Dopóki świat Go nie pozna…

Kiedy chce się budować jedność jakiejś społeczności, przychodzi na myśl jedno słowo – upodobnić się. Rodzi się jednak pytanie: do kogo? Upodobnić się do siebie nawzajem czy do Niego? Ile cennych impulsów Ducha zabiło upodabnianie się do siebie nawzajem. Bo ono próbuje człowieka redukować, niszczyć oryginalność i różnorodność. Kiedy nie upodabniamy się do Niego, każda próba odmienności jawi się jako zagrożenie.

Pasterz zna owce. Znać w sensie biblijnym oznacza kochać, a kochać to tyle, co dać życie. Dać je w tym, do czego człowiek został powołany, dać je w miejscu, które można nazwać „u siebie”. Nie trzeba wyprowadzać miłości małżeńskiej na manowce, by poznać jej sens. Nie potrzeba wyprowadzać ludzi z Kościoła, by zrozumieli Jego istotę. Ewangelia na dzisiejszą niedzielę mówi, że Pasterz chce przyprowadzić owce, których jeszcze nie ma w owczarni. Natomiast dzisiaj panuje moda na wyprowadzanie poza. Wyprowadzanie na manowce wiary, na jałowe dyskusje o wierze, na dywagacje nie mające nic wspólnego z wiarą. Moda na wyprowadzanie jest cechą pasterzy, którzy sami nie zrozumieli sensu Kościoła od wewnątrz. Ludzie nie przychodzą do Kościoła szukać psychologii, seksuologii, bioetyki. Przychodzą spotkać tych, którzy znają Pasterza.

Jest jeszcze jedna pokusa, która polega na przekonaniu, że jeśli świat nas nie zrozumie, nie zrozumie również Boga. Tymczasem, kolejność jest odwrotna. Najpierw musi poznać Jego, by zrozumieć o co nam chodzi w naszym przepowiadaniu. Najpierw trzeba doświadczyć miłości, by chcieć się zaangażować w to, co z niej wynika.

Pasterz i pasterze. Historia nigdy nie była wolna od najemników. Ale jednocześnie Kościołowi towarzyszył zmysł wiary. Oczywiście nie chodzi o demokrację czy większość. Ale we wszystkich momentach Kościoła, kiedy pasterze pobłądzili, Bóg dawał nowe charyzmaty, by przeprowadzić Kościół i zachować prawdziwą wiarę. Kiedyś papież Benedykt XVI powiedział, że Kościół nigdy nie był tak doskonały w swej strukturze organizacyjnej, by mógł zrezygnować ze zmysłu wiary ludzi wierzących. To napięcie pomiędzy strukturą i charyzmatem było i jest potrzebne. Jest tylko jeden warunek, by nie pobłądzić. Wszyscy muszą pamiętać, że Pasterz jest jeden, a poszczególne elementy kształtowania się wiary Kościoła nie są wynikiem demokratycznych debat, lecz otwartości na inspiracje pochodzące od Ducha Świętego.

Koniec handlu w niedziele

Staramy się śledzić wiadomości, by nie przegapić czegoś istotnego. Kto był dzisiaj w kościele, został zaskoczony informacją gorszą niż ta o niedzielach handlowych w galeriach. Otóż Pan Bóg poszedł dalej – ogłosił koniec handlu w niedzielę w kościołach. Co gorsza, zakaz obowiązuje we wszystkie niedziele roku. Można więc sobie wyobrazić, jakie będą od jutra protesty na ulicach. Koniec handlu w niedziele!

Chyba nie będzie jednak protestów, bo my tego handlu już nie potrzebujemy. Niektórzy dzięki pandemii już się nauczyli żyć bez świątyni. Ale czasem potrzebujemy jeszcze kancelarii parafialnej, ostatniego miejsca handlu lewymi papierami. Bo jak to nazwać inaczej? Pamiętam taki czas, kiedy w Warszawie można było kupić dyplom nie chodząc na studia. A czy taka próba załatwienia lewego zaświadczenia wiary bez wiary nie jest czymś podobnym? Czy w naszej transparentności i głodzie praworządności nie chcemy ciągle robić przekrętów wiary?

Dekalog stawia wiele pytań, a wśród nich jedno fundamentalne: czy wyryć w kamieniu to, co jest w sercu, czy lepiej wyryć w sercu to, co jest w kamieniu? W Piśmie Świętym są dwa terminy na określenie świątyni: naos – to namacalne, materialne i hieron – to co duchowe, w sercu. Po Powstaniu Warszawskim przetrwał tylko jeden kościół. Ale Bóg odbudował go w sercach ludzi, a potem oni konsekwentnie budowali świątynie w kamieniu. Dzisiaj mamy nieco inny obraz. Raczej nikt nie burzy świątyń w kamieniu, co najwyżej próbuje umieścić na nich inne słowa, natomiast burzy się świątynię w sercu. A my pocieszamy się, że zostały kamienne tablice!

Jest jeszcze jeden istotny element w świątyni, nawet tej z kamienia. Komunia. Ciekawe, dlaczego pokolenia prostych ludzi wiary opłatek nazywały komunią? To raczej współczesne słowa: komunia, komunikacja. A może rozumieli, że nie o opłatek tu chodzi, ale właśnie o komunię. Problem nie polega na tym, czy byłem w kościele, ale czy jestem w komunii z Bogiem?

A może ciągle chodzę tylko do świątyni, nie zaś do komunii, bo ciągle idę handlować w niedzielę. Udało się zamknąć galerie, przynajmniej w większość niedziel. Może kiedyś uda się konsekwentnie zamknąć handel w świątyni? I wtedy pozostanie przyjść do niej jak do domu, w którym się przebywa i spotyka bliskich, a nie handluje, zwłaszcza lewymi świadectwami wiary.

Tchórzliwa tolerancja

Trąd w czasach Jezusa był chorobą szczególnie trudną: zdiagnozowany uderzał w pojedynczego człowieka, nie zdiagnozowany uderzał we wspólnotę. Dlatego zawsze był w jakimś sensie symbolem grzechu. Nie choroby jako kary za grzech, ale grzechu w swojej warstwie symbolicznej. Grzech bowiem zawsze rodzi w nas dylemat: jednostka czy wspólnota? Można przecież tolerować osobę trędowatą, tylko, że ona umrze w samotności, z dala od tolerujących. A można ją wykluczyć na jakiś czas, by mogła wrócić zdrowa i cieszyć się wspólnotą.

W pierwszym czytaniu liturgicznym na dzisiejszą niedzielę brakuje kilkunastu wierszy. Zawierają one szczegółowy opis trądu jako choroby. Jak bardzo przypomina to nasze społeczeństwa. Pojawia się choroba i nagle wycinamy część opisu, jakby w taki sposób można chorobę usunąć.

Czy jako społeczeństwo, wspólnota wiary jesteśmy naprawdę tolerancyjni czy bezmyślni? Odpowiedzmy na to pytanie przykładem. Kiedy pojawia się wirus, bezlitośnie izolujemy chorych, a nawet domagamy się zwiększenia liczby testów. Dlaczego w takim razie nie izolujemy grzechu? Może dlatego, że nie wierzymy, że i nam może zagrozić. A może dlatego, że wszyscy jesteśmy nim dotknięci i dlatego tak bardzo podświadomie samotni.

Czy tolerując bardziej kocham? Papież Franciszek powiedział kiedyś o naszym stosunku do chorych, że wolimy rzucić pieniądze niż podać dłoń. Bo co to znaczy podać dłoń? To znaczy dotknąć. Dotknąć, czyli zaryzykować. A skoro nie boimy się grzechu, dlaczego nie chcemy dotknąć człowieka w niego uwikłanego?

Często wybieramy słowa roku czy najbardziej niebezpieczne fake newsy. A może takim fake newsem naszych czasów jest słowo „bezgrzeszność”? Nie chcę testu (stanąć w prawdzie), nie chcę szczepionki (sakramentu), nie chcę procesu zdrowienia (życia w łasce). Czy tego boi się zdrowy?

Wspólnocie w czasach Jezusa najbardziej nie zagrażał trędowaty zdiagnozowany. Najbardziej wspólnotę niszczyli bezobjawowi nosiciele, zarówno chorób, jak i grzechu. Zagrożenie duchowe podobne jest do pandemii. Pozornie go nie widać, a kiedy nie da się go już ukryć, kwituje się cynicznie: wirusy były zawsze, grzechy były zawsze, choroby były zawsze…

Problem tylko w tym, że my nie chcemy diagnozować i leczyć, ale karmić statystykami, że wszystko jest pod kontrolą, zarówno fizycznie, jak i duchowo.