Bezimienny kamień

Społeczności od najdawniejszych czasów próbują znaleźć skuteczny i sprawiedliwy sposób na wymierzenie kary za grzechy godzące w społeczność jako całość. Z jednej strony, świadomość obrony przed grzechem jest w pełni zrozumiała, z drugiej, czyjeś życie nie jest własnością drugiego człowieka ani społeczności jako całości. Ta świadomość przyświecała wymierzaniu kary. Przywołajmy dwa przykłady: pluton egzekucyjny i kamienowanie. W plutonie egzekucyjnym nikt do końca nie wiedział, czyj nabój był tym śmiertelnym w ostateczny sposób. Kamienowanie miało podobną zasadę – wszyscy rzucali kamienie, by nikt nie wiedział, czyj kamień był tym decydującym, który zadał śmierć. To pokazywało, że karę trzeba wymierzać, a jednocześnie, że nikt nie jest bez grzechu.

Czy jednak kamień, który zabija może być bezimienny? Jaka intencja kieruje człowiekiem rzucającym kamień? Z pewnością walka z grzechem. Pytanie tylko, czy z grzechem w ogóle, czy też z grzechem popełnionym przez drugiego? Ile przypadków hipokryzji przywołuje historia w tym względzie. Ile osób straciło życie z ręki tych, którzy sami popełniali podobne grzechy. To dlatego dzisiaj tak bardzo świat przygląda się grupom społecznym, które ze względu na swoją profesję są odpowiedzialne za wymierzanie kary. Przygląda się ich (bez)grzeszności.

Społeczeństwo ma prawo bronić się przed grzechami naruszającymi zasady życia wspólnego. Pytanie tylko, czy rozpoczynać od kamienowania innych, czy od zabicia grzechu w sobie samym?

W tym kontekście pojawia się jedyny sprawiedliwy, Jezus Chrystus. Tylko on miałby prawo rzucić kamień na grzesznika. Pokazuje jednak, że zarówno grzech – co do skutku – ma swoją cenę, ale cenę ma również niewymierzanie kary. Pojawiają się więc dwie drogi walki z grzechem: pierwsza polega na doprowadzeniu do ukamienowania grzesznika przez grzesznych, druga na doprowadzeniu do Tego, który konsekwencje grzechu bierze na siebie. Gdyby grzech domagający się kary, nie doczekał się jej wykonania, byłaby to ewidentna niesprawiedliwość. Ale kara została już wymierzona. Teraz trzeba tylko człowieka grzesznego doprowadzić do tej świadomości i wskazać mu nowy kierunek – niegrzeszenia więcej.

Myśli moje nie są myślami waszymi

(pytanie o wiarę na wzór dialogów Platona)

Czym jest dla ciebie wiara? Daje sens mojemu życiu, daje pokój. A jeśli nagle wszystko w twoim życiu się skomplikuje i po ludzku straci sens, jeśli zdarzenia codzienne skutecznie pozbawią cię pokoju…

Czym jest dla ciebie wiara? – pytam raz jeszcze. No dobrze, poczytajmy Katechizm – proponujesz. „Wiara jest pewnością tego, czego się spodziewam” – spoglądasz na mnie z miną zwycięzcy. A czego się spodziewasz? – dopytuję. Po ludzku pokoju, zdrowia. A co mówi Katechizm? – pytam zaczepnie. Że spodziewam się – wypowiadasz to jednym tchem – życia wiecznego.

Zgoda. Pytam cię jednak dalej: A skąd wiesz, że je otrzymasz? Bo chodzę do kościoła, przyjmuję sakramenty – odpowiadasz. Ale przecież możesz stracić sens i pokój. Skąd wiesz, że je otrzymasz? Z autorytetu Boga, bo tak powiedział – mówisz udając pewność. To pytam dalej: Kiedy ci to powiedział? Milczysz? To skąd to wiesz? Bo jestem ochrzczony i mam życie w sobie – deklamujesz jak wyuczony na pamięć wiersz. Pozwól, że dopytam: masz je z siebie? Nie, od Niego – odpowiadasz. Pytam więc dalej: A kiedy ci je dał? Mówią, że na chrzcie – odpowiadasz coraz bardziej nerwowo. Ryzykuję jeszcze raz i pytam: A pamiętasz tamtą chwilę? Widzę po twojej minie, że nie pamiętasz. To skąd wiesz, że je masz? Bo patrzę oczami Boga na świat i pragnę tego, czego pragnie Bóg – tym razem znowu dumnie odpowiadasz. A co widzi Bóg, kiedy patrzy na świat? Czego pragnął, kiedy umierał? Żebyś zbawiony był sam jako doskonały, czy może jeszcze z kimś? – pytam dociekliwie. Ale przecież inni to łotry! – wykrzykujesz. No właśnie, może pragnął zbawić łotra – tym doprowadzam cię do furii.

W końcu wyrzucasz z siebie: Ale zbawienie kosztuje! To pytam spokojnie: Ile kosztuje zbawienie? Odpowiadasz, że ty na swoje trudzisz się już siedemdziesiąt lat w pocie czoła. To pozwól, że dopytam czy dobrze rozumiem: Zbawi cię pot? Zaczynasz się denerwować i odpowiadasz: To może najlepiej nic nie robić? Potakuję, że chyba masz rację. Najlepiej nie robić nic z tego co i jak robisz.

A co robię źle? – pytasz. Odpowiadam pytaniem: A czego z tych lat najbardziej żałujesz? Czy żałujesz tego, że byłeś z Nim, kiedy inni byli gdzie indziej? Żałuję, że ja się trudzę całe życie a inni zbawią się za nic – kwitujesz pogodzony z losem. Właśnie owo „nic” pokazuje brak twojej wiary, bo tak nie nazywają Go nawet oni, których nazywasz łotrami. Właśnie za to NIC oni będą zbawieni. A Ciebie zbawi pot czoła i siedemdziesiąt lat wypominanych wyrzeczeń.

Twoja twarz posmutniała i zacząłeś bełkotliwie mówić coś, co usłyszałem dopiero, kiedy powtórzyłeś to kolejny raz: Myśli moje nie są myślami waszymi…, drogi moje nie są drogami waszymi… myśli moje…

Dopełnić prawo i sprawiedliwość

Ktoś mnie okradł i skrzywdził, a teraz nie poniesie kary. Czy o taką sprawiedliwość chodzi? Nie chodzi też jednak o zasadę „oko za oko, ząb za ząb”. To może empatyczne przebaczenie? Ale empatia z kim – z przestępcą czy z ofiarą?

Kiedy Kościół nie jest jak zwietrzała sól bardzo przydaje się społeczeństwu. Dzisiejsza niedziela przywołuje zdanie: „Świętymi bądźcie, bo ja jestem święty”. Ważne jest tu jedno słowo. Nie jest to zachęta, by być świętym „jak” Bóg, lecz być świętym „bo” On jest święty. A w praktyce?

Świat ludzi potrzebuje proporcji i symetrii. Dlatego ludzkie prawo i ludzka sprawiedliwość odwoływały się do zasady „oko za oko”. Zachwianie proporcji i symetrii w ludzkim świecie odpłaty jest bezprawiem. A chrześcijaństwo, czy ma coś do powiedzenia światu?

Kard. Stefan Wyszyński powiedział kiedyś w czasie homilii we wspomnienie bł. Władysława z Gielniowa, że świętość musi stać na dwóch nogach, a nie może bujać w obłokach. A stoi na dwóch nogach, kiedy odwołuje się do prawdy i wolności. Prawdy dostrzeżenia i nazwania zła, wolności chroniącej człowieka przed popadnięciem w niewolę ludzkiej odpłaty.

Przenieśmy te słowa na grunt codziennego życia. Przebaczenie ma piękne polskie korzenie na poziomie języka. Pochodzi od słowa „baczyć”, widzieć, dostrzegać. Zanim więc się prze-baczy, trzeba najpierw o-baczyć, czyli dostrzec całe zło. A kiedy się je dostrzeże, trzeba je powierzyć Boga, czyli swoiście prze-oczyć, ale świadomie. Tylko Bóg potrafi – zanim odpłaci – dać czas, by ktoś zapłacił za zło… dobrem. Bez Boga za oko trzeba dać oko.

Chrześcijaństwo jest więc po to, byśmy się nie stali narodem bezzębnych i ślepych, zapatrzonych w ludzkie prawo i ludzką sprawiedliwość. Prawo i sprawiedliwość (po ludzku), trzeba więc dopełnić (po chrześcijańsku). Dopełnić miłością nieprzyjaciół i przebaczeniem, czyli zostawieniem odpłaty Bogu. Taka jest rola Ewangelii i Kościoła. Przekroczyć ludzkie rozumienie prawa i sprawiedliwości, bo inaczej naprawdę pozostaniemy bezzębni i ślepi.