Wolność zniewolona potrzebuje już tylko… wyzwolenia

Wolność jest ulubionym tematem współczesności. Najczęściej pokazuje się ją jako formę przeżywania własnej osoby, z jedynym zastrzeżeniem, iż nie można być wolnym w pełni, gdyż na horyzoncie pojawia się zawsze drugi człowiek, który staje się granicą naszej wolności. Takie rozumienie wolności rodzi jednak prostą konsekwencję: unikanie i omijanie drugiego w imię własnej wolności.

            W taki oto sposób człowiek zaczyna budować swoją wolność omijania i unikania człowieka. Kontakt z drugim zamienił na komunikację wirtualną i różnego rodzaju czaty, coraz częściej mówi też o nowych formach życia społecznego jak e-konta, cyberpolityka. Dopiero przy okazji dyskusji nad pozornie przypadkowymi sprawami jak prywatność poczty elektronicznej zauważa, że sam brak kontaktu z drugim nie zabezpiecza jeszcze własnej wolności.

            Współczesność jest dobrym przykładem usprawiedliwionego zniewolenia. Człowiek ma się bać, niezbyt mocno i nie za słabo. Ma to być lęk kontrolowany, oczywiście nie przez samego zainteresowanego. A kiedy człowiek zaczyna zauważać zniewolenie, wtedy daje mu się większą dawkę poczucia zagrożenia, by w wyniku prostej kalkulacji stwierdził, że zniewolenie się opłaca. Czego więc potrzebuje dzisiaj wolność? Ma już prawa, ma argumenty, ma też aparat administracji i siłę militarną. Ma już dzisiaj wszystko, właściwie brakuje jej tylko jednego – prawdziwego dialogu o wyzwoleniu, i to nie od… terroryzmu, ksenofobii, lecz dialogu o wyzwoleniu do... Zostaje tylko jeden problem – wyzwolenie do zmusza do pójścia nieco dalej niż strach i rodzone na jego fundamencie wolnościowe urojenia niektórych wielkich tego świata. A to jest już materiał na oddzielną refleksję.

Małżeństwo czy rodzina?

W ostatnich dniach wiele dyskutuje się na temat przyszłości rodziny. Dyskusji tej towarzyszy powoływanie się na ewolucję nie tylko obyczajowości, ale również świadomości praw człowieka. Ukazuje się możliwość pluralizmu modeli rodziny, w którym dopuszcza się: tradycyjny – matka, ojciec i dziecko, jednopłciowy – kobiety lub mężczyźni oraz dziecko, wreszcie model, który można by nazwać płodnym singlem – kobieta samotnie wychowująca dziecko. Przywołuje się przy tym coraz większą świadomość społeczeństwa w kwestii praw człowieka i budowania nowoczesnych struktur życia społecznego.

 

                Rodzą się jednak dwie wątpliwości. Po pierwsze, o czyje prawa chodzi – osoby dorosłej czy dziecka, i któremu z praw należałoby przyznać priorytet, jeśli te dwa rodzaje praw są w konflikcie? Podstawowy błąd zdaje się polegać na tym, że rozważa się te dwie grupy praw rozłącznie, a przecież w odniesieniu do rodziny rozdzielić ich nie można. Nawet bowiem z punktu widzenia psychologii do pełnego rozwoju dziecka potrzeba zarówno wpływu ojca jak też matki. O czyje więc prawa chodzi w pierwszym rzędzie?

 

                Drugie pytanie dotyczy fundamentu praw. Chodzi w nim o to czy związek mężczyzny i kobiety oraz rodzina zbudowana na takim związku wynikają tylko z prawa stanowionego czy też mają podbudowę w prawie naturalnym? W konsekwencji chodzi więc o to, czy podważa się jeden z modeli historycznych małżeństwa i rodziny, czy też podważa się samą koncepcję natury człowieka? Obok tych pytań nie można przejść obojętnie.

Walesa czy Wałęsa?

Co brzmi lepiej? Jeszcze do niedawna każdy myślący człowiek wiedział, że problem nie w tym, co brzmi lepiej, ale co jest lepsze i prawdziwsze. Okazuje się jednak, że w historię Polski można się wpisać tylko przez historię Europy, a najlepiej świata. Nie lubimy sobie zadawać trudu oceniania, a w konsekwencji doceniania człowieka. Nam wystarcza rola goszczących bohatera. Czy jednak w czasie, kiedy nie ma już okupacji i zaborów, ma jeszcze sens taka właśnie forma drogi do historycznego uznania? Dowód na prawdziwość tej tezy dano całkiem niedawno nazywając port lotniczy w Gdańsku imieniem bohatera, który – z takim nazwiskiem – nie istnieje.

Zatem Walesa czy Wałęsa? Pozornie może to wyglądać na dyskusję bezprzedmiotową. Czy aby na pewno? Nie chodzi przecież tylko o jednego bohatera, chodzi o przyszłość naszej historii. Alternatywa, jaką nam zaproponowano może znaleźć dalsze przełożenie: prawda czy komunikatywność, autentyzm czy medialność, zło czy dobro inaczej? Cóż to ma za znaczenie, zwłaszcza jeśli w obcym języku brzmi całkiem nieźle.

Może to jednak komuś przeszkadza, bo przecież komunikacja musi się dokonywać w jakimś języku. Może więc język skostniałych prawd i zasad jest mniej kosztowny niż nowomowa rzeczpospolitej kolesiów? A jeśli już na poziomie ekonomii wychodzi na to, że warto, to może tym bardziej należałoby tworzyć historię prawdziwych zwycięstw i bohaterów, a nie okresowo podmienianych autorytetów?