Rzeczy w sobie czy rzeczy dla nas? A nawet jeśli są rzeczami
istniejącymi samoistnie, jakie to ma znaczenie dla nas? I konsekwentnie, media
powinny przedstawiać rzeczy w sobie (problem obiektywizmu) czy istotne dla nas
(a kogo poza nami musi interesować to, co nas interesuje)?
Adekwatność to nie tylko manipulacja, to także zdecydowanie
się na określony sposób poznania. Pozornie wydaje się, że wystarczy (po)myśleć.
No właśnie. Myślę, więc jestem. A rzeczy obok mnie?
Umysł i ciało. Jestem ja i jakaś przestrzeń wokół. W
tej przestrzeni są rzeczy, a wśród nich rzeczy-dla-mnie. Ale kiedy komunikuję,
to przecież nie komunikuję świata zewnętrznego, ale zewnętrznie-istotny-dla-mnie.
Kartezjusz poddaje się po raz pierwszy.
Umysł i inne umysły. Rolą komunikacji jest osadzenie
mnie i mojego stanowiska w relacjach społecznych. Gdyby tak nie było, jaki sens
miałaby komunikacja społeczna? Musi istnieć jakieś osadzenie mnie w świecie, a
ono nie zależy tylko ode mnie. Nawet to co jest pozornie najbliżej umysłu
potrzebuje jakiejś metafory, by to poznać. Poza tym, mamy umysł coraz bardziej
rozszerzony. Można się oczywiście spierać o granice. Jednak spór o związek
pomiędzy mną a moim smartfonem to już coś więcej niż dawny spór o ideę w umyśle
i na kartce papieru. A kiedy pomyślę, że smartfony sprzedaje się w milionach, a
każdy jest rozszerzeniem umysłu… Kartezjusz przegrywa po raz drugi.
Percepcja a wola. Poznaję. Ale co? Zasadniczo
wszystko. A jeśli nawet nie wszystko, to przynajmniej dowolnie wszystko. Wśród
rzeczy, którymi mogę się dowolnie zająć, są najpierw te, które widzę. Widzę,
więc są. Widzę, więc myślę o nich. Widzę, więc myślę i jestem? Kartezjusz
upada po raz trzeci.
Język (nie)adekwatny, a jednak komunikacji potrzebujemy. Dlaczego zaś (nie)adekwatny)? Bo osadzony w (nie)poznaniu, które prowadzi w konsekwencji do (nie)rozumienia. To zaś w płaszczyźnie komunikacji rodzi (nie)porozumienie. W taki właśnie sposób rodzi się wniosek z (nie)dowodzenia, iż lepiej (nie)myśleć lub myśleć (nie)adekwatnie.
A mówić trzeba…