Czy tylko nieliczni?

To pytanie ma bardzo stare religijne korzenie: pewność i niepewność zbawienia. Jeszcze inaczej można by powiedzieć: pewność i niepewność wygranej. Są kandydaci na studia, którzy zaczynają nie od pasji, celu, lecz od pytania o to, jaki procent studentów nie kończy studiów. Są tacy pracownicy, którzy przy każdej reorganizacji zakładu pracy sprzątają swoje biurka, bo może tym razem im podziękują. Dziwne nie jest samo pytanie: Czy tylko nieliczni? Zastanawiająca jest obawa, która towarzyszy ludziom niepewnym, jej źródło.

Jak radzi sobie człowiek niepewny? Skraca drogę do celu. Zamiast pragnąć przeżyć całe życie sensownie, próbuje dzielić je na kawałki i po kawałku przeżywać szczęście. Bywa również, że cel ostateczny postawi już na pierwszych kilometrach drogi. Pozornie wygląda to jak próba ocalenia rzeczy wielkich, a w rzeczywistości jest to wyraz małości i lęku człowieka przed nowym. Nie chce iść dalej, bo boi się, że przy kolejnym pytaniu „czy tylko nieliczni”, zniszczy go jego własna niepewność.

Ciasna ewangeliczna brama jest jak kataklizm w życiu. Trzeba się ratować, a żeby się uratować, trzeba wiedzieć co zostawić, by zdążyć uratować siebie i jednocześnie co zabrać, by móc zacząć życie od nowa.

Warto sobie postawić pytanie, czy wiem, co w takiej sytuacji bym zostawił i czy wiem, na czym mógłbym budować, zaczynając na nowo.

Asceza jest przywilejem ludzi mądrych, którzy inwestują tylko w to, co ma wartość dla przyszłości. Nie bogactwa i przywileje, ale wiara i rozum pozwalają inwestować w przyszłość. Człowiek ze skarłowaciałym rozumem będzie wybierał zawsze to co zna. Człowiek ze skarłowaciałą wiarą będzie próbował sprowadzić ją do praktyk, które zna na pamięć i nigdy go nie zaskoczą. Problem tylko w tym, że aby być zbawionym, trzeba przejść przez bramę w nowe i niepewne. Aby coś w życiu osiągnąć, trzeba udać się w nieznane.

I może dlatego tylko nieliczni w życiu wygrają. W tym i w przyszłym!

Czego chcę naprawdę?

Płaszczyzna życia codziennego:

Spotykam bezdomnego. Żyje w taki sposób już ponad 10 lat. Nie bardzo ma ochotę cokolwiek zmieniać. Nie lubi zbędnych pytań, nie oczekuje rozwiązań. Oczekuje tylko tego, o co prosi: „piątaka”.

Ja też nie bardzo mam ochotę angażować się w jego życie. Nie jest mi całkiem obojętny. Ale czy byłbym w stanie pomóc mu naprawdę? Wezmę go do pokoju, załatwię pracę? Daję więc „piątaka” i wszyscy są szczęśliwi.

Płaszczyzna religijna:

Mam wadę wzroku od wielu lat. Byłem u okulisty, opłaciłem wizytę. Kupuję dobre, lekkie szkła. Okulista wspomniał mi ostatnio, że wchodzą na rynek okulary (drogie!), które nie będą wymagały wymiany. Ostrość będzie można regulować automatycznie. Bateria wystarcza na cały dzień. Prawdziwy komfort.

Gdyby tak przyszedł Jezus, dzień później, jak w Ewangelii, czy chciałbym jeszcze odzyskać w pełni wzrok? A co z okularami za ponad 2 tysiące dolarów? Co z odbytą drogą wizytą u okulisty? I jaka gwarancja, że to się zdarzy? Gra nie warta świeczki. O ilu cudach już słyszałem, które po kilku miesiącach okazywały się klapą. Chyba będę zbierał pieniądze na te nowe okulary. Niezłe, prawda?

_________________________________________________________

Czy wiem, czego chcę naprawdę? Czy jestem gotowy na prawdziwą zmianę w życiu? Czy chcę naprawdę spotkać kogoś, kto radykalnie odmieni moje życie? Chyba jestem za stary na nowości, i chociaż niby coś tam o życiu wiem, to jednak czego chcę naprawdę… nie wiem.

_________________________________________________________

(powyższy tekst nie jest moją autobiografią, lecz fikcją literacką nie wykluczającą jednak sytuacji, które mogą zdarzyć się naprawdę).