Wołyń 2023 i św. Benedykt

Okrągłe rocznice zapraszają nas do odczytania na nowo nie tylko wydarzeń sprzed lat, ale również przyjrzenia się ich interpretacji obecnie. Jednym z takich wydarzeń jest Rzeź Wołyńska sprzed osiemdziesięciu lat. Mam na myśli szczególny jej dzień, właśnie 11 lipca 1943 roku, a dodajmy, była to niedziela. Oczywiście nie chodzi o magię dnia tygodnia, ale o to, że do mordu dokonanego tego dnia wykorzystano niedzielę jako dzień gromadzenia się Polaków w kościołach.

W 1964 roku papież Paweł VI wydał list apostolski pod znamiennym tytułem „Pacis nuntius”. W liście ogłosił św. Benedykta patronem Europy. Nazwał go „zwiastunem pokoju” i „sprawcą jedności”. Dzisiejsza rocznica Wołynia szczególnie koresponduje z tym listem. Europa potrzebuje bowiem pokoju, pokoju potrzebuje Ukraina, Polska. Na współczesne napięcia i toczącą się wojnę potrzeba szczególnie takiego zwiastuna pokoju. Głównym zawołaniem św. Benedykta, a potem całej duchowości benedyktyńskiej, są słowa „ora et labora”, czyli módl się i pracuj! Po pierwsze pokazuje to, że nie można zastąpić modlitwy pracą, i odwrotnie, oraz że trzeba zachować pomiędzy nimi zdrową harmonię. Powód jest oczywisty: modlitwa uczy, że najpierw trzeba zaczerpnąć u źródła, natomiast praca jest jej konsekwencją – modlitwa musi przerodzić się w działanie. Modlitwa bez ukonkretnienia jest zmarnowaną łaską, zaś praca bez świadomości zakorzenienia w źródle pozostaje mozolną pracą.

Sięgam dzisiaj do tej benedyktyńskiej zależności, ponieważ podobnie jest z pokojem, którego św. Benedykt jest orędownikiem. Pokój zasadza się na związku przebaczenia i pojednania. To wybrzmiewa również w orędziu podpisanym 7 lipca przez hierarchów dwóch Kościołów: Kościoła Rzymskokatolickiego w Polsce – abpa Stanisława Gądeckiego oraz Kościoła Greckokatolickiego na Ukrainie – abpa Światosława Szewczuka. Przebaczenie musi uprzedzać pojednanie. Ono – jak modlitwa dla pracy – jest dziełem łaski. Przebaczyć, to otworzyć się na łaskę Boga, by uzdolnić swoje serce do próby przemiany rzeczy złych w dobrą (to znaczy pozbawioną nienawiści) pamięć. Z kolei pojednanie wypływające z przebaczenia jest dziełem człowieka. Musi ono być jednak konkretne, to znaczy oparte na prawdzie i sprawiedliwości.

Czego nam dzisiaj potrzeba na drodze do pokoju? Daru Boga do szukania prawdy. Prawdy trudnej, która domaga się nazwania oprawców, sporządzenia listy ofiar. Potrzeba nam również sprawiedliwości, to znaczy upamiętnienia ofiar w miejscach ich kaźni. Nie wystarczy bicie się w piersi za jakiś moment historii, ponieważ tam ginęli konkretni ludzie, a dzisiaj ciągle cierpią konkretni ich potomkowie, czekając na dziejową sprawiedliwość. I tak jak dzisiaj w kontekście wojny domagamy się prawdy o każdym zamordowanym człowieku, tak w imię tej samej prawdy domagamy się nazwania po imieniu każdej ofiary sprzed osiemdziesięciu lat. Tak pojętego pojednania nie zastąpią żadne chwilowe zrywy polityczne, taka czy inna propozycja opcji polityki historycznej. Mord na osobach ze względu na ich narodowość nie może być niczym usprawiedliwiony, nie może się też przedawnić. Nie mogą go przykryć bieżące interesy polityczne, ale nie może go też przykryć poprawność polityczna w kontekście narracji o wojnie w Ukrainie. To są dwa trudne momenty i każdy z nich domaga się swojej prawdy i swojej sprawiedliwości. Nie ma ludzi lepszych i gorszych, nie ma mordów mniej czy bardziej usprawiedliwionych. W imię tej samej prawdy, z powodu której stajemy po stronie Ukraińców dzisiaj, domagamy się reakcji stając po stronie zamordowanych Polaków wtedy. Chodzi o tę samą cenę życia, o tę samą godność i o tę samą prawdę, która należy się ofiarom niezależnie od pochodzenia i niezależnie od czasu jaki minął.

Szukanie pojednania bez przebaczenia byłoby fikcją, jak domaganie się rozgrzeszenia bez wyznania grzechów. Szukanie przebaczenia bez sprawiedliwości dziejowej byłoby, jak żal za grzechy bez chęci zadośćuczynienia. Prawda historyczna jest jak rachunek sumienia, sprawiedliwość jak zadośćuczynienie. Bez tej świadomości nie będzie trwałego pokoju i trwałej przyjaźni między narodami doświadczonymi tak bardzo w historii.

Spojrzeć na świat oczami Króla Wszechświata

Prawie 100 lat temu Robert Eisler próbował z Jezusa uczynić rewolucjonistę. Miały o tym świadczyć dwa wydarzenia biblijne: wjazd Jezusa do Jerozolimy oraz oczyszczenie świątyni. Nie sprawdziły się ani nie przyjęły jego intuicje. Przeczy temu cała tradycja biblijna. Wjazd do Jerozolimy nie miał nic z potęgi tamtych czasów, gdzie symbolem militarnej siły był koń. Wjazd na osiołku symbolizował pokój, było to zwierzę biedoty, a w przypadku Jezusa osiołek był nawet pożyczony.

I drugi refleks biblijny – historia ukształtowania się instytucji królów. Pierwotnie naród wybrany miał być rządzony Prawem, a tymi, którzy mieli sprawować władzę w imieniu Boga byli sędziowie. Nie mieli oni jednak władzy ustanawiania prawa, tylko jego interpretacji. Jedynym prawodawcą był Bóg. I w pewnym momencie dziejów zapragnęli być „jak inni”. Ostrzegali przed tym prorocy, gdyż domaganie się króla uderzało w wiarę: po pierwsze dlatego, że był to wyraz buntu przeciwko Bogu jako królowi, po drugie, pogardzenie wybraniem.

Czego więc uczy dzisiejsza uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata? Przede wszystkim tego, że człowiek ma potrzebę spojrzenia z dystansu na swój los, swoje sprawy i swoją wiarę. Z dystansu, który daje Pierwszy i Ostatni, z dystansu, który daje historia zbawienia, która tylko pozornie jest historią. Jezus Chrystus jest tym, Który jest, Który był i Który przychodzi. Historia zbawienia jest więc historią przeszłości, teraźniejszości i przyszłości z Bogiem. Przeżywanie jej w małym wycinku czasu, jakim jest życie każdego z nas, uczy przede wszystkim pokory. Pokory widzenia małych spraw z wielkiej perspektywy.

Można posłużyć się bardzo ludzkim przykładem. 11 listopada obchodzimy Święto Niepodległości, częściowo zawłaszczone przez tych, którzy nie widzą szerzej i dalej. A przecież to święto również innych narodów, chociażby Francuzów. Wystarczy wspomnieć podpisanie aktu kapitulacji 11 listopada 1918 roku z warunkami wyznaczonymi przez marszałka Ferdinanda Focha. Z tamtej perspektywy można obchodzić to święto inaczej, milknąc o jedenastej godzinie w zadumie nad tymi, którzy wtedy oddali życie. Można wpiąć kokardę z maku, z której dochód jest przeznaczany na weteranów. Po prostu można inaczej. Można też jednego roku pójść do Les Invalides i trwać w zadumie przy nagrobku Ferdinanda Focha, który jako jedyny Francuz ma tytuł marszałka Polski i który z rąk marszałka Józefa Piłsudskiego otrzymał jego własny order Virtuti Militari.  

Można też spojrzeć inaczej na wiarę w duchu synodalnym, nie dzieląc ludzi na swoich i obcych, ale na synodoi, czyli towarzyszy w drodze wiary na mocy chrztu świętego. Można przeżywać swoją wielkość nie pozbawiając wielkości innych. Można przeżywać swoje wybranie w wierze, nie pomniejszając wybrania innych.

Ta uroczystość jest potrzebna, by spojrzeć na świat oczami Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Po to, by nabrać właściwego dystansu do wielu spraw.

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights