Matematyczny Adwent

O Adwencie można myśleć jak o matematyce: tej zwyczajnej, stosowanej w różnych dziedzinach nauki i życia oraz tej wyższej, dotykającej pojęcia granicy. Można policzyć dni: ile za nami, ile jeszcze do świąt. Można policzyć dobre uczynki. Można także uświadomić sobie, który to już mój adwent w życiu, gdzie przebiega granica ludzkich oczekiwań?

Ale można też zadać sobie pytanie, po co w ogóle Adwent, po co oczekiwanie, na co, na kogo?

Wielki sens traci swój sens, kiedy nie można go przełożyć na pragmatyzm życia. Ale samo liczenie dobrych uczynków bez większego sensu, ostatecznie też traci sens.

Mamy zatem mały i wielki Adwent, i warto o tym pamiętać.

Wierzę, więc milczę (1)

Wiara człowieka przebiega w schemacie: pragnienie – obietnica – spełnienie. Radość jest na końcu. Językiem wiary jest modlitwa. Każdy język ma kilka sposobów wtajemniczenia: dla początkujących, dla średnio zaawansowanych i dla zaawansowanych. Dzisiejsza niedziela Adwentu jest niedzielą radości. Pozostając w tym schemacie można powiedzieć, że są trzy powody do radości. Dla początkujących – idą święta, będą kolędy i prezenty. Dla średnio zaawansowanych – były w tym roku chwile, które cieszą. Dla zaawansowanych – ciągle czekam na spełnienie obietnicy.

Intryguje mnie radość w trzeciej grupie. Radość bez powodu? Kiedy spełniają się obietnice (przychodzi Mesjasz zapowiadany przez proroka Izajasza), „chodząca obietnica” – Jan Chrzciciel – siedzi w więzieniu. Przypomina to trochę modlitwę niewysłuchaną. A jednak Jan się cieszy, bo zrozumiał, że Bóg usłyszał i reszta należy do niego.

Tak właśnie wygląda modlitwa zaawansowanych. Proszą o spełnienie, kołaczą, ale do momentu, gdy przekonają się, że Bóg usłyszał. Nie wysłuchał, ale usłyszał. A skoro usłyszał, po co dalej mówić, można już milczeć.

Niekiedy traktujemy modlitwę dokładnie jak język. Uczę się, by mówić a nie milczeć. I skoro umiemy, to mówimy. Coraz piękniej, więcej, łatwiej. W tym tkwi podstawowa różnica pomiędzy językiem a wiarą, że wierzę, więc milczę, chociaż umiem mówić.

Centrum świata – centrum historii

Gdyby spróbować zebrać różne opinie na temat centrum świata, a potem centrum historii, ostatecznie przyznalibyśmy rację Ludwikowi XIV. Dla każdego – i to niekoniecznie egoisty – własne życie jest tym, co skupia przyjaciół, wydarzenia, na czym buduje się własną historię. Tak myślał Król Słońce, tak myślał Salvador Dali malując obraz „Tajemnica dworca w Perpignan”.

Czwarta niedziela Adwentu stawia podobne pytanie o centrum. Mówi o Betlejem, mieście z wielką historią i mizernymi widokami na przyszłość. Mieście królewskim, którego rola w czasach narodzin Chrystusa sprowadzała się już tyko do miejsca postoju w drodze do kariery w stolicy. To trochę jak królewska droga z Sochaczewa do Warszawy. I nagle to miejsce staje się centrum świata i historii… I trwa aż do dziś, umownie mierząc historię naszego świata.

W czasie Pasterki usłyszymy słowa o tym, jak naród kroczący w ciemnościach ujrzał światło. Przyzwyczailiśmy się do życia w blokowiskach i pracy w biurowcach zasłaniających światło, do podróży metrem i chodzeniu w tunelu. Niczym nowym nie jest już palenie światła przez cały dzień. Kiedy wychodzimy z domu, słońca jeszcze nie ma, kiedy wracamy, już go nie ma. Czy w sztucznie oświetlonym mieście doskwiera nam aż tak bardzo coraz krótszy dzień?

Można nie zauważyć ciemności i można nie dostrzegać – i konsekwentnie nie potrzebować – innego światła poza sztucznym.

Adwent kojarzy się z Roratami, przejściem z ciemności do światła, z bezsensu do sensu, ze sztucznego światła do prawdziwego. Trzeba tylko dostrzec, że oprócz metra, tunelu, biura, Faktów i Wiadomości, istnieje jeszcze prawdziwy świat, w którym ciemność potrafi przerazić, a światło szczerze ucieszyć. Wtedy inaczej przeżywa się Adwent, inaczej też czeka się na Boże Narodzenie.

Verified by ExactMetrics