Symboliczna sceneria. Tak rozpoczynają się wielkie wydarzenia sportowe, których symbolem jest ogień, który zapłonął. Od tego momentu rozpoczynają się zmagania z sobą, rywalizacja z drugimi, przychodzi chwila prawdy o kondycji człowieka, wykorzystanym czasie przygotowań, drzemiącym potencjale. Wielokrotnie też trzeba wszystko postawić na jedną kartę. Dla nas też ogień zapłonął. Rozpoczęły się duchowe zmagania, czasem boleśnie wychodzi na jaw stan naszych przygotowań i aktualna kondycja. Ale ogień zapłonął, rozpoczęło się odliczanie do zwycięstwa, bądź do przegranej.
Można pozostać kibicem. Ta postawa jest o wiele wygodniejsza. Śledzimy na bieżąco poczynania tych, którzy się zmagają, budujemy ołtarze tym, którzy zmagali się kiedyś. A my stoimy i przyglądamy się z daleka, typując przyszłych mistrzów. Tylko co robimy my sami? Potrafimy oceniać, osądzać, nawet podpowiadać innym jak wygrać tę walkę, jak być świętym. Tylko co robimy my sami? Chrześcijańscy kibice…
Czy rozłam jest warunkiem niezbędnym wiary? Znamy retoryczne pytanie Jezusa: Czy sądzicie, że przyszedłem przynieść pokój? I pada oczywista, choć trudna odpowiedź – nie pokój, lecz rozłam. Ten rozłam trzeba jednak dobrze rozumieć. Nie chodzi o to, by wszczynać burdy, by prowokować do dzielenia się na dobrych i złych. Rozłam musi dokonać się we wnętrzu człowieka, coś musi obumrzeć, by coś mogło się zrodzić. Pokój jest owocem rozłamu i on jest celem. Rozłam jest tylko warunkiem koniecznym, jeśli nie prowadzi do pokoju, nie służy niczemu. Warto o tym pamiętać, kiedy w imię wiary prowokuje się kolejne rozłamy. A pokoju ciągle nie ma.
