Bezbożnie pobożny – hipokryzji ciąg dalszy

Dlaczego bezbożnie pobożny? Bo człowiek stawia sobie różne pytania. Wśród nich pojawia się i to, w którym próbuje zamknąć całą swoją tożsamość. Szczytem zaś takich prób jest sprowadzenie tego, co istotne w sobie do jednego określenia. Mamy ich sporo: święty, sprawiedliwy, prawy, pobożny. Przed niektórymi bardzo się bronimy, jak gdybyśmy chcieli powiedzieć, że oczywiście byłoby pięknie być taką osobą, ale to jeszcze nie ja, kto wie, czy kiedykolwiek. Sporo słów, a nie bardzo mamy czym siebie wyrazić. Może więc wprowadzę jeszcze jedno: bezbożnie pobożny. Bo w parze pojęć z pobożnością najtrafniej funkcjonuje bezbożność jako pobożność fałszywa. Oznacza ona, że człowiek tak naprawdę nie wierzy, bo jeśli nie daje się Bogu przemienić, to właściwie wierzy, ale w to, że Bóg go obnaży, czyli upodli i wyśmieje przed światem. I chyba najbardziej boimy się nie tego, że możemy być lepsi, ale tego, że byliśmy gorsi i ktoś może to odkryć.

Fałszywa, czyli bezbożna pobożność jest w istocie niesłuchaniem Boga. Przykładem może być nawet okresowa spowiedź. Co człowiek bardziej pamięta i na co bardziej się nastawia: na mówienie czy na słuchanie. Jakże często trzeba sobie wymyślić pokutę, bo człowiek po prostu zapomniał, czyli nie słuchał.

Ale jest też inna odsłona bezbożnej pobożności. Kiedyś publicznie wyznawano grzechy ciężkie. Cel był dość oczywisty – taki człowiek, jeśli miał choć odrobinę refleksji nie oczerniał drugiego człowieka za jego słabości. A dzisiaj, skoro oczernianie i oszczerstwo stało się cechą prawie narodową, to czy ci, którzy pilnują bezgrzeszności innych sami są bez grzechu? Może gdyby publicznie opowiedzieli swoje życie skończyłby się ten pseudonawróceniowy jazgot.

Może wtedy trzeba by coś odszczekać. Właśnie odszczekać. To słowo jest tak bardzo zakorzenione w naszej kulturze i w naszych porzekadłach. Jednym z nich jest „łże jak pies”. Niech wystarczy przywołanie tradycji szlacheckiej odszczekiwania oszczerstw. Kiedy udowodniono bezpodstawne oszczerstwo, wtedy szlachcic płacił karę grzywny i dodatkowo wchodził pod ławę i krzyczał: „zełgałem jako pies”. Tak właśnie oszczerstwo porównywano ze szczekaniem psa. Wymowny opis zostawia nam Jan Długosz, przywołując Gniewosza z Dalewic, który oczernił królową Jadwigę o niewierność. Może i dziś przydałoby się takie wchodzenie pod stół by odszczekać?

Kim jest więc człowiek pobożny? Człowiekiem umiejącym słuchać tego, co dotyczy własnego grzechu i pokuty. Fałszywa pobożność nie może być wymyślaniem pokut jako haraczu za milczenie Boga. Bóg nie obnaży i nie upokorzy. To tylko nasz fałszywy obraz Boga sprawia, że obnażamy innych i nie pozwalamy Bogu zbliżyć się do nas, by nas nie obnażył.

Pobożność i bezbożność stoją więc bardzo blisko siebie, a czasem nawet łączą się w parę bezbożnej pobożności.

Pokonać lęk

(felieton religijny)

Jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremna jest nasza wiara. Ale jeśli my nie chcemy zmartwychwstać, daremne byłoby Jego zmartwychwstanie. Człowiek powtarza często, że pragnie i szuka dobra. Problem polega na tym, że nie zawsze odpowiadamy na pytanie: dobra dla kogo? Jeśli drogi Boga i człowieka tak często się rozchodzą, czy jesteśmy w stanie znaleźć dobro, które połączyłoby pragnienie Boga i człowieka?

Dobrym przykładem tej ludzko-boskiej rozbieżności dóbr jest Marta. Kiedy w domu w Betanii podejmuje Jezusa, chce dla Niego dobra, ale nie chce dobra od Niego. Kolacja zamiast Ostatniej Wieczerzy. Takie to częste w życiu. I kiedy staje w obliczu śmierci brata, znowu chce dobra – „Panie już cuchnie”. Chce dobra dla tych, którzy zostali. Chce ich oswoić ze śmiercią, nie chce nieuzasadnionej nadziei. Chce siły do pogodzenia się z tym, co się stało.

Zbyt często potrzebujemy Boga do „pogodzenia się” z życiem. Chcemy od Niego tylko tyle, ile jesteśmy w stanie wykrzesać z naszej (nie)wiary. Co najwyżej jesteśmy jeszcze gotowi, by coś Bogu wyrzucić z Jego zaniedbań w stosunku do nas: „Gdybyś tu był, On by nie umarł”.

Za dużo jednak w nas lęku, by nie godzić się z zastanym, by się zbuntować i prosić o niemożliwe. Chrześcijaństwo nie chce odrywać człowieka od życia. Rozumie, że boimy się śmierci – tej ostatecznej i tej codziennej. Śmierci, która jest paschą do nowego. Ilu jednak rzeczy nowych byśmy nie zyskali, gdybyśmy nie umarli dla starych?

Łazarz świadczy o potrzebie podwójnej śmierci. Jednej, która niewątpliwie go spotkała na końcu życia – ostatecznej i nieodwołalnej. I drugiej, która stała się pierwszą – umrzeć, by dać się wskrzesić w małym, by kiedyś umrzeć i dać się wskrzesić w najważniejszym.

Pozostaje pokonać lęk, często mylony z tanią pobożnością, która zbyt łatwo godzi się na wszystko.