Do czego jeszcze można wykorzystać papieża?

Jestem świeżo po lekturze tekstu Jacka Bartyzela Czas zapaśników Boga (Rzeczpospolita” z 22 kwietnia 205). Pozornie tekst broni Kościoła a szczególnie papieża, który dopiero co odszedł i papieża, którego pontyfikat jeszcze na dobre się nie zaczął. Czytając tekst odniosłem wrażenie, że autor zna dzieła nie opublikowane kardynała Ratzingera i boleje nad tym, na ile ustępstw musiał pójść Jan Paweł II w wojnie z niewiernymi współczesnego świata. Tymczasem kardynał Ratzinger (chociażby w wywiadzie z 2003 roku) największe zadanie dla Kościoła widzi w rzeczowym dialogu ze współczesnym światem, filozofią i kulturą. Czyżby autor wiedział coś, o czym ja nie wiem, albo czytał coś, czego nie przeczytałem?

                Z tekstu wynika, że co prawda Sobór Watykański II otarł się o herezję, ale dzięki Bogu jej nie uległ. A herezją miałaby być myśl współczesna i współczesna cywilizacja. Profesor Bartyzel martwi się, że zaczęliśmy budować bez projektu. Ja natomiast mam wrażenie, że autor wyraża nadzieję na odbudowanie świata według projektu, który Kościół uznał już dawno za nieprzystający do współczesności. Wierność tradycji nie zawsze pokrywa się z ideami konserwatywnymi, czasem wręcz musi je odrzucać, by nie odejść od żywej Tradycji Kościoła.

                Jakie jednak alternatywy proponuje? Budowanie Kościoła w świecie jest zdaniem autora niebezpieczne. To może zbudować go w duchowej próżni podpartej luźno wyrwanymi z kontekstu tezami. Sobór pokazał Kościół jako wspólnotę, której Ojciec wydobywa ze skarbca rzeczy nowe i stare. Taka wizja jest jednak daleka od koncepcji Kościoła jako sklepiku ze starociami. Jeśli więc budowanie Kościoła w próżni jest lepsze od budowania Kościoła w świecie, to ja z takiej budowy rezygnuję. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że papież tych rzeczy nie czyta a nawet gdyby czytał to jest jeszcze Duch Święty, który przed tak osadzoną w historii odgrzewaną herezją go obroni. Niestety pozostaje ciągle pytanie otwarte: Do czego jeszcze można wykorzystać papieża?

Habemus papam

Są chwile w życiu człowieka, które można nazwać szczególnymi. Dla wierzącego takim momentem jest niewątpliwie wybór widzialnej głowy Kościoła. Wiele spekulacji medialnych poprzedzało ten wybór. Media zmuszały nas do opowiedzenia się pomiędzy tzw. konserwatystami a kardynałami postępowymi. A jednak wybór następcy św. Piotra uspokoił wszystkich. Przypomniał, że drogi Boga nie są drogami naszymi i Jego myślenie nie jest naszym myśleniem.

                Mamy papieża, który już określił charakter swojego pontyfikatu przybierając imię Benedykt XVI. Jego poprzednik, Benedykt XV, wskazuje linię, która znaczy w pewnym stopniu drogę nowego Papieża. Czynić pokój w miłości, ale jednocześnie pokój, który wypływa z prawdy. Stosunek do tej prawdy określił nowy papież już wiele lat temu, nazywając siebie „współpracownikiem prawdy”. Teraz stał się pierwszym odpowiedzialnym za depozyt Kościoła nie tylko w imieniu papieża, jak to było do tej pory, ale w imieniu samego Chrystusa.

                Wielu stawia sobie pytanie, czego można oczekiwać po tym pontyfikacie? Odpowiedź wydaje się prosta: otwartości na Ducha Świętego. To wystarczy. Jeśli bowiem rozumiemy Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa, to musimy uznać, że Duch jest jeden, udzielając jednocześnie wielu charyzmatów. Jesteśmy świadkami jednoczącej obecności Ducha Świętego w Kościele i Jego konkretnego wyrazu w 265 charyzmacie w historii Kościoła. Pozostaje więc jedno – dziękczynienie Bogu. Przede wszystkim za to, że jak w dniu Pięćdziesiątnicy pozwala i nam doświadczyć jedności w różnorodności. Jedności Ducha prowadzącego Kościół nowym charyzmatem Benedykta XVI.

Trwałość nawrócenia

Każdy naród ma pewne cechy charakterystyczne, które znajdują odzwierciedlenie w codzienności. Ostatnie dni mogą rodzić wrażenie, że coś rzeczywiście się zmieniło: wypełnione kościoły, ulice i place pełne ludzi zadumanych, wyciszonych, jednające się grupy kibiców drużyn dotąd skłóconych, prezydenci dotąd nie pojednani próbujący ze sobą rozmawiać. Można odnieść wrażenie, że wreszcie w Polsce coś drgnęło, że ludzie wreszcie usłyszeli echo nawoływania nieżyjącego już papieża do pojednania i przebaczenia.

                Wszystko to mogłoby cieszyć, gdyby nie doświadczenie mówiące, iż najlepiej wychodziło nam w historii pospolite ruszenie. Czy więc jesteśmy świadkami nowej jakości życia Polaków, czy raczej pewnego zatrzymania się w naszej zwyczajnej drodze? Tydzień naznaczony żałobą nie odpowie nam na to pytanie. Jest on inny, jak gdyby nie przystający do standardów naszej codzienności. Ale tydzień się kończy. Od poniedziałku zaczną mówić milczący: uśpieni przez kilka dni politycy, gazety zachowujące dotąd polityczną poprawność, media dające wrażenie, jak gdyby w Polsce istniały tylko stacje katolickie…

                Takie jest wrażenie. A jaka będzie rzeczywistość? Doświadczenie mówi, że należy się spodziewać powrotu do szarości i naszych wad narodowych. Wiara z kolei skłania ku przeświadczeniu, że tym razem będzie inaczej. Czy i na co czekać? A może nie czekać, tylko spróbować, każdy w swoim życiu, przedłużyć tę „nienormalność” ostatnich dni. Może uda się nawrócić w sposób bardziej trwały, uwierzyć wbrew hamowanej doświadczeniem nadziei. „Nowe” jest w naszych rękach i w naszej mocy. Trzeba tylko pamiętać, że życie trwa dłużej niż chwilę, a uczucia są tylko jednym z elementów budowania życia i to najsłabszym, gdyż one zmieniają się najczęściej. Narodowi, który sięgnął beznadziei dano nadzieję w „królu” na miarę naszych marzeń. Czy marzenia się spełnią? Już za kilka dni będzie można usłyszeć pierwsze odpowiedzi: w tych samych mediach, gazetach i na wracających do codzienności ulicach. Bowiem trwałość nawrócenia mierzy się codziennością.