(felieton popularnonaukowy )
Rozstrzygalne musi być zupełne. Każda teoria, która rości sobie prawo do bycia zupełną, musi być w pełni rozstrzygalna. Pojawia się jednak problem półrozstrzygalności. O rozstrzygalności możemy mówić wyłącznie na poziomie teorii skończonych. O języku teorii skończonych mówimy wtedy, gdy ma skończoną ilość symboli. W praktyce więc półrozstrzygalność jawi się jako zupełnie bezużyteczna.
Gdyby problem rozstrzygalności przenieść na poziom religijny sprawa komplikuje się jeszcze bardziej. Mamy bowiem wybór: albo wiara jest kwestią rozstrzygalną (co jest nieracjonalną pychą) albo półrozstrzygalną, co czyni ją bezużyteczną w życiu. Tak mówimy i myślimy jednak wyłącznie na poziomie skończonym. I nawet jeśli w niektórych naukach (np. matematyka) zakładamy, że jej teorie są niezupełne, nierozstrzygalne i nie istnieje formalny dowód na ich niesprzeczność – ma się to nijak do istoty religii, chociaż pozornie przez analogię do matematyki, w jakiś sposób usprawiedliwia jej istnienie.
W religii nieskończoność nie jest bowiem ciągiem nieskończonym skończonych etapów wiary w Boga. Istnieje w niej nieskończoność w sposób doskonały jako Jedyne Rozstrzygnięcie i Zupełność. Problem polega na tym, że naszymi narzędziami poznawczymi nie da się udowodnić prawdziwości tej teorii. Doświadczenie religijne, przynajmniej to komunikowalne, balansuje na poziomie półrozstrzygnięć.
Co więc pozostaje? Pogodzenie się z tym, że na poziomie ludzkiej rozstrzygalności religia pozostanie półrozstrzygalna, a więc bezużyteczna. Nie oznacza to jednak, że założenie o całkowitości i zupełności wiary jest irracjonalne i niemożliwe. Trzeba tylko znać granice kompetencji nauki, by nie silić się na podważanie istoty religii półrozstrzygalnymi teoriami.
Nie wszystko musi być rozstrzygalne i zupełne (TERAZ), żeby było w pełni rozstrzygalne i prawdziwe (KIEDYŚ).