W tradycyjnej formacji religijnej nauczono nas żałować za grzeszenie myślą, mową i uczynkiem. Co prawda dorzucamy jeszcze zaniedbanie, ale co to tak naprawdę oznacza? Najczęściej wiemy co robić albo czego nie robić. Jeżeli mamy zrobić coś dobrego, to robimy coś dobrego w naszym rozumieniu. Jeżeli mamy nie robić nic złego, to nie robimy tego, tak jak rozumiemy zło. A gdzie miejsce na zaniedbanie? A może zaniedbanie polega na tym, że nie robię nic ponad to, co sobie założyłem.
Jesteśmy wychowani na zakazach. Nie pobrudź się, nie spotykaj się z tymi kolegami, nie rozmawiaj z tymi ludźmi… Wiemy czego nie robić. Ale czy wiemy co robić? Czy da się nauczyć człowieka przewidywać wszystko co go spotka? Jak często łapiemy się na tym, że w jakiejś sytuacji zaskoczyliśmy samych siebie. Najczęściej negatywnie. A może by tak pozwolić sobie na zaskakiwanie samego siebie w sensie pozytywnym.
Nie myślałem, że będzie mnie stać na porozmawianie z tym człowiekiem. Nie uwierzyłbym, że potrafiłem się z nimi zgodzić. W głowie się nie mieści, że z częścią ich poglądów się zgadzam.
Jak łatwo zaniedbać to, by zrobić coś, czego się nie planowało, czego nie potrzebuję ja, ale drugi człowiek. Nie dbać, oznacza nie troszczyć się. A za-nie-dbać to wprowadzić tę postawę w swoje życie jako stałą. Grzech zaniedbania to grzech chronicznego braku troski o innych, to brak zdolności zauważania tego, czego mnie nie nauczono, to zaskakiwanie siebie ciągle nowymi reakcjami, bo przecież o tym nigdy nie rozmawialiśmy.
Nie będziesz… A może jednak będziesz, bo inaczej zaniedbasz.