Każdy musi znaleźć swoje własne powołanie

Królestwo Boże jest jedną z ważniejszych idei teologicznych, a jednocześnie od razu trzeba dopowiedzieć, że nie może to być idea abstrakcyjna, ale każdy musi ją przełożyć na swój własny język. Jeśli tego nie zrobi, sprawa najważniejsza obiektywnie, stanie się najmniej ważna subiektywnie. Gdyby teraz ktoś głosił, że w lipcu będzie koniec świata, to nie miałoby to żadnego znaczenia dla człowieka, który przygotowuje ślub w czerwcu. Sprawy ważne w ogóle, muszą stać się sprawami ważnymi dla nas.

Królestwo Boże często porównywane jest do ziarna, czyli do czegoś tak małego, że prawie niedostrzegalnego. Łatwo to sobie uświadomić stawiając pytanie, czy kiedy patrzę na dąb, mam świadomość z czego powstał; czy kiedy patrzę na okazałą budowlę, to mam jednocześnie świadomość, jak niepozorny kamień był u jej początku, chociaż to kamień węgielny. Sprawy wielkie, w punkcie wyjścia są tak małe, że prawie ich nie dostrzegamy. Natomiast sprawy często bez znaczenia dla nas urastają do spraw pierwszorzędnych i najważniejszych. Skoro tak, musimy dla idei Królestwa Bożego znaleźć osobiste przełożenie, by coś co obiektywnie jest ważne, było jednocześnie ważne dla nas.

Tego typu idee postrzega się oczami wiary. Podobnie jak oko i mózg, które na pozór odbierane są w kolejności: oko – mózg. Dopiero po namyśle uświadamiamy sobie, że widzimy naprawdę dopiero wtedy, kiedy zaczynamy rozumieć. Jak długo nie rozumiemy, tak długo nie widzimy. Właśnie dlatego mówi się, że wiara nie wynika z oczywistości rzeczy, zwłaszcza postrzeganych wyłącznie zewnętrznie.

Podobnie jest z powołaniem. Analogia do ziarna i zbiorów jest jak najbardziej trafiona. Najpierw musi być gleba, czyli praca organiczna od początku i od podstaw. Potem musi wejść w to życie powołania odpowiednik kultywatora, który rozkruszy to, co próbuje zasklepić się w ludzkich schematach. Następnie przychodzi deszcz łaski, która sprawia, że dotąd sucha ziemia może stać się środowiskiem wzrostu dla ziarna. Czas, bardzo ważny element wzrostu. Uczy, że nie można podglądać ziarna, gdyż można zniszczyć wszystko. Trzeba ufać, że trafiło na dobry grunt i rośnie. Wiatr symbolizuje niezbędne życiowe niepokoje, bez których kłos staje się pusty. Na koniec przychodzi czas zbiorów – odpowiednik teologicznego kairos, czyli właściwego momentu – ani za wcześnie, ani za późno.

W tym kontekście lepiej rozumiemy też modlitwę o powołania. Nie jest to prośba o jeszcze jednego robotnika, ale o to, by poszli ci, którzy są. Inaczej mówiąc, modlitwa nie zostanie wysłuchana, kiedy u jej podstaw jest myślenie: daj Boże nowe powołania, żeby stare miały święty spokój. Jeśli sami nie zaczniemy żyć wiarą, ciągle będzie o jedno powołanie za mało i o jedno puste ziarno za dużo.

Sposób na życie czy sposób życia?

Powołanie. Piękne słowo, odmieniane w różnych kontekstach. Ale co ono oznacza? Czy jest sposobem na życie czy sposobem życia? Pozornie nie ma w tym wielkiej różnicy. Problem zaczyna się wtedy, gdy powołanie zaczyna się wpisywać w schemat „popyt – podaż”. Wtedy powołanie zaczyna się przeżywać w sposób oczekiwany przez potencjalnych odbiorców. Mówię co chcą usłyszeć. Żyję w taki sposób, jaki są w stanie zrozumieć.

I czasami tylko śluby i pogrzeby pokazują, że powołani nie nauczyli ludzi pragnąć tego co ważne. Człowiek jeszcze przychodzi po ryt, tradycję. Ale czy przychodzi zaspokoić pragnienie? Powtarzamy słowa „bierzcie i jedzcie”, a człowiek nie jest głodny.

Stać z chlebem, na który pozornie nikt nie czeka. A może nikt nie nauczył człowieka pragnąć chleba, lecz tylko wiedzy o chlebie, historii jego powstawania.

Powołania się nie szuka. Powołanie znajduje człowieka. Znajduje i dojmująco stawia pytanie o to, czego człowiek szuka. Jeśli nie tego samego, nie odpowie.