Sekularyzacja wiary wierzących

Wielu wierzących rozumie wiarę jako przynależność do określonej frakcji. Skoro przynależę do Kościoła, konsekwentnie przynależę do prawicy, mężnie bronię jej słabości, bo wiara musi objawić się (czyt. wygrać) w tym czasie.

Czas. Niesamowita przyjemność dla umysłu. Ile czasu można poświęcić na opisanie braku czasu. Przydałby się chłodny racjonalizm Kanta: czas nie istnieje w oderwaniu od naszego doświadczenia.

Mamy doświadczenie, bo mamy zmysły. One zmuszają nas do pośpiechu – młodość nie trwa wiecznie, tyka zegar biologiczny, wszystko w co wierzę musi stać się teraz, a co się nie staje, przestaje być przedmiotem wiary. A nie staje się między innymi to o co prosimy w Modlitwie Pańskiej: Przyjdź królestwo Twoje!  Kiedy coś nie leży w naszych planach, przestaje być zauważalne, bo nie jest oczekiwane. Nasze plany zmieniają sens tego na co czekamy w wierze. Często z przerażeniem słuchamy o powtórnym przyjściu Chrystusa, o końcu świata, bo przecież to zburzy nasze plany. A więc mamy inne plany?

Sekularyzacja wiary. Sprowadzenie wszystkiego do krótkiej perspektywy życia człowieka. Sekularyzacja wiary wierzących. Oczy wiary. Jak łatwo nie widzieć tego, czego się nie rozumie. Za dużo wrażeń, zbyt dużo widzimy i słyszymy, by się tym przejąć. Człowiek stracił kontakt z rzeczywistością. Potrafi obrazić się na Boga za to, że w czasie urlopu pada deszcz, bo co tam susza, plony. Pomiędzy ziarnem a żniwem dzieje się zbyt wiele, żeby móc czekać. Pomiędzy początkiem wiary a ostatecznym przyjściem Chrystusa dzieje się zbyt wiele, by czekać.

Co więc oznacza wiara? Może nie wyłącznie kwestie obyczajowe, ale postawienie bardziej fundamentalnych pytań: Czy rozumiem więcej niż widzę? Czy potrafię uchwycić sens przewidywania w wierze? Czy mam w sobie dość wewnętrznej siły, by czekać?

Czas zawsze był zbyt krótki

Wielu z nas kojarzy zapewne biblijne opowiadanie o proroku Jonaszu. Trochę baśniowe, prorok ucieka przed Bogiem, zostaje połknięty przez wielką rybę, potem jednak wypluty na brzeg. Czy w dobie oświeconych umysłów wypada jeszcze przywoływać takie historie?

Opowiadanie o Jonaszu jest znacznie późniejsze niż wydarzenia historyczne, których dotyczy. Nie musiało więc zdarzyć się naprawdę – albo inaczej – zdarza się nieustannie.

Trochę historii. Każdy naród ma swoje znienawidzone miejsce na ziemi. Żydzi też mieli takie miejsce. Mieszkańców Niniwy, stolicy Asyrii, kojarzyli z przesiedleniem kilkudziesięciu tysięcy Żydów z Jerozolimy i przyprowadzeniem w to miejsce plemion pogan. Skutek miał był definitywny i długotrwały, zniszczyć tożsamość narodu. Trudno więc się dziwić, że Jonasz ucieka przed propozycją pójścia do takiego miasta, tym bardziej z misją, by je wzywać do nawrócenia. Takiemu miastu należy się kara.

Wielka ryba i przebywanie w niej oznacza potrzebę śmierci człowieka, który tak myśli. Tamto musi się zakończyć, by mogło się zacząć coś nowego. I zostaje wezwany Jonasz po raz drugi, ale to nie jest już ten sam Jonasz. Ocierając się o śmierć zrozumiał wiele.

Jak często dopiero trudne doświadczenia życiowe dają nam nową szansę i nowe spojrzenie. Gdyby nie one, człowiek nigdy nie zrozumiałby pewnych spraw, nie przebaczył innym, nie przebaczył sobie.

Czas jest krótki, a właściwie zbyt krótki na pielęgnowanie nieprzebaczonych spraw. Jest pokusą niby uzasadnionego rozliczania się z przeszłością, a w istocie jest lękiem przed nowym. Przerażający jest ten czas, bo dotyka czegoś z przeszłości i im więcej tego czasu upłynęło, tym dalsza droga do owego punktu wyjścia przeszłości. Czasem ta droga jest tak daleka, że już nie ma czasu i szans, by zdążyć wrócić do teraźniejszości.

Szkoda więc czasu na ucieczkę w przeszłość. Trzeba dać się jak Jonasz wyrzucić na nowy brzeg, by zacząć od nowa. Nie jest to łatwe, bo w przeszłości zostały zasługi, pozycja, wszystko co się budowało. Ale tam został również balast, który nie pozwoliłby iść dalej.

Gdyby to opowiadanie przekształcić w modelowy obraz psychologiczny, wtedy przestaje ono już śmieszyć i zaczyna być poważnym punktem terapii dotyczącym swojej przeszłości.

Czas – pomiędzy tradycją a wiarą

Uroczystość Objawienia Pańskiego, zwana świętem Trzech Króli, ukazywana jest jako objawienie się Boga poganom. W tym kontekście warto postawić pytanie, kim są poganie dzisiaj: w Europie, w Polsce.

Prorok Izajasz, opisując swoje czasy, oddaje to w zdaniu: „Twoi synowie przychodzą z daleka”. Kto tak naprawdę przychodzi? Madianici – lud pierwotnie spokrewniony z Abrahamem, przedstawiciele królestwa Saby, a więc miejsca skąd przybyła królowa Saba słuchać mądrości Salomona, mądrości, która kiełkowała przez wieki, by na nowo postawić pytanie o Boga. Przychodzą przedstawiciele Tarszisz i wysp, gdzie rozbija się Jonasz uciekający przed Bogiem.

Co to oznacza dla nas? Oznacza, że przychodzący są w rzeczywistości powracającymi. Ale powracający stawiają jeszcze jedno ważne pytanie – pytanie o różnicę pomiędzy żywą wiarą a martwą tradycją. Obchodzimy to święto w okresie Narodzenia Pańskiego. Jerozolima – miasto święte – odchodzi szukać gdzie indziej, w tradycji; mędrcy przychodzą drogą wiary przeczuwanej. Podobnie jak dzisiaj: z wierzącymi rozmawia się o tradycji, z poszukującymi o wierze.

Wiara jest w jakimś sensie czasem, z którym trzeba coś zrobić, najlepiej poświęcić. Poświęcenie zaś jest odkryciem nowego sensu dla czasu, by go nie tracić na wspominanie tradycji. Gwiazda jest symbolem poświęcenia, bo ona wyrywa z bierności. Poświęcenie nie jest kultem czy rytuałem. Poświęcenie jest otwarciem na nowe, pójściem w nieznane.

Wielu z nas poświęci dzisiaj mieszkanie, zostawiając ślad na drzwiach domu. Poświęci, czyli nada nowy sens przebywaniu w nim, powrotom, wyjściom ku… A jeśli nic nie chcemy zmienić, to po co poświęcać? Poświęcenie bez otwarcia na nowy sens jest stratą czasu na martwą tradycję. A czas jest zawsze pomiędzy; jest następstwem zdarzeń, ruchem, pozycją względem punktu odniesienia.

Kiedy człowiek staje w bezruchu tradycji – umiera i czas traci dla niego sens – już niczego nie poświęca.

Verified by ExactMetrics