Smoleńsk 2012

W życiu codziennym można zauważyć dwa typy panującej filozofii: filozofię wolności i filozofię przypadku.

Pierwszy pokazuje, że wszystko zależy ode mnie, nawet Bóg. Jak określiła to jedna z rodzimych feministek: wątpię, więc działam. Co by oznaczało, że w drugą stronę wyraża się to stwierdzeniem: wierzę, więc czekam z założonymi rękami. Czasem trzeba doświadczyć życiowego „kopniaka”, by zrozumieć coś, co powinno rozumieć już dziecko – nie wszystko ode mnie zależy!

Drugi, to deterministyczne poddanie się człowiekowi, życiu, a nawet bezrefleksyjne przypisywanie wszystkiego Bogu (osławiona czy zniesławiona „wola Boża”).

Jest jeszcze trzeci typ, moim zdaniem najbardziej sensowny: zamysł Boga (oczywiście przepraszam, że nie jest to propozycja w ramach szeroko pojętej demokracji, ale niszowa, dla wierzących). Zamysł pokazuje, że nie ma przypadków, ale też nie ma fatum. Jest Ktoś, kto kieruje moim życiem, ale nie wbrew mnie. Cały paradoks polega na tym, że nie chce się logicznie kojarzyć tropów sensu w swoim życiu.

Piszę o tym w kontekście Smoleńska, gdyż zauważam, że ukształtowały się dwie postawy nie do przebrnięcia: za i przeciw. „Za” – czyli teoria zamachu (pośredniego lub bezpośredniego); „przeciw” – czyli „nic się nie stało”, albo „to mnie nie obchodzi”. Tylko, że one – coraz bardziej okopane we wzajemnych uprzedzeniach – nie mogą niczym sensownym owocować. Zauważyłem w ostatnich dniach pewien paradoks, szczególnie u osób, które mają obojętny stosunek do katastrofy smoleńskiej, a jednocześnie są wierzące. Tak bardzo „uczuliły się” na tę tragedię, że nawet modlitwę za zmarłych kojarzą politycznie.

To co stało się przed dwoma laty ma niewątpliwie jakiś głębszy sens. Nie wiem do końca jaki i czy zdoła to w naszych wzajemnych uprzedzeniach zrodzić owoce? Co więc pozostaje nam wszystkim, jako płaszczyzna wspólna? Modlitwa. Niech odpoczywają w pokoju! A ich pokój wieczny niech nas nie uśpi, lecz zmobilizuje do mądrych działań Pro publico bono!

Bitwa o prawdę

Kościół potrzebuje oczyszczenia. Człowiek – każdy człowiek – również oczyszczenia potrzebuje. Jednak nie każde oczyszczenie prowadzi do prawdy, zwłaszcza wtedy, kiedy próbuje się oczyszczać wyłącznie innych ludzi. Oczyszczenie ma dwa pokłady: wewnętrzny i zewnętrzny. Pierwszy dotyczy grzechów i słabości człowieka wiadomych tylko Bogu. Drugi ma odniesienie do płaszczyzny zewnętrznej: grzechów publicznych, powodujących zgorszenie, podziały.

Czego się zatem obawiam w kolejnej próbie oczyszczania Kościoła (mam na myśli ostatnią książkę ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego)? Już samo twierdzenie „chodzi mi tylko o prawdę” brzmi dość dwuznacznie. W oczyszczeniu Kościoła nigdy nie chodzi tylko o prawdę. Zawsze chodzi o „prawdę w miłości”. Miłość zakłada drogę, trud, czasem wzięcie na siebie słabości drugiego człowieka. Gdyby więc nie rozgrywać sporu pomiędzy „chodzi mi tylko o prawdę” i „chodzi mi tylko o miłość”, można by dopowiedzieć „chodzi mi zawsze o człowieka”. O człowieka skrzywdzonego grzechem Kościoła, ale również o człowieka, który czyniąc zło zatracił w jakiś sposób siebie i potrzebuje również uzdrowienia.

Oczyszczanie Kościoła nie może też przypominać jakiejś niepisanej profesji. Obawiam się osób, które uczyniły z siebie dyżurnych „czyścicieli” Kościoła. Było już ich trochę w ostatnim czasie: Tomasz W., Stanisław O. czy Tadeusz B. Może warto zastanowić się przez chwilę do jakiego oczyszczenia się przyczynili? Nie stawiam oczywiście na równi z nimi ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Mam dla niego sporo szacunku, rozumiem też, że człowiek, który nacierpiał się w słusznej sprawie ma nieco inny stosunek do prawdy – inaczej mierzy czas jej poszukiwania. Ale w trosce o prawdę liczą się nie tylko intencje, ale również konsekwencje – te, które można i trzeba przewidzieć. Być może nie byłoby sprawy Galileusza czy Lutra, gdyby dali prawdzie czas, potrzebny czas na uczynienie jej w miłości.

Prawdy nie szuka się za wszelką cenę. Prawdy szuka się za cenę określoną, jaką jest miłość i dobro (prawdziwe!) drugiego człowieka. Człowiek nie jest bowiem miarą wszechrzeczy, a tym bardziej nie jest miarą prawdy.

Nie piszę tego przeciwko osobom poszukującym prawdy. Uważam, że wszelkie próby oczyszczania mają sens niezaprzeczalny. Umieszczając jednak na drodze do prawdy czas i miłość, pragnę tylko powiedzieć, że ja również cenię prawdę… Może tylko trochę inaczej rozumianą i szukaną.

Cudowna przemiana?

Wielki Post jest szczególnym okresem, w którym słyszymy wezwanie do przemiany. Niby nie ma w tym nic dziwnego, tym bardziej niebezpiecznego. A jednak…

Wiele razy słyszeliśmy już stwierdzenia ukazujące, że to jacy jesteśmy dzisiaj jest wypadkową naszej przeszłości i tego, co przed nami. Po części to prawda. Tylko można z tego wysnuć błędny wniosek jakoby nasze „dziś” nie zależało do końca od nas, albo było takim małym „dziś” oderwanym zarówno od przeszłości, jak i od przyszłości. Przeszłość to przecież wychowanie, wpływ bliskich, środowiska. Przyszłość na dobrą sprawę jest wielką niewiadomą. I w tym właśnie tkwi niebezpieczeństwo zwalniania się z odpowiedzialności za cokolwiek.

Przeszłość jest jednak naszą historią, a tę historię – nie bądźmy aż tacy skromni – pisaliśmy w znacznej części sami: swoimi decyzjami, posunięciami. Przyszłość z kolei jest tym, co będziemy budować w oparciu o wnioski wyprowadzone z naszych działań w przeszłości i o jakiś cel, bo przecież brak celu to życie bezcelowe. Oczywiście nie wszystko zależy od nas, ale za to co od nas zależy jesteśmy odpowiedzialni w pełni. Co zależy, ale dodając także, co zależało i będzie zależeć w przyszłości.

Przyjęcie zatem pozornie pokornej postawy jest faktycznie wybraniem wygodnej postawy nieodpowiedzialności. Bo przecież gdyby przyjąć, że przeszłość jest tym, co mnie naznaczyło (prawie beze mnie), przyszłość zaś tym, co na mnie przyjdzie, pozostaje mi tylko „dziś”… beztroskie i nieodpowiedzialne. Gdybyśmy byli stworzeni do przyjmowania życia jakby z zewnątrz, nikt nie oczekiwałby od nas odpowiedzialności. Skoro zaś jesteśmy odpowiedzialni, to bądźmy odpowiedzialni również za to, co było i za to, co będzie. Odpowiedzialni już dzisiaj! I nie tylko dzisiaj!

W przeciwnym razie nasza przemiana nie będzie cudowna, po prostu, nie będzie jej wcale.