e498ee5c26e7c78a84d1e8f5cd99a033

Dary na samotność człowieka

Nie jest dobrze, żeby człowiek był sam. Nie chodzi wyłącznie o życie w pojedynkę, ale o egzystencjalną samotność, która sprawia, że człowiek umiera w tłumie z braku nadziei. Próbuje ją podsycać – jak szukający motywu i sensu w dopingu. Ale samotność okazuje się silniejsza. Silniejsza od alkoholu, rozrywki, pogoni za czymś nowym i ekscytującym. Sztuczna nadzieja wymusza wzmożoną aktywność, by potem odreagować jeszcze większą słabością.

Jest jednak lek na samotność – siedem darów na to co może się człowiekowi przydarzyć.

Wśród tych darów jest mądrość, która pozwala określić co w życiu jest najważniejsze. Za mądrością idzie rozum, który pokazując ludzką wielkość, jednocześnie prowadzi ją do tajemnicy. Oświecenie też kochało rozum, lecz wytyczyło mu odwrotny kierunek – porzucenia tajemnicy i pozostawienia człowieka samemu sobie. Za rozumem podąża dar rady. Nie chodzi o dobre rady dawane innym, pouczanie. Chodzi o zdolność podejmowania decyzji ze wsparciem, które nie pochodzi od człowieka. Wtedy decyzja nawet trudna jest decyzją, która niesie pokój. Otrzymujemy też męstwo, które wskrzesza nadzieję w momentach najtrudniejszych: choroby, samotności, lęku. Cenny jest też dar umiejętności – dostrzegania piękna w swoim życiu, w drugim człowieku. To uśmiech towarzyszący prostym doświadczeniom: żyję, kocham, ufam… Za nimi idzie pobożność nie mająca nic wspólnego z żargonem pięknych słów, które próbują nie rozumieć, żeby mieć na wszystko odpowiedź: „los tak chciał, Bóg tak chciał…”. Pobożność to zgoda na niewiedzę, która jest częścią tajemnicy człowieka. Wreszcie dar ufności, który stawia bardzo konkretne pytanie: Jakie cechy mają ci, którym ufam? Przede wszystkim są to osoby, do których mam szacunek, które budzą respekt. Ufam im, to znaczy powierzam siebie, bo są dla mnie wielkie. To właśnie oznacza dar bojaźni wobec wielkości.

W tej wielości darów można znaleźć wsparcie na każdą chwilę życia. Warunek jest tylko jeden – trzeba pozwolić się obdarować i zrozumieć, że nic nie zabija tak jak samotność i samowystarczalność.

Potrzebuję innych oczu, by się w nich przejrzeć.

Potrzebuję innej twarzy, by w niej rozpoznać siebie.

To dlatego szukam codziennie Tej twarzy…

Wypalenie zawodowe według Hioba

W Księdze Hioba znajduje się tekst, który gdyby został przywołany w oderwaniu od Księgi, mógłby być dobrym wstępem do książki na temat wypalenia zawodowego. Spełnia on wszystkie istotne kryteria – brak zadowolenia z pracy, noc, która nie przynosi odpoczynku, początek dnia, który nie motywuje do działania. Skąd to się bierze? Może z braku równowagi pomiędzy miejscami „spalania się” a miejscami „ładowania akumulatorów”.

Przywołana równowaga dobrze oddaje „skład” tworzywa, z którego składa się człowiek. Jest on niewątpliwie kimś aktywnym, kto potrzebuje się spalać. Ale spalanie dotyczy czegoś w jakimś celu. Wypalenie pokazuje, że nie ma czego spalać, nie ma też motywu, w imię którego trzeba by się spalać. A przecież spalamy się: w sferze ducha (wielu z nas będzie w niedzielę w kościele), w sferze ciała (będzie kilka dobrych uczynków).

Są w człowieku dwie istotne tajemnice: tajemnica świętości i tajemnica nieprawości. Tajemnica świętości pokazuje, że jest „coś”, co nie daje się sprowadzić do kilku gestów religijnych i towarzyszących im dobrych uczynków. Tajemnica nieprawości pokazuje, że jest „coś”, co nie pozwala zredukować człowieka do kilku błędów czy popełnionych grzechów. Jedno i drugie jest tajemnicą, która potrzebuje szacunku i zrozumienia, ale potrzebuje też „czegoś” co jest motywem świętości i „czegoś” co jest motywem nieprawości.

Do bojowania podobne jest życie człowieka (Hiob). Ale nie chodzi o religijne wojny czy wojenki. Chodzi o bojowanie w imię motywu i celu, który spala, ale nie wypala.

Niedziela jest dobrym momentem do postawienia sobie pytania, do czego podobne jest życie człowieka? Do czego podobne jest moje życie? Bo wypalenie grozi nam wszystkim, zarówno w bezsensownym bieganiu do pracy, jak i w bezsensownym bieganiu do kościoła. A kiedy nabierają one sensu? Kiedy człowiek staje się „wszystkim dla wszystkich”. Wszystkim, czego drugi potrzebuje, a nie co chcę mu dać. Dla wszystkich, czyli dla każdego, kogo sobie nie wymyśliłem, ale realnie stanął na mojej drodze. Gromadzenie materiału do spalania, który nigdy nie da ciepła (moja kariera, moje pieniądze, moje…) staje się czynnością pustą. Spalanie się tylko dlatego, że człowiek musi uciekać przed sobą, podobnie sensu nie ma.

To właśnie w ogromnym skrócie historia wypalenia zawodowego według Hioba.

Adwentowe oczekiwanie na…

Męczy nas czekanie. Czekaliśmy już na tak wiele rzeczy w życiu. Wcześniej czy później nasze oczekiwania zawodzą, nie mogąc sprostać temu, czego się spodziewaliśmy. W taki właśnie sposób powstaje para słów: oczekiwanie – oszukiwanie. Mamy tego świadomość. Mają także tego świadomość ci, którzy zachęcają nas do czekania. Proponują więc znaki rozpoznawcze: ma być lepiej – kolor zielony (przypomnijmy sobie „zielone wyspy”, strony internetowe w zielonym kolorze – to w ramach samokrytyki), ma być koniec świata, a więc nawałnice, znaki na niebie, słońcu i gwiazdach.

Adwent – czas oczekiwania. Na co jednak czekać i jak czekać mądrze?

W średniowiecznym społeczeństwie był zwyczaj, który wyrażały słowa adventus regis. Oznaczały one wjazd króla do swojej ziemi. Miały na celu przypominanie do kogo ziemia należy, czyim jest się poddanym. Adventus regis – takiego czekania potrzebuje świat. Świat życia „jakby Boga nie było”. Potrzebujemy przypomnienia o bezsensowności bezkrólewia.

Nasze czekanie nie jest jednak rozglądaniem się autostopowicza przy drodze: w lewo, w prawo, w przeszłość, w przyszłość. Bóg wchodzi w historię człowieka akcentując teraźniejszość. Moja wiara nie wyraża się w deklaracjach, lecz w stwierdzeniu, że moje życie ma sens. Bez wiary w sens życia wszystko inne traci sens.

Jesteśmy czasem zmęczeni wiarą. Powód zmęczenia przypisujemy innym: bliskim, czasom, Kościołowi. A męczy nas Bóg znany, prawie posiadany. Tylko, że ten znany Bóg, to nasze o Nim wyobrażenie. Sakralna forma idolatrii. Może więc do odkrycia prawdziwego Boga potrzeba powrotu do Boga Nieznanego. Nie chodzi o to, że Boga nie można poznać, tylko, że Bóg jest kimś znacznie większym niż nasze poznanie. Jest bliski i jednocześnie daleki. Bliski jak nasza twarz, którą możemy oglądać tylko w lustrze. Dlatego widzimy Go jakby w zwierciadle. Kiedy to zrozumiemy, adwent stanie się czasem wejścia w siebie, rezygnacji z rozglądania się za Bogiem gdzieś daleko.

ON JEST! Ja mogę być, jeśli tylko znajdę sens w codzienności, w której przez pokolenia On był, jest i przychodzi.

Verified by ExactMetrics