Miłości nie zawłaszczy ani świat, ani kościół

Kiedy zbliża się uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, wtedy ludzkie myśli często odlatują… ze świata. Bo przecież Kościół prowadzi do Boga. Kiedyś jedna osoba opisała bardzo szczerze swoje przeżycia w kościele: Kiedy wchodzę do kościoła, zapominam o świecie.

Inni zaczynają od spotkania Boga w świecie i czasem ich droga nie prowadzi już do kościoła.

Czy nie warto więc postawić pytania, czy „kościół” i „Kościół” można traktować zamiennie?

Gdzie jest prawdziwy Kościół? Niektórzy znajdując kościół, porzucają świat. Inni porzucają kościół, bo widzą w nim oderwanie od świata.

Czy jednak zawsze ktoś, kto porzuca „kościół”, rzeczywiście porzuca „Kościół”? A dalej, czy jedyny wybór przed jakim staje człowiek to kościół albo świat?

Sobór Watykański II mówi o „Kościele w świecie”. Ale nie jest to świecki Kościół, nie jest to też sklerykalizowany świat. Jest to Kościół, który nie porzucając swojej istoty, nie porzuca też świata – jest Kościołem przykazań, których przedmiotem jest miłość do świata i do człowieka.

Miłości nie może zamknąć to co widzialne – ani świat, ani kościół. Jeśli zawłaszczy ją wąsko pojęty świat, będzie miłością bezbożną. Jeśli zawłaszczy ją wąsko pojęty kościół, będzie miłością nieludzką.

Benedykt XVI napisał kiedyś: „choć w pierwszym rzędzie jest nam powierzona posługa nad wiernymi, posługa duszpasterza nie może ograniczać się do samego Kościoła. Kościół jest częścią świata i dlatego może we właściwy sposób pełnić swoją posługę tylko wtedy, gdy otaczać będzie opieką cały świat”.

Świata nie przekona ktoś, kto z niego ucieka, ale kto ma odwagę w nim pozostać i jednocześnie być wierzącym.

Nie-biblijna wizja uczestnictwa

Oglądając programy publicystyczne czy słuchając audycji poświęconych problematyce społecznej można odnieść wrażenie, że nasza codzienność została zainfekowana bardzo groźnym wirusem. I jak to z wirusami bywa, są one dobrą pożywką dla tworzących programy antywirusowe. Przykładów zaś na to jest całe mnóstwo. Słabnącego prezydenta odwirusowuje się niewiele mogącym już premierem, poważne problemy z udziałem jednego z wydawnictw katolickich odwirusowuje się nagłośnioną do przesady sprawą pewnego prałata. Uczestniczymy wszyscy w życiu społecznym bardziej niż kiedykolwiek, tylko jakoś nie-bblijnie.

                Jak zatem uczestniczymy? Kiedyś wystarczał chleb i igrzyska. Teraz nawet igrzyska nie wychodzą. Próbuje się więc wmówić człowiekowi, że ma być podmiotem tego, na co nie ma wpływu, że ma żyć zgodnie z naturą, którą już dawno podważył, że ma cieszyć się szczęściem, od którego chce się płakać. Może ktoś powiedzieć: toż to demagogia! Oczywiście, bo i ja uczę się czegoś z nie-biblijnej wizji uczestnictwa. Kiedyś mówiono, że w życiu społecznym można uczestniczyć na dwa sposoby: solidarności lub sprzeciwu. Nie bardzo jednak wiadomo, z kim się solidaryzować i przeciw czemu (komu) się sprzeciwiać. Gdyby jednak zacząć uczestniczyć biblijnie? Biblijnie, czyli jak?

                Przez człowieka wirus wchodzi na świat i przez człowieka może zostać zniszczony. Trzeba tylko wybrać korporację, która zaoferuje prawdziwie skuteczny program antywirusowy. Prawdziwie skuteczny, nie oznacza najczęściej i o stałej godzinie uaktualniany. Prawdziwie skuteczny to ten, który zwalcza najgorsze robaki, konie trojańskie, biblijne wilki w owczej skórze. A tych w każdym komputerze niezależnie od proweniencji nie brakuje. Czasem warto też wyłączyć nasz sieciowy komputer, niezależnie od tego, kto jest administratorem sieci, i spróbować odważnie i samodzielnie pomyśleć. Rynku samodzielnego myślenia nie opanowali jeszcze ani rozsyłacie wirusów, ani autorzy tzw. programów antywirusowych, zwanych naprawczymi. I to jest chyba najbardziej biblijna wizja uczestnictwa w życiu społecznym.