Jeden z moich dawnych profesorów mawiał, iż są dwie drogi ukazywania moralności chrześcijańskiej: jedna prowadzi na szczyt, blokując możliwość odbicia w boczne drogi, druga, nie zajmując się tarasowaniem skrętów, dostatecznie jasno ukazuje szczyt. Taka właśnie alternatywa odzwierciedla współczesne podejście człowieka do seksu.
Można w nim widzieć źródło „rozproszenia świętych energii” i zło czyhające na człowieka. W takiej perspektywie trzeba, w imię drogi na szczyt, blokować wszelkie możliwości zboczenia z drogi. Konsekwentnie, jedni czują się powołani do blokowania dróg, inni przeciwnie, starają się uprzedzić „służby drogowe” w odkrywaniu jeszcze nie zablokowanych dróg. Słabą stroną tego rozwiązania jest fakt, iż jedni i drudzy tracą energię, sprawiając tym samym, że szczyt jest ciągle daleki i nieosiągalny.
Można w seksie widzieć również drogę wyrażenia swojego człowieczeństwa. Wymaga on jednak jasnego uświadomienia sobie celu i sensu życia, a następnie w imię tego celu troskę o możliwie szybkie i pewne dotarcie do niego. Taka wizja niesie w sobie niebezpieczeństwo złego odczytania drogi, ale daje również jedyną szansę uczynienia czegoś sensownego w imię świadomego wyboru, ofiary, poświęcenia.
„Mistrzowie podejrzeń” wybiorą pierwszą drogę i przejmą odpowiedzialność za cały świat. Drugich zmusi to do troski o siebie i o innych, jednak z głęboką wiarą w to, że szczyt jest na tyle pociągający, iż człowiek zrozumie, że drobne poświęcenia w imię pełnego szczęścia będącego udziałem tych, którzy dotrą na szczyt, jest warte każdego wyrzeczenia.
Seks nie musi dzielić, tak jak nie musi dzielić ofiara i wyrzeczenie. Jest tylko jeden warunek, iż zaproponuje się coś, co prawdziwie połączy i zjednoczy w wysiłkach. Może więc w moralnym słowniku współczesnego człowieka do hasła na literę „s”, w którym seks zagościł na dobre, dopisać jeszcze jedno hasło: świętość. Może warto podjąć dla człowieka to ryzyko, które Bóg podejmuje ciągle na nowo dając życie obdarzone seksualnością z jednoczesnym powszechnym powołaniem do świętości.