Ostatnio dużo mówi się i pisze na temat nowej ewangelizacji. Podkreśla się przy tym, że Ewangelia niezmiennie jest ta sama. Zatem nie chodzi o nową treść, tylko o nową formę. W nowych zaś okolicznościach szczególną „amboną” zdają się być media. No właśnie… Chciałoby się dopowiedzieć: media katolickie. Ale czym one faktycznie są?
Spróbujmy nieco uporządkować przedpole. Najpierw czym są media? Są sposobem łączenia ludzi w próbach odczytywania rzeczywistości. Warto zauważyć, że zanim pojawi się „medium” musi istnieć rzeczywistość i żywe podmioty komunikujące między sobą. Komunikacja nie może być wyłącznie procesem. Ona musi nieść zawartość treściową. Jednak i sama treść nie wystarczy. Trzeba komunikować „coś” – „komuś” – „w jakimś celu”. Celem tym jest budowanie prawdziwej ludzkiej wspólnoty. I dopiero w zestawieniu tych trzech elementów można mówić o prawdziwej odpowiedzialności.
Mamy zatem następujący schemat: proces komunikacji – treść (komunikat) – wspólnota. I tu pojawia się kolejny problem. Jeśli postawi się akcent na proces, wtedy zauważa się potrzebę różnorodności sposobów i form komunikacji – pluralizm mediów. Jeśli zaś postawi się akcent na wspólnotę, wtedy w imię budowania jedności można czasem podważyć sens różnorodności, odmienności czy wprost wykluczyć istnienie odmiennych stanowisk. Zarówno w jednym, jak i w drugim wypadku, przerysowania prowadzą do zniekształcenia treści.
A media katolickie? Można wymienić trzy ich typy (A. Boniecki):
- Media katolickie w ścisłym sensie, będące swoistym organem instytucji kościelnych;
- Media, które nie są organem kościelnym, ale ze względu na treść i sposób opisu rzeczywistości, można do nich odnieść określenie „katolickie”;
- Wreszcie media, które nie stawiają sobie za cel podejmowanie problematyki religijnej, ale akceptując religię jako istotny element życia społecznego, zachowują dla niej mniej czy bardziej obszerny „dział religijny”.
Powtórzę więc pytanie: a media katolickie? Czy chodzi o źródło finansowania, czy o dziennikarza, który ma być katolicki ze względu na obowiązek respektowania zasadniczej linii pisma, czy chodzi po prostu o człowieka, który skoro jest katolikiem powinien pisać zgodnie z własnym sumieniem i zgodnie z prawdą rzeczy (rzetelnie)?
Problem komplikuje się jeszcze bardziej, jeśli dziennikarzem jest kapłan. Kojarzy się on z założenia z osobą w sposób instytucjonalny reprezentującą Kościół. Każda więc próba zbyt daleko idącego komentarza może wprowadzać odbiorcę w błąd. Czy jednak to obostrzenie obowiązuje tylko wtedy, kiedy pisze się rzeczy trudne dla wspólnoty kościelnej? A jeśli broni się jej metodami, które nie są bliskie ewangelii? Jedną z właściwych metod ukazuje sama Ewangelia: iść jak owce między wilki. Oznacza to, że wierzący, który respektuje obiektywność prawdy, wie jednocześnie, że nie musi jej szukać i przedstawiać metodami wilków. Prawda jest bowiem obiektywna. Prościej: PRAWDA JEST! W dynamicznym ujęciu przybiera to formę: PRAWDA JEST DO ODKRYCIA! Jeśli zaś zakłada się, że odkrywa się w jakimś celu, wtedy: ODKRYWANIE PRAWDY JEST MORALNYM OBOWIĄZKIEM!
Czy więc pisać zgodnie z prawdą obiektywną czy zgodnie z własnym sumieniem? Pisać zgodnie z prawdą obiektywną, to nie pisać wcale, bo całej prawdy nie znamy. Zatem pisać obiektywnie, to pisać rzetelnie, a rzetelnie to zgodnie z etapem rozpoznania prawdy. Rzetelnie oznacza jednocześnie sumiennie – na miarę prawdy poznanej odpowiedzialnie. Jeśli zaś w sumieniu pojawia się wątpliwość a sumienie jest – skomplikujmy jeszcze bardziej – sumieniem księdza, czy ma on prawo nadal pisać sumiennie-czyli rzetelnie-czyli prawdziwie na miarę własnego odczytania rzeczywistości? Czy nie ma prawa wątpić? A jeśli wątpi, czy nie ma prawa pytać? Jeśli zaś pyta, czy nie ma prawa tego napisać, wypowiedzieć głośno?
Nie ma prostych rozwiązań. Ale niewątpliwie potrzebna jest debata. Rzetelna, sumienna i odważna, nawet jeśli musi niekiedy być trudna i bolesna.
„Czynić prawdę w miłości”! A jeśli miłość i prawda są w konflikcie? Czy dziecko musi pisać źle o własnej matce, żeby było prawdziwie? Czy lepiej nie pisać, jeśli to matkę obraża? A jeśli matka (w tym wypadku Kościół) jest Matką wielu dzieci, czy nie mają one prawa rozmawiać o niej między sobą głośno? A jeśli rozmawiają, czy można mówić rzeczy trudne o Matce przy „obcych”? A jeśli Matka chce być matką również obcych? Jak rozmawiać o matce na „dziedzińcu pogan”?
Wydarzyły się w naszym społeczeństwie rzeczy trudne, a przy tym bardzo ważne. Otworzyły potrzebną debatę na temat roli mediów, zwłaszcza katolickich w nowej ewangelizacji. Warto więc wznieść się ponad personalne spory, bo one jednak redukują debatę do emocji i postawić sobie te trudne pytania bez zbędnych podtekstów i zbyt rozwiniętych kontekstów.