Święci – ci, którzy widzą dalej

Uroczystość Wszystkich Świętych przypomina nam, że bezimienna rzesza odkupionych z Apokalipsy nie ogranicza się do tych, którzy przeszli przez proces beatyfikacyjny czy kanonizacyjny, ale dotyczy każdego, kto chciał mieć relację z Bogiem. Nie jest to więc święto tych, którzy mają swoje wspomnienie liturgiczne pod konkretną datą. Nie jest to również forma rekompensaty za niebycie na zaległych „imieninach” świętych. Jest to święto tych, których imion i życiorysów nie znamy, a świętymi są.

Świętym nie staje się człowiek po śmierci. Śmierć tylko pieczętuje życie. Natomiast świętym staje się człowiek za życia. Gdyby pokusić się o krótki „przepis na świętość” można by go sprowadzić do czterech punktów:

Święty nie dzieli ludzi. Często uważamy za naturalny podział na wierzących i niewierzących. Kiedy zaś te grupy dodatkowo się antagonizuje, wtedy wierzącym przypisuje się miłość do Boga i brak miłości do człowieka, niewierzącym zaś odwrotnie. Tymczasem święty nie dzieli, lecz łączy. Cecha tak bardzo potrzebna nam dzisiaj.

Święty nie spóźnia się z miłością. „Śpieszmy się kochać ludzi…”. Bardzo trafnie wyrażona intuicja. Może dlatego tak bardzo kochamy zmarłych, bo nie umieliśmy kochać żywych. Spóźniliśmy się z naszą miłością i teraz został jakiś żal, że człowiek nie zdążył. To spóźnienie mogło być kilkoma cichymi dniami, ale mogło też być niezdolnością do przebaczenia przez wiele lat. Święty się nie spóźnia.

Święty widzi dalej. Ludzi, którzy po raz pierwszy czytają Błogosławieństwa dziwi fakt, że ktoś kto cierpi niedostatek, prześladowanie, brak sprawiedliwości może być szczęśliwy. Beatus to tyle co szczęśliwy. Czasem patrzymy na świętych z powątpiewaniem. Tymczasem powodem ich szczęścia nie były cierpienia, tylko zdolność widzenia dalej. Wiedzieli, że przyjdzie śmierć, która położy kres niesprawiedliwości. A po śmierci przyjdzie czas wolności od cierpień. Cieszyli się więc nie ze względu na bieżącą sytuację, ale z faktu, że widzieli dalej.

Święci czują się rodziną, bo skoro ma się jednego Ojca, inni są braćmi i siostrami. I tak jak przekazuje się pamięć przodków, tak powinno się przekazywać pamięć wiary. Czy mam świadomość, że jeśli zatrzymuję wiarę na poziomie swojego wątpienia, przestaję być tym, który przekazuje dalej? Niszczę pamięć rodziny wierzących.

To tylko kilka kryteriów budowania świętości w naszym życiu. Ważne by nie zwątpić w taką możliwość, gdyż na świętego nie trzeba wyglądać, świętym wystarczy być.

Po co nam błogosławieni?

Odpowiedź na to pytanie jest dość oczywista, ponieważ podzieliliśmy świat na grzeszników (nie chodzi o brak wiary, ale jej brak jako inspiracji uczynków) i na świat kaznodziejów (deklarowanej wiary, czasem bez pokrycia w życiu). Potrzebujemy zaś bardzo połączenia uczynków i wiary. Znane ewangeliczne pytanie „Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego”, można opatrzyć odpowiedzią: „Zawsze za tego, o którym świadectwo dają wierzący swoimi czynami”. Ten właśnie brak związku czynów i wiary leży u podstaw kryzysu świata i Kościoła. I właśnie dlatego potrzebujemy błogosławionych.

MATKA ELŻBIETA RÓŻA CZACKA. Jej motto życia „miłość zawsze i wszędzie”. Nie był to pusty frazes, ale fundament pod dzieło nazwane „TRIUNO”. Przywołuje to prawdę o Bogu Jedynym w Trójcy. Ukazuje z jednej strony odrębność Osób, z drugiej ich silne powiązanie w miłości. Matka Czacka uczy prawdziwej religijności, której jest obcy wszelki formalizm, magia, kupiecki stosunek do Boga. W Laskach tworzy wspólnotę, o której mówi, że jest nie tylko stowarzyszeniem osób złączonych wspólnym celem, lecz jest samym życiem. Jakże to jest istotne dzisiaj, gdy często tworzy się stowarzyszenia, w których cel uświęca środki. Mówi także o przyszłości Dzieła, ale można to odnieść także do przyszłości Kościoła w jego konkretnym instytucjonalnym wymiarze. Pisze tak: „Dzieło to z Boga jest i dla Boga. Innej racji bytu nie ma. Gdyby zboczyło z tej drogi, niech przestanie istnieć”.

STEFAN KARDYNAŁ WYSZYŃSKI. Z jednej strony wskazuje na rodzinę, która nie może być uszczuplona czy marginalizowana, bo ona buduje naród, który jest „rodziną rodzin”. Ukazuje też ścisły związek rodziny z narodem, gdzie dobrobyt rodziny jest dobrobytem narodu, a bieda rodziny, biedą narodu. Ostro wypowiada się na temat istoty zmian w polityce: „Nie idzie o to, aby wymienić ludzi, tylko o to, aby ludzie się odmienili, aby byli inni, powiem drastycznie – aby jedna klika złodziei nie wydarła klucza do kasy państwowej innej klice złodziei. Idzie o odnowę człowieka i ktoś to musi powiedzieć. To jest bardzo niepopularne i strasznie trudno to mówić”. Uznaje słuszne aspiracje kobiet do awansu społecznego, równości, nie sprowadzania ich wyłącznie do płci i macierzyństwa. Domaga się nowego spojrzenia na kobietę. Do księży mówi: „Aspiracje społeczne współczesnych kobiet muszą być przez Kościół i przez duchowieństwo należycie rozumiane i doceniane. Ten problem nie może być przedmiotem żartów, dowcipów, jakiejś przewagi władczej instynktu męskiego”. W kwestii migracji miałby nam dużo do powiedzenia. Mottem byłoby stwierdzenie „kołyska znakiem nowej tożsamości”. Bo tam, gdzie rodzi się życie, rodzi się nowe rozumienie człowieka, narodu, przeznaczenia. Ta kołyska jest silniejszym znakiem nowych granic niż te ukształtowane przez rzeki czy pasma górskie.

Można by przytaczać jeszcze wiele innych wypowiedzi naszych nowych Błogosławionych. Ale nawet te krótkie, przywołane powyżej, dostatecznie odpowiadają na pytanie: Po co nam błogosławieni?