Gdy mamy poglądy liberalne, wtedy pytamy, dlaczego państwo
wtrąca się do rodziny? Gdy jesteśmy niewierzący, wtedy pytamy, dlaczego Kościół
wtrąca się do rodziny? Czynimy z niej sprawę prywatną i bronimy jej, jak kiedyś
własności w westernach. Tymczasem odpowiedź jest dość prosta – rodzina nie jest
sprawą prywatną, ponieważ człowiek nie jest własnością drugiego człowieka, i przed
wykorzystaniem go przez drugiego człowieka na poziomie rozumu i natury broni
państwo, na poziomie wiary – Bóg.
Dzisiaj obchodzimy w Kościele katolickim Niedzielę Świętej
Rodziny. Przywołujemy jedno z przykazań: Czcij ojca swego i matkę swoją! Jednak
gdzieś w świadomości stawiamy pytanie: Czy z tą czcią w stosunku do człowieka, to
nie przesada? Pojawia się też w Piśmie Świętym uzasadnienie: Abyś długo żył na
ziemi. Oznacza to, że cześć należy się dawcy wartości, wtórnie tym, którzy je
przekazują. Biologia aż takiego szacunku nie wzbudza, bo to zwykle człowiek
rodzi człowieka, a już niedługo szacunek podzieli się pomiędzy człowieka a „prokreację
technicznie wspomaganą”. Zatem na poziomie biologii zbyt dużego szacunku nie
można oczekiwać.
Pozostają więc wartości i szacunek za ich przekaz. Język
grecki dobrze rozróżniał pomiędzy ojcem a tatą. Nawet w języku potocznym mamy
urlop „tacierzyński”, a nie ojcowski, bo zadań ojca nie realizuje się wyłącznie
w czasie urlopu i w weekendy. Z tego nie sposób się zwolnić. A jeśli jest
kryzys ojcostwa (wprowadzania w świat wartości, zewnętrzny i obiektywny), wtedy
ma się tylko mamusię i tatusia, czyli tych, którzy chronią przed światem
zewnętrznym. Konsekwencja tego jest prosta: obrona przed państwem, szkołą,
autorytetem zewnętrznym. Najlepiej wiedzą o tym nauczyciele w szkołach.
Gdy ojciec uczy wartości i pada pytanie o uzasadnienie i
wskazanie źródła, wtedy odpowiada: Bóg i natura odczytana rozumem. Gdy uczy się
wartości w oparciu o swój autorytet, wtedy pozostaje pluralizm wartości i
wszystko staje się sprawą prywatną.
Potrzeba prawdy o człowieku, najpierw tej, że człowiek nie
jest bogiem. A skoro istnieje słowo, to znaczy, że istnieje desygnat, i nie
jest nim bez wątpienia człowiek. Gdy jednak człowiek staje się desygnatem słowa
„Bóg”, wtedy musi być wszechmocny, a gdy nie jest, traci się do niego szacunek.
Potrzebujemy więc prawdy o tym, że dziecko potrzebuje matki i mamy, ojca i
taty, a my wszyscy potrzebujemy Boga. Inaczej mamy świat wartości
ogólnoludzkich, czyli podlegających preferencjom i sondażom, a zamiast etyki
mamy socjologizm etyczny. Socjologia staje się w ten sposób nową religią.
Tylko, że ta religia nie daje fundamentu, lecz opis.
Ale nie wystarczy też sama prawda i jej obrona. Prawdę można
wykorzystać na swój sposób, nadużyć. Współcześnie odnosi się wrażenie, że
prawda w rękach demagogów pełni podobną rolę, jak pałka w rękach człowieka
pierwotnego. Może więc trzeba powiedzieć wprost: Nie potrzebujemy nowej prawdy,
bo mamy jej dosyć w dostępnych wydaniach.
Potrzebujemy pokory wobec Prawdy, według wzoru p<P. Z
dopowiedzeniem: Wszyscy!