Głupota „śmiertelnie” poważnych

Franciszek Bacon jest autorem dzieła pod znamiennym tytułem „Novum organum”. Główna teza (upraszczając) brzmi następująco: wiedza jest władzą. Oczywiście chodziło mu przede wszystkim o władzę nad przyrodą, ale ostatecznie ta wiedza staje się władzą nad człowiekiem. Ale mamy też mądrość. Znamy ludzi mądrych życiowo, tylko oni jakby mniej pociągają niż ludzie mający wiedzę. Życiowo mądrych odbieramy jako nieżyciowych. Pamiętam, jak kiedyś jeden z gimnazjalistów zapytał polonistkę na lekcji: a co pani daje to czytanie lektur, ile miesięcznie?

Mądrość to pewne reguły, zasady, wartości. Czasami mądrość jest jak miecz, czy lepiej jak skalpel. Potrafi oddzielić głupotę od tego, co wartościowe. Ale skalpel ma podwójne zastosowanie: do żywych w czasie operacji, by przywrócić im zdrowie, ale również do zmarłych, podczas sekcji zwłok. Tylko, że skalpel do sekcji jest jak mądrość po szkodzie. Chodzi więc o to, by zachwycić się mądrością, kiedy jeszcze przyda się w życiu, nie tylko do oceny tego życia po śmierci (moralna sekcja zwłok).

Dzisiaj przeżywamy Dzień Papieski pod hasłem: „Promieniowanie ojcostwa”. Hasło ważne, ponieważ pokazuje kryzys ojca, mężczyzny, każdego autorytetu, do którego chciałoby się odnieść. Może ten kryzys jest dlatego, że mamy coraz mniej możliwości bycia dzieckiem. Dziecko potrzebuje ojca by się poradzić, uczyć, ale także by mieć gdzie odnieść swoje emocje, uczucia. Kto nigdy nie był dzieckiem, nie może stać się dorosłym (Ch. Chaplin). Kto zaczyna od dorosłości, pozostaje mu tylko zdziecinnieć.

Często przeskakujemy ten okres, bo czas na wiedzę, zdobywanie nowych kompetencji, układanie przyszłości. Coraz rzadziej jest miejsce na humor, zabawę. Wszystko zaczyna być śmiertelnie poważne. Właśnie „śmiertelnie”, uśmiercając to co najpiękniejsze w człowieku. Śmiertelnie poważne dzieci, wchodzące w śmiertelnie poważną dojrzałość, kończący śmiertelnie poważne studia, by zająć śmiertelnie poważne stanowisko. A potem pozostają już śmiertelnie poważne lata prowadzące do śmiertelnie poważnych chorób. Czasami tylko ten „śmiertelny” ciąg życia przerywa nieco dziecinny przerywnik. Dziecinny, bo o kilkanaście lat spóźniony. I wtedy ta spóźniona dziecinność w wydaniu śmiertelnie poważnych, stając nawet przed dziecinnie prostym problemem, zaczyna przeżywać go śmiertelnie poważnie.

Może trzeba nam na nowo ojcostwa bardziej ludzkiego, które uczy nie tylko wiedzy dla władzy, ale które uczy również mądrości, żeby choć trochę być nieżyciowym, czyli ludzkim. Wtedy to „ludzkie” zaczyna promieniować i rozweselać „śmiertelnie” poważne sprawy, one zaś, gdy przestają być „śmiertelnie” poważne, prowokują do radości życia.

Niech promieniuje ojcostwo tych, którzy zdążyli być dziećmi w czasie stosownym. Inaczej zdziecinnieją wtedy, gdy będzie się od nich oczekiwać poważnego ojcostwa. Inaczej znowu będzie o czym mówić, pisać, robić filmy – o głupocie „śmiertelnie” poważnych.

Wielki mętlik… nie tylko w głowie

Kończy się „tydzień równości”. Swoją obecność w manifestacjach zamykających „obchody” zapowiedzieli m.in. ambasador Wielkiej Brytanii i ambasador Stanów Zjednoczonych. Równość. Jedno z haseł Rewolucji Francuskiej. Przeglądając hasłowe opracowania, można znaleźć takie zdanie: przed rewolucją społeczeństwo dzieliło się na stany… Rodzi się więc pytanie, jaki jest owoc rewolucji, czy z akcentem na podziały, czy też z akcentem na stany? Wydaje się, że podziały zostały utrzymane, nie są one już stanowe, co nie oznacza, że społeczeństwo jest równe.

Ale wróćmy do udziału w paradzie wspomnianych ambasadorów i do pojęcia równości. Kiedy ktoś wypowie jakieś głupstwo, w społeczeństwie opartym na równości powinien przeprosić. Każdy bowiem jest równy w godności. To, że głupotę wypowiada prezydent Stanów Zjednoczonych nie oznacza, że nie musi on przepraszać. Prezydencka ignorancja nie jest synonimem wiedzy zwykłego obywatela. Ignorancja pozostaje nią nawet w głowie pierwszej osoby w państwie. Symboliczny gest przyznania się do winy i przeprosin, jak najbardziej wpisywałby się w równość obywateli wobec prawdy historycznej. Skoro za taką odpowiedź dziecko w szkole nie zaliczyłoby historii, w imię czego zaliczać prezydenta znaczącego kraju do inteligencji? To właśnie jest uderzenie w równość. Powinien to przemyśleć ambasador Stanów Zjednoczonych, zanim weźmie udział w paradzie.

I jeszcze jeden wątek polski – profesor Bartoś przywołujący patrona równości (J. S. Milla). Fragment cytatu: właściwa dziedzina ludzkiej wolności obejmuje, po pierwsze: wewnętrzną sferę świadomości […], absolutnej swobody opinii i sądu… Mając w pamięci jedną z książek Bartosia „Koniec prawdy absolutnej”, rodzi się pytanie, jak w tak mądrej głowie nie może pomieścić się absolutny charakter prawdy a mieści się absolutna swoboda opinii i sądu?

Bartoś broni również Palikota i jego prawa do wyrzeczenia się chrześcijaństwa. Tu, Ojcze Profesorze, zapędziłeś się chyba za daleko. Są pewne sakramenty, które zostawiają tzw. niezatarty ślad. Można nie chodzić do kościoła, można nie sprawować funkcji kapłańskich. Szanuję ludzkie wybory, rozumiem słabość. Ale jest jakaś minimalna uczciwość, która zmusza do uznania tego, co się stało. Palikot, chce czy nie chce, jest ochrzczony (do chodzenia do kościoła nikt go nie zmusza). Profesor Bartoś jest kapłanem, niezależnie od tego czy chce, bo to jest fakt (a funkcji sprawować nie musi).

Bez odniesienia do pewnych fundamentalnych decyzji życiowych nie ma sensu mówienie o czymkolwiek. Bo jeśli profesor Bartoś nie zdawał sobie sprawy z tego, co robi – mając dwadzieścia sześć lat, to jaką mam pewność, że wie, co mówi – mając lat czterdzieści pięć?

Zasada niesprzeczności

W logice istnieje kilka fundamentalnych zasad normujących ludzkie myślenie. Zmieniają się czasy, zmieniają ludzie, ale zasady okazują się niezmiennie i – jak pokazuje życie – ciągle konieczne.

Przeczytałem dzisiaj merytorycznie dobry tekst na temat zaburzeń osobowości w związku z przedłużającą się sytuacją niepewności finansowej człowieka. Tekst dobry, ale… Ale napisany przez neurolożkę. I tu dochodzimy do sedna problemu: zasady niesprzeczności.

Kiedy przeziębiony idę do ośrodka zdrowia szukam internisty. Kiedy idę zbadać wzrok szukam okulisty. I nigdy nie przyszło mi do głowy pytać o mężczyznę czy kobietę. Szukam lekarza (płeć jest mi obojętna), który byłby kompetentny. Oczywiście wiem, że katar leczony przez internistę trwa tydzień, natomiast przez internistkę tylko siedem dni.

Przeglądając publikacje z gender studies, napotykam często opinię o tym, że społeczeństwo nadając dziecku imię przesądza o jego tożsamości płciowej. Narzuca się płeć kulturą, wychowaniem. A przecież godność ma osoba (niezależnie czy jest mężczyzną, czy kobietą). Liczy się przecież człowiek. Nie mamy oddzielnych praw człowieka dla mężczyzn i dla kobiet.

Z drugiej zaś strony mamy dzisiaj pary przeciwieństw neurolog/neurolożka (mężczyzna/kobieta), filozof/filozofka (mężczyzna/kobieta)… Czy te osoby zacierają różnice płci, czy je podkreślają, przy okazji antagonizując? Proszę mi wskazać merytoryczną różnicę w ocenie artykułu napisanego przez filozofa lub przez filozofkę. Raz więc broni się człowieka przed podziałem świata na płci (równy status), z drugiej zaś strony, podkreśla przy każdej okazji różnice płci. O co więc chodzi?

A może obrończynie praw kobiet już same się pogubiły? I raz chcą, innym razem nie chcą być odbierane jako kobiety. Sam próbuję robić zakupy w godzinach najmniejszego natężenia ruchu, żeby nie tracić czasu na pytanie, kto ma pierwszeństwo w drzwiach (mężczyzna czy kobieta).  

Warto też poczytać dyplom ukończenia studiów: nie spotkałem jeszcze dyplomu filozofek i neurolożek. Może więc warto zacząć od rzeczy fundamentalnych: czytania ze zrozumieniem, używania podstawowych zasad logiki i świat stanie się prostszy. Pan minister i pani minister nie różnią się w uprawnieniach. Bo minister to nie mężczyzna czy kobieta, ale urząd sprawowany przez mężczyznę lub kobietę. Chociaż może i urząd sprawowany przez kobiety powinno się nazwać jakoś inaczej, bo urząd nie jest rodzaju żeńskiego? Uśmiałby się ksiądz Wujek, gdyby wiedział, że niechcący upokorzył mężczyznę. Skoro bowiem kobieta, to „mężyna”, bo z męża została wzięta, to idąc tropem feministek – „mąż” to taka zredukowana forma „mężyny”, osamotniony temat bez rozwinięcia.

Historia radzi sobie z płciami. Ale drogie Panie, co zrobimy z następującą parą pojęć: sekretarka – sekretarz. Słowo „sekretarz” jest statutowym urzędem różnych organizacji. I nie wydaje się, by pani, która nie jest sekretarką w biurze, lecz sekretarzem naukowym, zapragnęła nagle być „sekretarką naukową”. Bo to chyba nie to samo! I tak trzeba by powołać kogoś (mężczyznę lub kobietę) na sekretarza naukowego, by spełnić wymogi statutowe. W przeciwnym razie, przy każdych wyborach (zakładając raz wybór kobiety, innym razem mężczyzny) należałoby zmieniać statut. 

Apeluję o opamiętanie, bo przecież można i w drugą stronę: proszę nie mówić przy mnie pogoda, tylko „pogód”, a kiedy chcę kupić upominek w sklepie, proszę nie wciskać mi pamiątki – ja chcę kupić „pamiątka”. I proszę wszystkie panie, by nie używały w stosunku do mnie słowa „wróg”, bo mogę je nazwać „wróżkami”.

http://www.sjp.pl/neurolo%BFka – pudło

http://www.sjp.pl/teolo%BFka – pudło

http://www.sjp.pl/g%B3upota – trafiony