Pocieszać można tylko tych, którzy płaczą

Pocieszać można tylko tych, którzy płaczą. Dzisiejsze pierwsze czytanie (Księga Nehemiasza, 8 rozdział) opisuje powrót narodu wybranego do swojej ziemi po długiej, trwającej siedemdziesiąt lat niewoli. Okres ten jest szczególnie wymowny, gdyż zakłada prawdziwe niebezpieczeństwo zaniku przekazu tradycji i religii. Dwa pokolenia niewoli potrafią sprawić, że człowiek zaczyna zapominać czym jest wolność. Gdy podczas remontu murów odkryto księgi święte, trzeba było je tłumaczyć, gdyż lud nie był już zdolny rozumieć. Kiedy jednak usłyszał i zrozumiał, zaczął płakać, ponieważ uświadomił sobie jak daleko w swoim życiu odszedł od pierwotnej religijności. Zaczął płakać i został pocieszony, ponieważ tylko zdolnego do płaczu można pocieszyć. Dzisiaj sytuacja religijna tylko na pozór jest podobna. Podobny jest stan zaniedbania religijnego. Różnica polega jednak na tym, że lud nie płacze, a wszelkie próby konfrontacji życia z religią nazywa się niepotrzebnym dyskomfortem. Nie chodzi oczywiście o fałszywy płacz, ani też o chwile emocji. Chodzi o powrót do zdolności autorefleksji nad swoim życiem.

Charyzmat to nie umiejętności i kompetencje. Drugie czytanie (Pierwszy List św. Pawła do Koryntian) ukazuje różnicę jaka dzieli człowieka, który zapomniał o Bogu od człowieka, który nie chce pamiętać. Dawne charyzmaty zastąpiono elementami nowomowy: wiedzą, umiejętnościami i kompetencjami. Dzisiaj nikt nie pyta o talenty, ale o zdolność wpisania się w ramy kwalifikacji, za którymi nie do końca wiadomo, kto stoi. Zachęca się do przemodelowania życia, tylko nie bardzo wiadomo w imię czego. Może właśnie dlatego jest tyle bezrobocia, ponieważ umiejętności i kompetencje (dawne charyzmaty) oddzielono od koncepcji wspólnoty. Każdy ma się rozwijać w taki sposób, jakby nie było nic przed nim i nic po nim. Tylko można powzdychać do rodzinnych firm, do przekazu umiejętności zawodowych z pokolenia na pokolenie. Życie każdego pokolenia zaczyna się od resetu w stosunku do przeszłości. Warto więc sobie przypomnieć, że w perspektywie wiary człowiek z osobistym charyzmatem istnieje tylko w odniesieniu do wspólnoty jako Mistycznego Ciała. Co to oznacza? Oznacza, że Ciało jako całość nie jest sumą przypadkowo zebranych części (osobistych uzdolnień), ale że charyzmat jest elementem żywej całości. Można go określić, wydzielić, ale nie ma on odrębnego od całości życia. Jeśli się tego nie przyjmie, charyzmat staje się dodatkowym osamotnieniem człowieka, ponieważ jest charyzmatem, na który nikt nie czeka, którego nikt nie potrzebuje. W ten sposób zaczyna się siłowo przekonywać do określonych charyzmatów, próbując wykazać, że są najważniejsze i zamiast budować jedność zaczyna się prawdziwa „wojna charyzmatów”.

Wspólnota kluczem rozwoju osoby. Jak sprawdzić, czy mój charyzmat wpisuje się we wspólnotę i jest komuś potrzebny? Potrzebny jest wtedy, gdy staje się powołaniem dla drugiego człowieka. Oznacza to, że dać się powołać, to jednocześnie zgodzić się na określoną rolę we wspólnocie i pozwolić się obdarować. Obdarowanie jest jak narzędzie do rozwijania charyzmatu. Dostaje się dokładnie to, co pozwala wzrastać. A gdy przyjmie się, że charyzmat pochodzi od Ducha, wtedy rozwój konkretnej osoby jest integralną częścią rozwoju całej wspólnoty. Przyjąć charyzmat, to także postawić sobie pytanie, jak rozumiem wiarę, wspólnotę, Kościół? Wyobraźmy sobie, że to co nazywamy naszym miastem, naszą dzielnicą zostaje rozparcelowane pomiędzy mieszkańców. Każdy dostaje kilkanaście metrów ulicy, która będzie tylko jego. Może na niej robić co chce i nie musi nikogo do niej dopuszczać. Tylko czy taka rozparcelowana ulica czemukolwiek będzie służyć? Nie doprowadzi donikąd, ponieważ co krok natrafi się na sprzeczne prywatne interesy. Czasem tak właśnie rozumiemy wiarę, jako przynależny nam kawałek religijnej wolności, z którą możemy zrobić, co tylko chcemy. Ale po co komu taka wolność, po co komu taka religia, która przestaje wiązać, łączyć.

Zapłakać, by zostać pocieszonym. Może więc warto zapłakać nad momentem historii, w którym się znajdujemy. Zobaczyć do czego prowadzi brak charyzmatycznych przywódców w polityce, brak charyzmatycznych liderów ruchów religijnych, brak charyzmatycznych mężów, ojców, nauczycieli, księży. Zbytnio się specjalizujemy w naszym rozumieniu swojej religii, światopoglądu, wartości i życia. Taka sprywatyzowana egzystencja nie jest dobrą nowiną ani dla świata, ani dla samego człowieka. Może więc warto zapłakać, a wtedy może ktoś pocieszy.