Dwie drogi

Pokolenia lubią się porównywać. I nie chodzi tylko o proste zestawienie dwóch epok, sylwetek ludzkich, zdarzeń. Pokolenia lubią porównywać swoje odniesienia do tego, co ważne. Tylko stosunek do niektórych idei czy zjawisk wdaje się być niezmienny. Ot, choćby dla przykładu, stosunek do idei dwóch dróg.

Jest taki tekst w Starym Testamencie, który pokazuje Boga kładącego przed człowiekiem perspektywę dwóch dróg: życia i śmierci. W dopowiedzi rozumie się przez nie wybór dobra lub zła. I rzeczywiście chyba jest tak, że w jakiejś ogólnej opcji na życie (opcji fundamentalnej) człowiek musi się zdeklarować. Pytanie jednak, czy w konkretnych wyborach jest podobnie, czy można żyć tylko dobrze, albo tylko źle?

Bezpośrednią przyczyną do tej refleksji stał się film opowiadający o losach Generała Nila (Augusta Emila Fieldorfa). Z jednej strony bohater, Człowiek Niezłomny, z drugiej strony dość trudny do naśladowania wzór życia rodzinnego. Można bowiem pytać, czy chciałoby się takiego ojca, męża, brata… Epok nie da się porównywać, ale nastąpiło niewątpliwe przesunięcie z życia ideą na życie jako ideę naczelną. Co więc może znaczyć dla człowieka dzisiaj poszukiwanie „życia dobrego”?

Dwie drogi dla człowieka dzisiaj, to nie zawsze bezpośredni wybór pomiędzy życiem i śmiercią. Do takich wyborów (nawet śmierci i zła) też trzeba mieć odwagę. Dzisiaj człowiek wybiera raczej pomiędzy samospełnieniem a wpisaniem się w spełnienie poprzez społeczeństwo (inni, życiowe role, zadania). Te mniejsze wybory pokazują, że w praktyce życia człowiek żyje na dwóch drogach – potrzebuje pomysłu na własne życie, ale potrzebuje też społecznej akceptacji tego pomysłu. Nie codziennie bowiem wybiera się wprost pomiędzy życiem i śmiercią. A jednak…

Jedna z osób opowiadała niedawno, że tegoroczna Wielkanoc była dla niej wyjątkowa. Czy to oznacza, że od tego momentu zacznie żyć zupełnie inaczej? Zachwycił mnie, a właściwie zdruzgotał film o wielkości A.E. Fieldorfa. Ale czy od kilku dni jestem bardziej zdolny do bohaterstwa?

Ideały są potrzebne w życiu, tak jak świadomość różnicy pomiędzy dobrem i złem, życiem i śmiercią. Tylko, że są to wybory fundamentalne. Problem polega na tym, że czasem te dwie drogi dzielą życie na to myślne (z ideałami), i to, do którego się wraca (często już bez ideałów). Może więc warto wybrać na powrót jedną drogę. Bo życia nie zabija tylko wojna, ale czasem właśnie te małe wybory.

Mam ochotę napić się kawy, ale po tym, co napisałem, zastanawiam się, czy ją też muszę wpisać w wybór pomiędzy drogami…

Ryszard Siwiec ma swoją ulicę w Pradze

Doniesienia agencyjne mogą podbudować dumę i honor Polaka. Ubiegły rok był bowiem okrągłą 40. rocznicą inwazji na Czechosłowację oraz samospalenia Ryszarda Siwca na stadionie narodowym. Nie chcę pisać, kto miał rację i kto po której stał stronie. W tyglu współczesnych sporów politycznych i patriotycznego bełkotu (patriotyzm oznacza bowiem umiłowanie ojczyzny a czegoś takiego we współczesnych sporach nie dostrzegam), pojawia się nagle ktoś, o kogo nie trzeba się spierać. Wiadomo bowiem, gdzie stał i gdzie oddał życie.

Praga zgotowała mu dzisiaj prawdziwe święto. Nazwano jego imieniem jedną z ulic Pragi i to szczególną, tę przy której znajduje się budynek instytucji upamiętniającej walkę z reżimem. My – myślę, że nie muszę podawać współrzędnych – mamy w sobie coś takiego, że najlepszego bohatera potrafimy ośmieszyć, wyszydzić. Może więc odezwą się głosy, że gdyby żył też nie miałby spłaconych kart kredytowych. Inni powiedzą, że to przecież samobójca, a więc co z jego zbawieniem? Potrafimy znaleźć coś na każdego, nawet na bohaterów. Jeśli więc nie stać nas na narodowe upamiętnienie Bohatera, to przynajmniej cieszmy się, że potrafią to inni.

A czy czyn był adekwatny do sytuacji? Zmarły ks. Józef Tischner, zapytany kiedyś właśnie o to, powiedział: Gdybym znał motywy, jakie kierowały sumieniem tego człowieka, musiałbym to uznać. I jeszcze jedno. Można pytać, czy samospalenie jest aktem moralnym, ale przynajmniej jest o co pytać. Ale można też pytać, czy po naszym spokojnym życiu, ktoś w ogóle postawi pytanie…

Walesa czy Wałęsa?

Co brzmi lepiej? Jeszcze do niedawna każdy myślący człowiek wiedział, że problem nie w tym, co brzmi lepiej, ale co jest lepsze i prawdziwsze. Okazuje się jednak, że w historię Polski można się wpisać tylko przez historię Europy, a najlepiej świata. Nie lubimy sobie zadawać trudu oceniania, a w konsekwencji doceniania człowieka. Nam wystarcza rola goszczących bohatera. Czy jednak w czasie, kiedy nie ma już okupacji i zaborów, ma jeszcze sens taka właśnie forma drogi do historycznego uznania? Dowód na prawdziwość tej tezy dano całkiem niedawno nazywając port lotniczy w Gdańsku imieniem bohatera, który – z takim nazwiskiem – nie istnieje.

Zatem Walesa czy Wałęsa? Pozornie może to wyglądać na dyskusję bezprzedmiotową. Czy aby na pewno? Nie chodzi przecież tylko o jednego bohatera, chodzi o przyszłość naszej historii. Alternatywa, jaką nam zaproponowano może znaleźć dalsze przełożenie: prawda czy komunikatywność, autentyzm czy medialność, zło czy dobro inaczej? Cóż to ma za znaczenie, zwłaszcza jeśli w obcym języku brzmi całkiem nieźle.

Może to jednak komuś przeszkadza, bo przecież komunikacja musi się dokonywać w jakimś języku. Może więc język skostniałych prawd i zasad jest mniej kosztowny niż nowomowa rzeczpospolitej kolesiów? A jeśli już na poziomie ekonomii wychodzi na to, że warto, to może tym bardziej należałoby tworzyć historię prawdziwych zwycięstw i bohaterów, a nie okresowo podmienianych autorytetów?