Hipokryzja

Słowo to oznaczało pierwotnie odpowiedź aktora na oczekiwania widzów w teatrze. Była to postawa polegająca na udawaniu kogoś innego. Miała nie tyle ukazywać prawdę, co raczej wyjść naprzeciw oczekiwaniom odbiorcy. Z czasem pojęcie to ewoluowało, z teatru wyszło w stronę realnego życia i zaczęło oznaczać podwójną moralność, dwulicowość.

Hipokryzja ma kilka odsłon. Na najniższym poziomie wyraża słabość człowieka, który nie potrafi sprostać oczekiwaniom związanym z rolą społeczną i próbuje udawać kogoś innego, lepszego. Na tym etapie jest to jeszcze swoisty mechanizm obronny przed odrzuceniem, brakiem akceptacji, potępieniem. Ale człowiek słaby czasami tak bardzo potrafi uwierzyć w swoją wyimaginowaną siłę, że zaczyna grać silnego. Właśnie na tym polega problem – nie pragnie być silnym, pragnie wyłącznie grać. Najwyższym poziomem hipokryzji jest próba uczenia słabych przez słabych jak być silnym, a nawet słabości innych wyśmiewać i potępiać.

Znamy przypowieść o belce we własnym oku i drzazdze w oku sąsiada. Znamy też przypowieść o niebezpieczeństwie prowadzenia niewidomego przez niewidomego. Taki spacer kończy się tym, że razem wpadną w dół. A w życiu? Ile razy nie widząc próbujemy prowadzić innych? Ile razy, będąc słabym, próbuje się uczyć innych jak być silnym. Ile razy sami siebie oszukujemy, a potem konsekwentnie próbujemy oszukać innych?

Nikt nie ma za złe człowiekowi kosmetycznego udawania trochę młodszego, piękniejszego. Ale fałszowanie metryki jest już karalne. Bo wtedy to już nie jest upiększanie, lecz zmiana „metrum”, wypaczanie miary. Najpierw miary oceniania siebie, a potem miary oceniania innych.

Walka z hipokryzją nie jest więc walką z człowiekiem słabym, nie dorastającym do realizacji wielkich ideałów, wysoko postawionej poprzeczki moralnej. Walka z hipokryzją jest walką z niemoralnymi nauczycielami moralności, ze złodziejami uczącymi uczciwego życia. Obrazowo wyraża to stwierdzenie: „we własnych oczach”. Właśnie, we własnych i tylko we własnych. Bo kiedy ma się belkę w oku, to już właściwie nie widzi się rzeczywistości, lecz osobiste wyobrażenia o świecie, o życiu, o drugim człowieku.

Trzeba więc przejrzeć, tylko że wyciąganie belki z własnego oka zawsze boli. Dlatego tak bardzo optujemy za terapią i eksperymentami na innych, za usuwaniem drzazgi z oka drugiego człowieka. Tylko, że naszego wzroku to nie polepszy.

A dołów ci u nas dostatek…

Czy homo sapiens to tylko świadomość?

Wiele nauk, od psychologii po szeroko pojętą moralność, nie opiera się już wyłącznie na tym co świadome. Wymusza to przedefiniowanie wielu utartych kwestii. Pozostając przy wymiarze etyczno-moralnym życia wspomnę, że kiedyś wystarczyło o wykroczeniu moralnym mówić w kategoriach wolności i świadomości. Dzisiaj wszyscy się zgodzimy, że świadome jest wyłącznie pewnym „programem operacyjnym” do o wiele szerzej pojętych danych naszej świadomości.

A modlitwa? Pozornie wydaje się, że rozpoczynamy modlitwą poranną i kończymy wieczorną. A co robimy całą noc? Co Pismo Święte chce nam powiedzieć, kiedy mówi, że Bóg przyszedł do kogoś we śnie? A może modlitwę trzeba by rozpoczynać wieczorem i kończyć rano? Może wieczorem człowiek próbuje modlić się wykorzystując Boga, a w nocy Bóg próbuje się modlić wykorzystując „nieświadomość” człowieka? Oczywiście w kontekście świadomości rozumianej jako świadomy opór wobec tego, co nie jest po mojej myśli.

Łatwo się przekonać, co zmienia się w życiu, kiedy w kalendarzu elektronicznym jako pierwszy dzień tygodnia ustawimy niedzielę zamiast poniedziałku. Można się też przekonać, jak zmieni się nasze życie, kiedy zaczniemy akcentować nie tylko czas od rana do wieczora, ale świadomie wejdziemy w czas do wykorzystania trochę „obok nas”, od wieczora do rana.

Warto spróbować! Bo homo sapiens to nie tylko świadomość, ale świadome ukierunkowanie całej reszty.