Wiara ze słuchania

Droga wiary podobna jest do drogi życia. Można iść nią bezmyślnie, można też uświadomić sobie, gdzie i po co się idzie. To właśnie oznacza droga z Galilei do Jerozolimy przedstawiona w II Niedzielę Zwykłą. Droga od ciemności do światła. Musi ją poprzedzić przygotowanie i czas, jaki jest niezbędny do przygotowania wzroku. Światło, na które człowiek nie jest przygotowany może tylko oślepić.

To jest pierwsza para pojęć: ciemność – światło. Jest też druga, równie ważna: cel i słowo, które go opisuje. Wiara nie może pozostać tylko zewnętrznym celem. Musi być spotkaniem z osobą, to zaś dokonuje się w słowie. Ubóstwo człowieka zaczyna się od ubóstwa słowa. Bez pomocy słowa człowiek karłowacieje. Może dlatego tak bardzo stawia się dzisiaj na uproszczeniu komunikacji i sprowadzenie jej do emotikonów, kodów, gotowych przekazów. Niby wyrażają wszystko, natomiast gdyby spróbować opisać, czym różni się i co oddaje konkretny znak graficzny odzwierciedlający tak różne stany przeżyć człowieka, mielibyśmy z tym nie lada problem.

Wiara rodzi się ze słuchania. Nie jest to wyłącznie słuchanie ludzi – taka wiara może tylko dzielić. Doświadczył tego pierwotny Kościół – jedni słuchali Pawła, inni Kefasa, jeszcze inni Apollosa. Byli też ci, którzy słuchali… Chrystusa. Chodziło jednak o stronnictwo Chrystusa w Koryncie, które uważało, że można słuchać Chrystusa poza Kościołem i poza jednością ze wspólnotą. Tymczasem wiara rodzi się ze słuchania Boga, ale ze słuchania w jedności.

Jak przygotować się na takie słuchanie? Chodzi przede wszystkim o łaskę wiary, która paradoksalnie dotyka człowieka po raz pierwszy, gdy jeszcze nie wierzy. Nie chodzi więc o słuchanie różnych ludzi, lecz o zdanie sobie sprawy z faktu, że ci różni są symbolem różnych etapów wiary człowieka. Różnej zdolności usłyszenia.

Skąd zatem podziały? Z życia słowami ludzkimi bez odniesienia do Słowa. Czy możemy sobie wyobrazić opis świata pozbawiony literatury? Czy możemy wyobrazić sobie opis świata wiary bez odniesienia do Słowa Wcielonego?

Nie śpieszmy się więc, by opisywać wiarę własnymi, ubogimi słowami. Nauczmy się opisywać wiarę Słowem Wcielonym, a życie odnosić do języka wiary. Pozostając tylko na słowie ludzkim, będziemy na nowo Pawła, Kefasa, Apollosa, z daleką perspektywą do osiągnięcia jedności wiary.

Kondycja „anonimowego chrześcijaństwa” dzisiaj

Minęło grubo ponad pół wieku od momentu zaproponowania przez jezuickiego teologa Karla Rahnera koncepcji „anonimowego chrześcijaństwa”, a kilkanaście lat później „anonimowego chrześcijańskiego mistycyzmu”. Bynajmniej nie mam na celu odgrzewania starych koncepcji. Nurtuje mnie tylko jedno brakujące słowo we fragmencie dzisiejszej Ewangelii, chodzi o słowo „nazajutrz”. I w tym kontekście na zakończenie przywołam koncepcję Rahnera.

Nazajutrz. Jest to słowo klucz. Wykorzystuje je literatura, by namalować „nazajutrz” po jakimś wielkim wydarzeniu czy przeżyciu, fabuła przybiera na sile dzięki „nazajutrz”, słowo to pozwala również lepiej zrozumieć związek wczoraj i dziś.

Co oznacza „nazajutrz” w wierze? Sama Ewangelia na II Niedzielę Zwykłą sugeruje, że było to nazajutrz po tym, jak Jan Chrzciciel udzielał chrztu w Jordanie. Zatem „nazajutrz” człowieka wierzącego dotyczy tego, co następuje po chrzcie – lub prościej – co robi się z wiarą.

Życie chrztem oznacza wolność od grzechu, a właściwie zdolność do wolności od grzechu, nie jesteśmy przecież aniołami. Skąd jednak ta wolność? By odpowiedzieć na to pytanie, warto spróbować nazwać grzech. Jest to niewątpliwie zniszczenie zaufania. Można je niszczyć powszednio – po kawałku, nie od razu, etapami. Można też je zniszczyć śmiertelnie, np. w pełni świadomą i dobrowolną zdradą osoby kochanej. Z grubsza rozumiemy już czym jest grzech.

Po co nam zatem kolejne zdanie wypowiedziane przez Jana Chrzciciela w Ewangelii? „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata”. Można dodać – po naszej wcześniejszej definicji grzechu – oto Ten, Który przywraca zaufanie. Czy można jednak odzyskać zaufanie, nie wiedząc, co je zburzyło? Przestać nazywać grzech, to jak przestać nazywać chorobę. Wszyscy jesteśmy grzeszni, to jak wszyscy jesteśmy chorzy, w takim razie wszyscy połknijmy witaminę C jako remedium na wszelkie choroby.

Nie wierzę w to, że zbawi nas ekumenizm, ekologia czy powszechne braterstwo. Skoro nie musimy segregować grzechów, to po co segregować śmieci? Przecież to wszystko brud, taki ogólny: szklany, plastikowy, papierowy, zmieszany… Ale ostatecznie brud i odpady. A jednak warto segregować…

Wiara chrześcijańska jest wiarą w Jezusa Chrystusa Jedynego Pośrednika. Wierzyć w zbawienie przez mglistego Boga, to jak zakładać, że każdy spotkany na ulicy mężczyzna może być moim ojcem. Bóg ma Imię, ja mam imię, grzech ma imię, świętość ma imię.

Powróćmy do przywołanego na początku „anonimowego chrześcijaństwa” K. Rahnera. Powołując się na List św. Jana utożsamia on miłość bliźniego z miłością Boga, bo przecież nie można kochać Boga, którego się nie widzi, nie kochając brata, którego widzimy. Ważne jednak, by uzmysłowić sobie kolejność. Są ludzie, którzy żyją ideą braterstwa, budują dobro w świecie. Są „anonimowi” w tym sensie, że nie przynależą do chrześcijaństwa. O nich pamiętamy w Wielki Piątek, modląc się za tych, którzy szczerym sercem szukają Boga. Nie można jednak sprawy upraszczać. Czym innym jest „jeszcze” nie znają, a czym innym „już” nie znają. H. U. von Balthasar podejmując wątek Rahnera postawił pytanie, czy jeśli taki anonimowy chrześcijanin odkryje swój grzech, to również sam go sobie odpuści? Można dopytać: Anonimowo?

Spokojni mogą być ci, którzy „jeszcze nie znają”. Mniej spokojni ci, którzy „już nie znają”. Sam bowiem Rahner dopowiedział, że definicję anonimowego chrześcijanina spełnia tylko ten, kto „nie zna Boga bez własnej ciężkiej winy”.

Wierzę, więc milczę

Fides quaerens intellectum – wiara szukająca zrozumienia. Wiara aktywna, wychodząca poza schematy. Wierzę, czyli nie jestem bierny, obojętny. Ale czy ja wtedy wierzę w Boga czy w siebie?

A może wierzyć oznacza milczeć, bo tylko w milczeniu można usłyszeć. Najpierw swoje lęki i obawy, potem Boga. Ile razy w życiu jest tak, że im lepiej, tym gorzej. Im bliżej Boga, tym więcej krzyża, porażek, nieudanych spraw. Może dlatego wolimy do Boga mówić i próbujemy po swojemu porządkować nasz świat.

Sacrum silentium – święte milczenie, stara, dobra praktyka zakonna. Nie chodziło w niej o to, by nie obudzić cierpiącego na bezsenność brata, ale o usłyszenie Boga. Doceńmy w Adwencie chwile ciszy i milczenia, a doświadczymy tego, że Bóg potrafi mówić i to nie poprzez nakręcenie naszych myśli, ale realnie. Trzeba tylko milczeć, by usłyszeć. Trudne, ale warto!