15 sierpnia 2009

  • 15 sierpnia 1920 – Polski tryumf w „osiemnastej – decydującej bitwie w dziejach świata”
  • 15 sierpnia 1939 – trzeci dzień mobilizacji w Polsce
  • W wigilię 15 sierpnia 1940 – odszedł z Pawiaka pierwszy transport więźniów do Auschwitz
  • W wigilię 15 sierpnia 1941 – w bunkrze głodowym w Oświęcimiu zmarł Maksymilian Maria Kolbe
  • Po 15 sierpnia 1943 – bunt w getcie w Białymstoku
  • 15 sierpnia 1944 – mija drugi tydzień Powstania Warszawskiego
  • Dnia następnego po 15 sierpnia 1946 – I Festiwal Chopinowski
  • Sierpień 1976 – po wyroku „ursuskim” i „radomskim” powstanie „Listu 13”
  • Wigilia 15 sierpnia 1980 – robotnicy Stoczni Gdańskiej rozpoczęli strajk

/…/ Można by jeszcze długo wyliczać…

Sierpień dla Polski i Polaków jest szczególny.

  • Wigilia 15 sierpnia i Uroczystość Wniebowzięcia 2009 – ???

Przepraszam, ale w tym wpisie nie będzie możliwości komentarza – pomyślmy w ciszy. W zgiełku, po każdej ze stron, mówi się słowa niepotrzebne.

Warszawa – miasto bez ducha?

Jeżdżąc po Polsce można wielokrotnie doświadczyć „braku miłości” do Warszawy. Mówi się często o niej jako mieście bez ducha. Trochę w tym prawdy. Wystarczy spędzić kilka chwil w kawiarni w Krakowie i w Warszawie, żeby zrozumieć co inni mają na myśli. W krakowskich kawiarniach ludzie się spotykają by odpocząć od pracy, budować przyjaźnie, rozmawiać o życiu. Warszawskie są przedłużeniem życia biznesu, dalszych ciągiem załatwiania spraw, udawania jak się jest ważnym.

Miasto bez ducha, bez jasno określonej tożsamości, czego wyrazem jest chociażby niemożność dania odpowiedzi na pytanie turysty o centrum Warszawy.

65 lat temu nie było tego problemu. Każdy znał swoje miejsce, bo je miał. Nie czas spierać się o to, kiedy Warszawa była piękniejsza – wtedy czy teraz. Jedno jest pewne: wtedy przechowywała swoje piękno w sercach tych, którzy tu mieszkali. Kiedy oddawali swoje życie w powstaniu nie mieli wątpliwości, że to ich miasto, które trzeba ocalić. Nie zadawali sobie wtedy pytań powtarzanych dzisiaj przez samozwańczych proroków, czy powstanie miało sens? Sens nosili w sobie, a ktoś chciał ich tego sensu pozbawić. I to wystarczyło by walczyć.

Warszawa dzisiaj. Miasto przypomina peerelowską mozaikę, tandetną, pełną blichtru i nie pasujących do siebie elementów całości. Przypadkowy zlepek szklanych domów i biedy ulic, w które nikt się nie zapuszcza. Bo w tym mieście coraz częściej już się tylko żyje, robi kariery, leczy kompleksy, ale nie żyje się tym miastem. Archiwizuje się jeszcze przeszłość, bo na niej też można zarobić. Ale czy można mówić o mieście, że ma ducha, jeśli historię pisze się tylko dla turystów?

Już za kilka chwil, wspominając Godzinę „W” niektórzy odnajdą jeszcze w pamięci strzępy wspomnień ze swoich dzielnic. Dla mnie szczególnie bliskie jest miejsce w którym mieszkam. Wróci wspomnienie Cytadeli, Dworca Gdańskiego, Powązek czy dawnej Szkoły Gazowej przy Gdańskiej 6. Wróci bliski sercu człowiek, ks. płk. Zygmunt Truszyński MIC, ps. „Alkazar”. I kiedy ucichnie głos syren i zamilkną dzwony pozostanie dręczące pytanie: czy serce tego miasta bije już tylko w jego dzwonach?

Etos „Solidarności”

Etos to nie wygrana. Etos to zwyczaj, nawyk, pewna stała skłonność prowadząca do takiego życia, by ostatecznie wygrać. Kończy się dzień, w którym „wszyscy” świętują. To „wszyscy” jest o tyle wymowne, gdyż z jednej strony nie pozbawia nikogo prawa do radości i dumy, z drugiej zaś pokazuje, że owi „wszyscy” to często ci, którzy potrafią świętować „wszystko” i „wszędzie”.

A przecież chodziło o etos.

Solidarność jest bardzo pojemnym terminem. I ma swoją magię wtedy, gdy potrzeba jedności, wspólnego frontu. Można w imię jedności zatrzeć drobne różnice. Tak też było wtedy. Do tego etosu mogli przyłączyć się bohaterowie każdego kalibru, czasowo myślący podobnie, cieszący się odzyskaną wolnością.

A dzisiaj? Czy przegrał etos Solidarności?

Nie. Przegrali niektórzy, dla których etos to nie droga do zwycięstwa, ale prosta konsumpcja jego owoców. A przecież kiedyś chodziło o coś więcej, o heroizm. Wtedy wierzyłem, zresztą nie tylko ja, że życie warte jest tyle, ile można z niego poświęcić.

Dzisiaj też myślę już inaczej. Stałem się bardziej wygodny. Dzisiaj przed podobnym zrywem pewnie przeprowadzono by symulację, policzono szanse, ogłoszono wstępne sondaże. Wtedy wygrała wolność, bo wierzyliśmy bardziej w heroizm. Oczywiście zacierał on trochę różnice i może było łatwiej.

Dzisiaj nie czas na tamtą jedność, bo i wróg wysubtelniał. Ale ważne jest chyba uświadomienie sobie na nowo, że tamten zryw wolności był zrywem a nie wyścigiem. Zakładano bardziej straty niż zyski. I właśnie dlatego jest chwalebny.

Jeśli więc dzisiaj ktoś chce z tamtej pięknej wolności uczynić kartę przetargową w takiej czy innej kampanii, to powiedzmy wspólnie: NIE. Tylko, że tym razem to nie „oni” zafałszują wybory, lecz my swoją biernością możemy zafałszować rzeczywistość.

Za co tym razem oddajemy naszą wolność? W imię czego niszczymy narodowe święto? A  może jednak okażemy się mądrzejsi od tych, co wiedzą „dla nas” i zrobimy sobie ciszę wyborczą już od dziś.

Ciszę na myślenie… i świętowanie.