Gdy opadnie popiół…

Środa Popielcowa co roku zaskakuje wszystkich. Z jednej strony przeczy złowieszczym proroctwom o końcu chrześcijaństwa, z drugiej, już następnego dnia pokazuje bolesny powrót do normalności. Co więc zostanie w tym roku z wielkiego „startu” w Wielki Post, gdy opadnie popiół?

Pozostanie wrócić do początku, a więc do momentu, który pokazuje po co w ogóle Wielki Post. A momentem tym jest niewątpliwie sam początek, a ściślej to, co nazywamy pierwszym upadkiem człowieka. Nie miejsce po raz kolejny przywoływać opis dialogu szatana z pierwszymi ludźmi. Ważne jest jednak to, by odnotować, że zniszczył on relacje: człowieka z Bogiem, z drugim człowiekiem i z sobą samym. I właśnie po to jest Wielki Post, by te relacje odbudować.

Z Bogiem. Gdy się modlisz, wejdź do swej izdebki… Rodzi się więc pytanie, czy zechcę częściej wchodzić w siebie, by zobaczyć jaki dialog panuje we mnie. Z kim rozmawiam, o czym i czy w tym wewnętrznym dialogu jest miejsce na rozmowę z Bogiem, czyli na modlitwę.

Z drugim człowiekiem. Ta relacja wyrażona jest w akcie jałmużny. Nie chodzi w niej tylko o to, by coś komuś dać, ale by odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to dawanie jest prawdziwym wejściem w relacje z drugim człowiekiem, który mnie potrzebuje. Jałmużna w szerszym znaczeniu to nie tylko pieniądze, to dar serca, uwagi, dostrzeżenia twarzy drugiego człowieka z jego historią.

Z sobą samym przez uczynki postne, czyli przez oczyszczenie przedpola do rozmowy ze swoim sumieniem. Do stworzenia ciszy, w której początek dnia i ostatnie jego momenty należą do mnie, do ciszy, w której pytam siebie o to, co najważniejsze.

I ostatnia ważna rzecz, po zachęcie do modlitwy, jałmużny i postu pojawia się dopowiedzenie praktyczne – a Ojciec Twój, który widzi w ukryciu. Dlaczego mam się modlić, dawać jałmużnę i pościć „w ukryciu”? Ponieważ wyznaję tym wiarę w Boga niewidzialnego, który widzi rzeczy niewidzialne dla oka. Wyznaję wiarę w to, że satysfakcja nie płynie z faktu, że zauważyli to inni, ale że zauważył to Bóg. Wiara w niewidzialne, uczynki w ukryciu, dialog wewnętrzny, to najbardziej istotne wymiary postu. W przeciwnym razie, wszystko co robię na pokaz bardzo szybko przeminie, jak zachwyt nad Środą Popielcową, gdy opadnie popiół.

Lepiej być grzesznikiem niż hipokrytą

Hipokryta a grzesznik – fundamentalna różnica. Pierwszą płaszczyzną, która powinna zaniepokoić człowieka w perspektywie pytania o bycie hipokrytą, to jego odniesienie do prawa. Kontekst w jakim używam słowa „prawo” jest ściśle biblijny, więc nie odnosi się do rozumienia prawa w ogóle. Prawo w kontekście biblijnym zyskuje szczególną interpretację w Listach św. Pawła. Jedną z nich jest prawo jako wychowawca. Zaś wychowawca to był najczęściej niewolnik, którego zadaniem nie było nauczanie młodego człowieka, ale bezpieczne doprowadzenie go do nauczyciela. Prawo miało więc prowadzić i chronić, a nie zastępować edukację. Jeśli jednak człowiek nie chce się rozwijać, wtedy bardzo chętnie wybiera prawo, ponieważ pozornie jest ono zamkniętym systemem, wystarczy opanować odpowiednie reguły i człowiek może zacząć panować nad prawem, a przynajmniej być w porządku wobec prawa. Nie oznacza to jednak, że przez sam fakt uczynienia z prawa jedynej wyroczni, człowiek staje się bezgrzeszny. Przeciwnie, prawo ujawnia grzech, tylko nie daje rozwiązania. A skoro człowiek przez prawo poznaje grzech, ale prawo go nie zbawi, zaczyna je interpretować w sposób, który można określić hipokryzją czy graniem prawem. W takim rozumieniu hipokryzji lepiej być grzesznikiem niż hipokrytą. Grzesznik ma przynajmniej świadomość potrzeby dopełnienia prawa czymś więcej, hipokrycie wystarczy literalne zachowanie prawa.

Hipokryta – aktor. W czasie, o którym opowiadam słowa hipokryta i aktor właściwie się pokrywały. Hipokryta to ktoś, kto odgrywał to, co ludzie chcieli zobaczyć. W wymiarze moralnym hipokryzja nabrała szczególnego znaczenia, kiedy przestała być teatrem, a stała się świadomym wprowadzaniem drugiego człowieka w błąd. Można jeszcze dodać – w celu pozyskania korzyści majątkowych. Warto więc sobie postawić pytanie, na ile w moim życiu jestem hipokrytą, a jeśli tak, czy jestem hipokrytą amatorem, pasjonatem czy zawodowcem? Skąd jednak w człowieku ta łatwość wchodzenia w hipokryzję? Moim zdaniem, jednym z powodów jest oczekiwanie świata idealnego – idealnego małżonka, przyjaciela, towarzysza, pracownika… A skoro nikt z nas nie jest idealny, zaczynamy grać.

Terapia przeciw hipokryzji. Pierwszym pokładem jest usłyszenie swoich słów. Słów wypowiadanych o sobie, o drugim człowieku, o otaczającej rzeczywistości. Ile w tym jest słów zakłamania, słów bez znaczenia, słów wprowadzających w błąd. Kolejnym punktem terapii jest dostrzeżenie swoich czynów. Po co robię to co robię? Po co staram się być wytworem oczekiwań innych, dlaczego mam tak mały szacunek dla siebie, że jestem gotów być kimś innym? Nauczyć się milczeć – kolejny krok w terapii. W milczeniu zaczyna się lepiej słyszeć i widzieć siebie – bez rozproszeń, wprowadzających w błąd podpowiedzi. W milczeniu człowiek zaczyna się wstydzić wypowiedzianych słów i poczynionych zachować. Dlatego milczenie jest takie trudne, ponieważ nie jest ono nic-nie-robieniem, przeciwnie jest czasem szczególnej aktywności człowieka w odniesieniu do samego siebie.

Hipokryzja a słabość i grzeszność. Różnica jest szczególnie dostrzegalna w kontekście religijnym. Faryzeusze zwani hipokrytami nie dotykali osób chorych na trąd, grzesznych. Bez problemu zaś dotykali siebie, podając sobie ręce. Tymczasem Jezus nie chce dotykać faryzeusza hipokryty, zaś chętnie dotyka grzesznika w jego biedzie. Jaki zatem płynie z tego wniosek? Żeby być zbawionym, trzeba być dotkniętym przez Boga. Bóg brzydzi się hipokrytą, zaś z czułością dotyka grzesznika. Od odpowiedzi na pytanie czy jestem człowiekiem słabym i grzesznym czy hipokrytą zależy wiele, szczególnie w perspektywie wieczności.

Przebaczenie kryterium autentyczności wiary

Przebaczenie jako obojętność. W wielu systemach filozoficznych przebaczenie jest istotnym elementem pracy nad sobą. Żeby je osiągnąć próbuje się różnych metod: zobojętnienia na doznawane krzywdy, nieprzejmowania się drobnymi przykrościami, tolerowania tych, którzy nam źle czynią. Przebaczamy, to znaczy nie odpłacamy tym samym, bo jesteśmy mądrzejsi, lepsi, dojrzalsi. W istocie jednak przebaczamy, bo obojętniejemy na świat wokół nas. To co robisz mnie nie dotknie, nie sprowokujesz mnie do postąpienia tak samo, jestem ponad to, czego od ciebie doświadczam. W praktyce jest to jednak neutralizacja krzywd, mechanizm bronienia się przed zranieniem. Dzisiejsza niedziela zachęca jednak do czegoś innego: z jednej strony do odczuwania całego ciężaru zła doświadczonego, z drugiej zaś przeniesienia go na wyższy niż odwet poziom. W ten sposób przebaczenie staje się kryterium autentyczności wiary.

Saul i Dawid. Dwie dobrze znane postaci biblijne. Obie wybrane przez Boga, obie obdarowane konkretnym powołaniem życiowym. Saul zaczyna jednak żyć tak, jak gdyby nigdy nie dotknęła go łaska. Zalękniony, zazdrosny, doszukujący się podstępu i ostatecznie mściwy. Dawid, mający wszelkie prawo do poczucia bycia ofiarą, po ludzku mający prawo do odpowiedzi na doznane krzywdy, a jednak dotknięty łaską, to znaczy świadomością, że odpłata za zło nie należy do człowieka. Można więc postawić pytanie do kogo mi bliżej? Do Saula, który z lęku potrafi usprawiedliwić każdy zły czyn, czy do Dawida, który nie odpłacając wystawia się na kolejne zło, ale wiara w moc Boga przesądza o zawieszeniu odpłaty.

Czym jest przebaczenie? Fryderyk Nietzsche powiedziałby, że jest to cnota ludzi słabych. Czy to oznacza jednak słabość, czy przeciwnie, odwagę i poczucie wyzwolenia? Kiedy dotyka mnie zło, z punktu widzenia wyłącznie ludzkiej sprawiedliwości nie muszę przebaczać. Nie muszę być po ludzku słaby. Ale czy nie istnieje inna siła niż ta, która jest zdolnością człowieka do odpłaty i rewanżu? A może przebaczenie jest tą właśnie wewnętrzną siłą, która nie jest zgodą na zło, tylko świadomością, że odpowiedź złem na zło jest drogą donikąd? Może jest właśnie siłą, która pozwala wierzyć, że Bóg jest zawsze większy, że nie pozostawi zła bez odpowiedzi, ale zrobi to w taki sposób, by zło zatrzymać, a nie pomnażać jego skutki, szukając sprawiedliwości. Jest więc przebaczenie aktem odwagi, ale jednocześnie aktem wyzwolenia. Odpłacając po ludzku zawsze pozostanę z pytaniem, czy moja reakcja nie była zbyt mocna albo zbyt słaba, nie znam też wszystkich intencji moich nieprzyjaciół. Odpłata nie jest więc sprawiedliwa, bo nie wiem do końca co znaczy oddać każdemu, co mu się należy.

Nowe stworzenie. Zestawienie Saula z Dawidem jest figurą innego zestawienia: Adam – Chrystus. Adam jest figurą nieustannego powrotu do stworzenia z prochu ziemi, do liczenia uczynków, planowania proporcjonalnej odpłaty. Chrystus jest przykładem nowego stworzenia, które uświadamia nam, że w punkcie wyjścia nie było tylko prochem, ale też tchnieniem, ożywczym tchnieniem Boga. To jakby powrót do stworzenia, ale na nowo, by odzyskać przynależność do ziemi i do nieba w zintegrowanej egzystencji.

Złota Reguła. Czym jest więc przebaczenie? Nie jest wyłącznie tolerancją, nieprzyjaciel jest w tym dla mnie ważny. Nie pochwalam zła wyrządzonego, ale daję szansę, chcąc dobra nawet dla niego. W akcie przebaczenia nieprzyjaciel nie jest mi obojętny. Ewangelia przypomina coś, co pozornie wydaje się, że mogłoby zastąpić przebaczenie – to Złota Reguła. Jak chcecie, aby ludzie wam czynili, podobnie i wy im czyńcie. Ma ona jednak słabe strony. Jest subiektywna, wiem, czego chciałbym od innych i to im daję. Punktem odniesienia jestem w niej ja – jak byście chcieli, żeby wam czynili. A może drugi człowiek ma inne potrzeby, inne oczekiwania? W Złotej Regule nie daję niczego ponad to, czego sam potrzebuję, nie tworzę dobra po prostu, ale wyłącznie dobro użyteczne dla mnie, z przekonaniem, że dla mnie oznacza dla wszystkich. Reguła nie zakłada też żadnej obiektywnej skali wartości, cenne jest to co sam cenię.

Przebaczenie a wiara. Znajdujemy jednak dopowiedzenie do Złotej Reguły – miłosierdzie. Bądźcie miłosierni jak Ojciec wasz jest miłosierny. To znaczy bądźcie sprawiedliwi (wobec innych) jak Bóg jest sprawiedliwy (wobec was). Pytanie o przebaczenie jest więc w istocie pytaniem o autentyczność mojej wiary. Czy oddaję sąd Bogu, czy wierzę, że Bóg rozstrzygnie najbardziej sprawiedliwie? Dlaczego nie umiem przebaczać? Może dlatego, że nie umiem zaufać Bogu, nie wierzę w Jego sprawiedliwość, nie wierzę, iż doczekam odpłaty. A może „nie przebaczam”, oznacza po prostu: nie wierzę! A przecież chcę być bezpieczny. W ten sposób staję się sprawiedliwy po ludzku i do zła doświadczanego dokładam zło odpłacane, nazywając to „złotą regułą” na życie.