O zachowaniu przy stole

Pierwsze miejsce – naturalny odruch człowieka. Przecież z tego powodu oglądamy rywalizacje sportowe, szukamy dodatkowej motywacji do pracy. Nie podziwiamy przegranych, wypominamy sportowcom miejsca poza podium. Dlaczego więc Jezus przestrzega przed czymś, co jest tak naturalne dla człowieka? Może dlatego, że historia uczy, iż w drodze po pierwsze miejsce człowiek nie rzadko idzie po trupach. Najlepszym przykładem jest postać Adama i Ewy. Przykład ten obnaża mechanizm „drogi po zwycięstwo”. Pierwszym, który przeszkadza jest Bóg, kolejnym człowiek. Najpierw chce się być jak Bóg, a potem wskazuje się na człowieka postawionego przy mnie jako na winowajcę. To jest prawdziwy powód, dla którego Jezus upomina przed zajmowaniem pierwszego miejsca.

Ewangelia na XXII Niedzielę Zwykłą nie jest więc lekcją o zachowaniu przy stole, ale o największych i najgroźniejszych przejawach pychy człowieka. Stół przywódcy faryzeuszów staje się takim właśnie przykładem walki o pierwsze miejsce.

Dlaczego jednak wracamy do tego wątku w perspektywie wiary? Ponieważ ona uczy, że pierwsze miejsce należy się Bogu, a problem polega na tym, że nie do końca wiemy, gdzie zasiądzie Bóg na naszych ludzkich ucztach.

Wiara uczy więc, że prawdziwe (właściwe) miejsce wyznacza Eucharystia. Spróbujmy sobie wyobrazić wielkie święto parafialne. Najpierw trzeba przygotować listę honorów przy ołtarzu, a potem listę zasłużonych przy stole. Odpustowe godności nie zawsze odzwierciedlają jednak prawdę o zajmowanych miejscach. Wyobraźmy sobie, że na takiej odpustowej ceremonii reaguje bezpośrednio Jezus i każe się przesiąść zgodnie z kryteriami przykazań i błogosławieństw. Jakie byłoby przetasowanie uprzednio obsadzonych miejsc.

Dla przeciętnego śmiertelnika jest mała szansa na pierwsze miejsce, zarówno na uroczystości, jak i przy odpustowym stole. Szansa jednak istnieje. Kiedy już wszyscy pójdą świętować, jak to bywa w zwyczaju, kościół pozostaje pusty. Chociaż nie do końca. Pozostaje w nim Jezus, a po wyjściu uczestników ceremonii nikt już nie walczy o miejsce. Można być tuż obok Boga w modlitwie, adoracji. Ten moment jest od wieków uprzywilejowany przez świętych. Osobista modlitwa nie wymusza walki z drugim o miejsce, stawia też człowieka w wyjątkowym kontekście prawdy o sobie.

To właśnie jest kryterium prawdziwej wiary – być w pustym kościele obok Jezusa i cieszyć się tym, że nikt nie musi tego widzieć. Człowiek zaś zajmuje najbardziej godne miejsce bez walki. Na tym właśnie polega ewangeliczna lekcja o zachowaniu przy stole.

Istota upominania

W Piśmie Świętym bardzo czytelnie została przedstawiona istota upominania drugiego człowieka. Wyrażają to słowa: „Gdy brat Twój zgrzeszy przeciw Tobie…”. Oznacza to, że w zasadzie nigdy nie upominamy drugiego człowieka bezinteresownie. Pierwszym bowiem kryterium szukania błędów u innych jest fakt, że nie zgadzają się z nami.

Interesująco jest też przedstawiona droga upominania, a właściwie poszukiwania prawdy – bo przecież po to upominam. Przebiega ona według jasno określonych reguł. Najpierw upomina się w cztery oczy. Cel jest oczywisty – przekonać się, co ktoś rzeczywiście miał na myśli, jakie miał intencje, kiedy mówił to co mówił. Ale to nie zawsze musi prowadzić do wzajemnego zrozumienia. Kolejny etap zakłada wzięcie dwóch świadków. Potrzeba jednak małego dopowiedzenia. Nie chodzi o świadków jako zwolenników upominającego. Chodzi o świadków bezstronnych, którzy potrafią bezinteresownie szukać prawdy i czasem mogą wskazać również na błędną ocenę tego, który upomina. Trzeci etap to doniesienie Kościołowi. Słowo „donos” ma w języku polskim nie najlepszą historię. W języku greckim użyto słowa „eipe”, co oznacza bardziej powiedzenie czy przedstawienie sprawy wspólnocie. Czym różni się to słowo od donosu? Donos polega na tym, że osoba, na którą się donosi zostaje wykluczona z kręgu informacji. Mówi się o niej, bez niej. Natomiast „eipe” nie wyklucza zainteresowanego. Oznacza to, że w szukaniu prawdy o kimś, by go upomnieć, nie można pominąć tego człowieka.

W praktyce niestety dialog z człowiekiem, który zrobił coś przeciw nam kończy się już na pierwszym etapie. Zgrzeszył, bo odważył się pomyśleć inaczej niż ja, zrobić coś inaczej, co odebrałem jako zachowanie przeciwko mnie.

Czy można podzielić ludzi na tych, którzy zawodowo upominają i tych, którzy są upominani? Czy jest mi łatwiej upominać czy też jestem równie otwarty na przyjęcie upomnienia?

Przeprowadźmy eksperyment. We wspólnocie kościelnej coraz częściej spieramy się o formę komunii św. – na rękę czy do ust? Mamy wystarczająco dużo argumentów na tę drugą formę, powołujemy się na uświęconą tradycję. A może warto wspomnieć świadka pierwszej formy i to już z IV wieku. Mam na myśli św. Cyryla Aleksandryjskiego, biskupa i doktora Kościoła. W swoich Katechezach Mistagogicznych pisał o sposobie przyjmowania komunii św.: „[…] podstaw dłoń lewą pod prawą czyniąc z nich niby tron, gdyż masz przyjąć Króla. Do wklęsłej ręki przyjmij Ciało Chrystusa i powiedz „Amen”, […] bacząc, byś zeń nic nie uronił […]” (V, 19n).

Pandemia wymusiła na nas powrót do tej formy, zresztą cały czas dopuszczonej. Czy jestem w stanie to zaakceptować, nawet jeśli sam mam inne zdanie? Czy jestem w stanie nie osądzać, nie upominać. A jeśli tej formy nie przyjmuję, to czy jestem w stanie usłuchać Kościoła, który przypomina, że ta forma jest możliwa?

Istotą upominania jest również zdolność do przyjęcia upomnienia. To nie jest akcja jednokierunkowa. Czy to potrafię? Czy jestem zdolny do weryfikacji swojego myślenia, swojej postawy, stosunku do drugiego człowieka i jego wyborów? A może moje upominanie nie jest poszukiwaniem prawdy, ale przejawem pychy i miłości własnej, że ktoś ośmielił się „zgrzeszyć przeciwko mnie”?

Pokora…

Pokora – prawda o człowieku rozpięta pomiędzy pierwszym i ostatnim miejscem. Problem w tym, że zarówno pierwsze, jak i ostatnie miejsce jest… jedno. Przypomina to arystotelesowskie „grzeszenie” przez nadmiar i niedomiar. Natomiast w prawdziwej pokorze chodzi o prawdę. Pozostając na poziomie empirycznej weryfikacji można powiedzieć, że prawdziwa pokora zaczyna się nie tyle na poziomie „złotego środka”, co raczej na przedostatnim stopniu kariery. Kiedyś żartobliwie określano, że pierwsze miejsce jest początkiem niekompetencji człowieka. Gdyby się „uniżył”, wtedy zajmie miejsce właściwe dla siebie.

Czym jest jednak pierwsze (najważniejsze, najwłaściwsze) miejsce dla człowieka? To miejsce realizacji najwłaściwszego powołania, talentu, zestawu osobistych kompetencji. Słowem, miejsce najpełniejszej realizacji siebie. Dlatego jest ono pierwsze, bo najważniejsze i najwłaściwsze. Nie rodzi się jednak z porównywania z innymi, z rankingu pozycji, lecz z rzetelnego bilansowania swoich mocnych i słabych stron.

Nie ma więc ani wzoru, ani prostej recepty na pokorę. Nie wystarcza odrzucanie pierwszego miejsca ani szukanie na siłę ostatniego. Jedynym sensownym sposobem jest mozolna praca nad odrzucaniem nadmiaru (pychy) i niedomiaru (fałszywej pokory), które zamazują prawdziwy obraz człowieka.

Czy więc warto być pokornym? A czy warto być prawdziwym?

Verified by ExactMetrics