Paradoksy Bożego Narodzenia

Paradoks I: rozmijanie się pragnień

Wielokrotnie i na różne sposoby Bóg próbował powiedzieć coś człowiekowi. Kiedy był malowany jako zbyt wszechmocny, mnożyły się antropomorfizmy. Kiedy stał się człowiekiem, nagle jest zbyt prosty, by w Niego uwierzyć.

Paradoks II: na początku było Słowo

Słowo, nie język, ani bełkot pogardliwie sklejanych słów. Było Słowo zanim powstał świat. Na początku była Miłość. Z Niej powstał świat i każde słowo. Miłość uprzednia w stosunku do każdego języka, nawet języka matki.

Paradoks III: chcemy konkretów, a zamieniamy je w puste słowa

Słowo stało się ciałem, aby nie można już słowem ludzkim odrealniać miłości. Stało się faktem: bezbronnym, dzieckiem, chorym, każdym Innym. Może dlatego boimy się tych ludzi, bo boimy się siebie, że obudzi się w nas miłość, która każe zamilknąć plugawemu słowu, które maluje Boga pomsty, odpłaty, które broniąc się przed miłością buduje mur propagandy, karykatury patriotyzmu.

Paradoks IV: nie umiemy mówić, to po co chodzić?

Żeby umieć mówić, trzeba najpierw nauczyć się kochać. Żeby kochać nie tylko siebie uczymy się chodzić, by pójść do ludzi. Ale kiedy już ich spotykamy, musimy znowu przypomnieć sobie po co umiemy chodzić i mówić.

Paradoks V: narzekamy na brak piękna, a produkujemy brzydotę

Dziwny jest ten świat, ale ciągle piękny. Bo jest i może pozostać światem ludzi.