Pozostawać mądrze na ziemi

Każdy moment naszego życia jest w jakimś sensie misją. Poprzedza go namaszczenie, posłanie, rozkaz, polecenie służbowe. Z misją jest jednak pewien problem. Pierwotny impuls nie wystarczy do jej realizacji przez dłuższy czas. Oprócz „nadania”, potrzeba jeszcze obietnicy, czyli przekonania, że misja się opłaci. Od lat walczę z pojęciem „bezinteresowność”. Nie przekonuje mnie ono, ponieważ „interes” nie musi oznaczać wyłącznie pieniędzy. Nawet miłość w najczystszej formie jest ostatecznie dobrym interesem.

Piszę o tym w kontekście święta Wniebowstąpienia w Kościele katolickim. Niebo – jakkolwiek by je rozumieć – jest miejscem docelowym misji. Każdy ma też swój punkt wyjścia, posłania. Ale niezależnie od tego, czy chodzi o długą podróż czy o zmierzanie ku niebu obowiązuje ta sama zasada utraty energii. Potrzeba więc obietnicy, że interes się opłaci.

Jeśli to nie przekonuje i zaczynam iść do nieba „bezinteresownie”, wtedy szukam interesu na ziemi i zaczynam żyć w kluczu: „Jak z drogi do nieba zrobić interes życia”?

Może więc do nieba trzeba iść mądrze, a żeby to zrobić, trzeba mądrze stąpać po ziemi. Mądrze, czyli oczekując obietnicy.

W pobieżnej refleksji nad wiarą, drogę do nieba rozumie się jako pójście stąd – tam. Stawiam jednak tezę, że jest odwrotnie. Nie powinno dziwić po co idę tam, lecz co robię tu. Iść tam, to po prostu wracać. Kilka przykładów. Wcielenie Syna Bożego pokazuje, że przyszedł stamtąd, chociaż tu stał się człowiekiem. Maryja zrodzona z rodziców przychodzi stamtąd w tajemnicy Niepokalanego Poczęcia (wybrania przed). Człowiek otrzymuje duszę nieśmiertelną, która ma się połączyć z ciałem, ale ona jest stamtąd. Wszystko zatem co ważne nie jest stąd. To co tu tak naprawdę robimy?

Uczymy się, że niebo to otwartość Boga. Docelowo ta pełna, eschatologiczna. A po drodze opowiadamy o niej pokazując otwartość na konkretnym odcinku drogi. Pierwsza forma otwartości to porzucanie osiągniętych już celów. Ile lat można się cieszyć tym, że skończyło się szkołę podstawową, średnią, studia? To nawet coaching mówi, że bez celów długoterminowych i dalekosiężnych, cele łatwe i bliskie tracą sens. To co my tu robimy? Przetwarzamy cele krótkoterminowe na cele długoterminowe. Przedłużamy szczęście trwające kilka minut na wieczne. Perspektywę z okna na piątym piętrze zamieniamy na perspektywę niczym nie ograniczoną.

Po co więc Wniebowstąpienie? Żeby dać impuls do wychodzenia z krótkoterminowych celów, żeby nie uczynić życia bezsensownym. Można jednak być apostatą, to znaczy kimś kto odwróci się od celów długoterminowych ku tym bliskim i na ich poziomie pozostanie. Kiedy jednak zastanowimy się nad średnią populacyjną pragnień, wtedy zauważymy, że większość ludzi chce się rozwijać i szukać coraz szerszych i dalszych perspektyw. Oczywiście można nie szukać i być takim życiowym apostatą. Trzeba tylko wtedy wszystkich przekonywać, że czymś zwyczajnym dla człowieka jest pozostawanie w miejscu, a czasem nawet zawracanie do tego co skończone i znane. I może dlatego tak często potrzebujemy coacha i psychologa, żeby odwiedli nas od przekonania, że sens leży w celach w małych i krótkoterminowych.

A perspektywa otwartego nieba pozostaje ciągle aktualna…

Mamy oczy i uszy… Tylko po co?

Trudno być niewidomym i głuchym. I nawet jeśli stworzymy świat tolerancji i bez barier, nie potrafimy zmienić jednego – znieść bariery braku pełnych przeżyć i doznań. Gdyby tym ludziom przywrócić wzrok i słuch, jak wielka byłaby radość w niejednym życiu.

Podobnie dzieje się w życiu duchowym. Ilu młodych, wspaniałych ludzi nie widzi działania Boga w ich życiu. Ilu mając wspaniały słuch nie usłyszało Boga. Ilu mając zdolności oratorskie nie odważyło się powiedzieć coś Bogu.

Mamy oczy i nie widzimy, uszy i nie słyszymy, bo jesteśmy zamknięci w kręgu własnych schematów i oczekiwań. Wielu z nas miało zapewne doświadczenie czekania na jakiś prezent. I kiedy przyszedł moment obdarowania, pomimo otrzymania wielu prezentów nie doświadczyliśmy radości obdarowania. Nie doświadczyliśmy, bo nie znaleźliśmy prezentu oczekiwanego.

Otworzyć oczy i uszy na to co niesie życie, co niesie wiara, z czym przychodzi do nas drugi człowiek. Może dlatego mówimy, że nie ma cudów, bo cud przekracza naturę naszych oczekiwań. I chociaż mamy oczy, uszy i wymowny język, ciągle pozostajemy w świecie barier podtrzymywanych oczekiwaniem tylko tego, czego się spodziewamy.

Przedziwna czy uczciwa wymiana?

Niedziela dla wierzących jest dniem, który w pierwszym rzędzie kojarzy się z Eucharystią. Jedno z piękniejszych określeń to „przedziwna wymiana”. Na czym polega ów przedziwny charakter tej wymiany? Na tym, że my dajemy nasz chleb, owoc naszej pracy, natomiast otrzymujemy Ciało Chrystusa, niebieski chleb, owoc pracy Boga. Ale przecież nie o bazar tu chodzi i nie o wymianę czegoś za coś. Chodzi bardziej o nastawienie.

Dajemy chleb, który jest owocem naszej pracy. A jaka jest nasza praca – ta zawodowa, praca nad relacjami w rodzinie, praca nad sobą? Czy kupujemy chleb za prane pieniądze, czy kupujemy go za uczciwą pracę? Dlaczego to jest tak ważne? Bo zdobywaniu chleba towarzyszy pewne nasze nastawienie, otwartość, gotowość do poświęcenia i wyrzeczeń. Wypracowując nasz chleb, jednocześnie wypracowujemy w sobie określoną postawę. A ta postawa jest ważna, by przyjąć chleb od drugiego.

Eucharystia – tym samym sercem, którym daję, tym samym przyjmuję. Rodzina – tym samym sercem, którym kocham, tym samym sercem przyjmuję miłość.

Przedziwna wymiana. Bo jeśli oszukam w dawaniu, życie oszuka mnie w przyjmowaniu.

Verified by ExactMetrics