Seks dzielący ludzi

Jeden z moich dawnych profesorów mawiał, iż są dwie drogi ukazywania moralności chrześcijańskiej: jedna prowadzi na szczyt, blokując możliwość odbicia w boczne drogi, druga, nie zajmując się tarasowaniem skrętów, dostatecznie jasno ukazuje szczyt. Taka właśnie alternatywa odzwierciedla współczesne podejście człowieka do seksu.

                Można w nim widzieć źródło „rozproszenia świętych energii” i zło czyhające na człowieka. W takiej perspektywie trzeba, w imię drogi na szczyt, blokować wszelkie możliwości zboczenia z drogi. Konsekwentnie, jedni czują się powołani do blokowania dróg, inni przeciwnie, starają się uprzedzić „służby drogowe” w odkrywaniu jeszcze nie zablokowanych dróg. Słabą stroną tego rozwiązania jest fakt, iż jedni i drudzy tracą energię, sprawiając tym samym, że szczyt jest ciągle daleki i nieosiągalny.

                Można w seksie widzieć również drogę wyrażenia swojego człowieczeństwa. Wymaga on jednak jasnego uświadomienia sobie celu i sensu życia, a następnie w imię tego celu troskę o możliwie szybkie i pewne dotarcie do niego. Taka wizja niesie w sobie niebezpieczeństwo złego odczytania drogi, ale daje również jedyną szansę uczynienia czegoś sensownego w imię świadomego wyboru, ofiary, poświęcenia.

                „Mistrzowie podejrzeń” wybiorą pierwszą drogę i przejmą odpowiedzialność za cały świat. Drugich zmusi to do troski o siebie i o innych, jednak z głęboką wiarą w to, że szczyt jest na tyle pociągający, iż człowiek zrozumie, że drobne poświęcenia w imię pełnego szczęścia będącego udziałem tych, którzy dotrą na szczyt, jest warte każdego wyrzeczenia.

                Seks nie musi dzielić, tak jak nie musi dzielić ofiara i wyrzeczenie. Jest tylko jeden warunek, iż zaproponuje się coś, co prawdziwie połączy i zjednoczy w wysiłkach. Może więc w moralnym słowniku współczesnego człowieka do hasła na literę „s”, w którym seks zagościł na dobre, dopisać jeszcze jedno hasło: świętość. Może warto podjąć dla człowieka to ryzyko, które Bóg podejmuje ciągle na nowo dając życie obdarzone seksualnością z jednoczesnym powszechnym powołaniem do świętości.

Gdyby Bóg nie istniał…

Przeczytałem niedawno książkę (Jean-Marie Rumb, Les fondements de la morale chrétienne, Paris 2005), w której autor stawia następującą tezę: Gdyby Bóg nie istniał, wszystko jest możliwe. Zatem, jeśli nie wszystko jest możliwe, Bóg musi istnieć, albo jeśli nie wszystko jest możliwe, a Bóg nie istnieje, to znaczy, że istnieje obszar moralności bez Boga.

                Gdyby jednak upierać się przy pierwotnej tezie, można wnioskować, iż wszelka moralność, której fundamentem nie jest Bóg jest sama w sobie niemoralna. Co zatem zostałoby człowiekowi pozbawionemu boskiego gwarantu praw? …On sam, osamotniony podmiot.

                Co jednak lepsze? Uparcie twierdzić, że prawdziwa moralność jest tam, gdzie przyjmuje się Boga za fundament (w ten sposób zwalniałoby się z odpowiedzialności moralnej niewierzących), czy też uznać, że istnieje moralność bez Boga (po co jednak uparcie Go do moralności wprowadzać – przykładem invocatio Dei w projekcie konstytucji europejskiej).

 

Inspiracje negatywne

Różne są formy inspiracji cudzym tekstem. Po dzisiejszej lekturze tekstu Kingi Dunin doświadczyłem niewątpliwie inspiracji negatywnej. Autorka rozwodzi się nad faktem ludzkiej wolności, dając sielankowy obraz wioski, w której wszystkie domy pomalowane są na niebiesko, każdy zaś, kto chciałby pomalować dom na żółto jet dyskryminowany. Pozostaje mu wybrać żółty kolor wyłącznie do pomalowania ścian wewnątrz domu. Jakie to wzruszające.

                Problem polega jednak na tym, że pani Dunin nie zauważa podstawowej różnicy pomiędzy faktem wyboru koloru ścian a naturą człowieka. W imię bowiem apelu naszej autorki należałoby rozszerzyć to prawo, na drzewa, krzewy ozdobne, itd. Co nas to obchodzi, że drzewo z natury jest zielone… Gdyby jednak pomalować drzewo wbrew jego naturze, co więcej, gdyby udowodnić, że takie malowanie wpływa na jakość owoców, takie przedsięwzięcie należałoby opatrzyć okresem karencji. Myślę, że myślenie pani Dunin też potrzebuje okresu karencji, zanim doczeka się druku.

                A po ludzku jest mi jej żal. Bo jeśli kobiecość czy heteroseksualność traktuje jak wybór koloru ścian, to chyba nastąpiło zachwianie równowagi pomiędzy jej rozumieniem natury i przypadłości. Pozostaje tylko wierzyć, że druk poświęcony przypadłościom opatrzy się w przyszłości stosownym komentarzem.