Czuwać synchronizując czas

Czas Adwentu jest czasem nowego roku dla Kościoła. Niekiedy ten nowy rok Kościoła jest dniem nowych nadziei, jak nowy rok kalendarzowy jest pozostawieniem za sobą starego roku. Nabieramy dystansu do tego, co było – otwieramy się na to, co ma nadejść. Tak też było w tym roku liturgicznym. Zostaliśmy w naszym przeżywaniu liturgii znacznie pozbawieni odniesienia do tego innego czasu. Dla wielu z nas życie stało się okrutnie samotne, jak Ziemia, którą chciałoby się oderwać od Kosmosu.

Na nowy liturgiczny rok otrzymujemy słowo-klucz: Czuwajcie! Ale nad czym i jak czuwać? Czuwać to nauczyć się czekać w czasie. Co to oznacza w praktyce?

Mamy czas natury: słoneczny, krótszy – księżycowy. W to wszystko wpisuje się czas naszego życia mierzonego tygodniami, ale jednocześnie uwarunkowanego naszą biologią – miarą tego, ile nam zostało w przeliczeniu na bicie własnego serca. To zaś przeżywamy w czasie liturgicznym, mierzącym nasz tydzień Dniem Pańskim. Tygodnie zaś mają szerszą perspektywę, do której – w aspekcie jednego ze świąt – właśnie się przygotowujemy. Którym więc czasem żyć albo czy można żyć jednym wyabstrahowanym czasem?

Czuwać to umieć zsynchronizować te czasy. Czas dojazdu do pracy, z rytmem pór roku, rytmem własnego serca i wieczności. Łączyć czasy to jak łączyć niebo z ziemią. Ale żeby rozumieć, trzeba łączyć. Łączyć niebo astronomiczne z niebem teologicznym. Czym jest to pierwsze? Nazywane jest sferą niebieską jako umownym sklepieniem, na którym przemieszczają się ciała niebieskie. Inaczej nie opiszemy kosmosu. Niebo w wymiarze teologicznym trzeba opisać podobnie jako umowną przestrzeń duchową, na której przemieszczają się sprawy ludzkie ze sprawami boskimi, małe troski dnia codziennego i wielkie pytania o wieczność.

Niebo z ziemią w sensie kosmicznym łączy się poprzez bezkres wszechświata. A niebo z ziemią w sensie teologicznym? Człowiekowi nie wystarczy przestrzeń najbliższa, okołoziemska. Szuka dalej. Czasem nie docenia kosmosu jako ładu i chce również tam przenieść ziemskie konflikty. Podobnie z przestrzenią wiary. Uszanowana daje człowiekowi rytm i sens. Zawłaszczana i zaśmiecana ludzkimi interesami staje się bezużyteczna.

Trzeba walczyć o te przestrzenie jako miejsca, których człowiek jeszcze nie zepsuł. Nie można ich zawłaszczyć, ale nie można się od nich odseparować. Ziemia oderwana od rytmu kosmosu zapowiadałaby swój koniec. Człowiek oderwany od wieczności, uwięziony w autonomicznej ludzkiej codzienności, mógłby już tylko opisać „koniec człowieka”.

Czuwajmy więc, abyśmy naszej autonomii nie doprowadzili do absurdu.

Alfa i Omega

Uroczystość Chrystusa Króla Wszechświata naprowadza nas na temat granic zła, czasu i historii. Zła, bo to ostatecznie Bóg wyznacza granicę ludzkiej autonomii i samowystarczalności. Czasu, gdyż nikt z nas nie jest niezależnym autorem nawet własnej opowieści. Historii, bo ukazuje, że to ostatecznie nie człowiek pisze jej ostatnie i najważniejsze karty.

Biblijny opis przywołuje przyjście Boga w chwale. Malarze i artyści przyzwyczaili nas do odmalowywania tej sceny za pośrednictwem kolorów i światła. Jest jednak coś zaskakująco nowego w tym wydarzeniu. Ujmując je w kategorii znaków i symboli, bardziej przypomina akustykę niż malarstwo. Chwała oznacza bowiem to, o czym się słyszy, co ludzie mówią. Jest ona jak „wiadomość dnia”, która zdominuje wszystko inne. I w takiej chwale przyjdzie Chrystus.

Będzie też sąd. Na pozór nikt z wierzących nie powinien się go bać. A jednak… Boimy się, bo będzie to sąd z miłości, a wierzący będą sądzeni z oderwania wiary od miłości. Papież Benedykt XVI nazywa to „sekularyzacją miłości”, a odpowiedzialność za ten stan rzeczy przypisuje wierzącym. Kiedy bowiem oderwie się wiarę od miłości, ta zaczyna szukać już tylko ludzkich podstaw. A wtedy nawet wierzący, przestając kochać, przestaje też wierzyć, bo nie wystarcza mu miłości nawet dla siebie samego, nie umie własną mocą kochać siebie w tym, co go spotyka.

Sąd przypomina trochę przewrót kopernikański w myśleniu. Kiedyś człowiek patrzył na słońce wierząc, że to ono krąży wokół ziemi. Podobnie człowiek wierzy, że wszystko, łącznie z Bogiem, kręci się wokół jego własnych spraw. Dopiero świadomość, że „wszystko co uczyniliśmy jednemu z najmniejszych” zmienia optykę patrzenia na siebie i na świat. Słowo stało się ciałem, czyli człowiekiem i od tego momentu można kochać Boga tylko wtedy, gdy nie odrywa się miłości do Niego od miłości do człowieka.

Czemu więc służyłoby wywyższanie Boga jako Króla Polski w pomnikach, na sztandarach i w pieśniach, gdyby upokarzało się Go w drugim Polaku, Człowieku i Bracie?

Po co więc sąd ostateczny? Aby naprawić skutki wszystkich ludzkich, niesprawiedliwych sądów. Pseudo-Makary napisał kiedyś, że wszystkie owce są owcami, a wilki wilkami. Ludzie zaś są podobni do siebie tylko zewnętrznie. Sąd jest właśnie po to, aby pokazać różnicę pomiędzy dobrem a złem, aby pokazać prawdę o wnętrzu człowieka. I po to, aby człowiek mógł zrozumieć, że jeśli jest jakikolwiek podział między ludźmi, jakiś „gorszy sort”, to tylko w odniesieniu do tych, którzy nie uszanowali Chrystusa Króla w drugim człowieku.