Moc w słabości

Nie umiemy milczeć. Nie umiemy być słabi. Słabość kojarzy się z niepotrzebnie wypowiedzianą prawdą, z nieumiejętnością przemilczenia rzeczy, ze zbyt szczerze wypełnionym CV. Nie umiemy i nie chcemy być słabi, bo słabość może okazać tylko ktoś mocny. Czasem próbujemy komuś zaufać i znowu żal, że okazaliśmy się słabi. Czasem nawet piszemy pamiętnik, w którym gramy.

Teatr życia… Czy naprawdę nikt już nas nie kocha, czy rzeczywiście dla nikogo nie jesteśmy ważni? A może po prostu otoczyliśmy się ludźmi, którzy na to nie zasługują?

Niedługo większość z nas przeżyje jakieś rekolekcje, a nawet jeśli nie skorzysta z żadnej propozycji, to i tak Wielki Post nie pozostawi człowieka obojętnym – dopóki człowiek myśli. Re-kolekcje. Ponowne przejrzenie kolekcji zadań, spotkań, podjętych zobowiązań i przyjaciół. Czasem do kolekcji trzeba coś dozbierać, czasem zaś coś oddać, żeby kolekcja miała sens. Umieć oddać rzeczy zbędne, porzucić sprawy nieważne i wyrzucić z kalendarza osoby sztucznie przyklejone.

Tylko silny potrafi okazać słabość i nie tylko błąd popełnić, ale umieć się do niego przyznać.

Bóg nie stworzył bowiem człowieka kameleonem, ale nie stworzył też wielbłądem.

Być mocnym to również umieć zakończyć karnawał przed czasem, jeśli człowiek nie ma ochoty już się bawić.

I znowu niedziela

Przed nami dzień nie zagospodarowany jeszcze do końca przez pracodawcę. Dla jednych dzień oczekiwany, kojarzony z zasłużonym odpoczynkiem. Dla innych dzień wyrzutu, kolejnego zresztą, za źle wybraną drogę, dzień samotny. Dla jeszcze innych to sen jako najcudowniejsze lekarstwo na nowoczesność.

Kiedy próbowano opisać istniejący świat, w pewnym momencie poddano go eksperymentowi: narzucono na niego czas i przestrzeń. Odtąd wszystko było oczywiste: kto jest blisko, kto daleko, kto przybył na czas, a kto się spóźnił. Odtąd wiedziano już, kto zdąży potem, a kto się spóźni. Dla kogo zabraknie przestrzeni, a kto będzie się rozkoszował dodatkowym pustym mieszkaniem sąsiada. Wiedziano wszystko aż do czasu, kiedy człowieka opuścił wzrok i nie widząc już tak jasno kategorii narzuconych na świat, odrzucił jego pewniki aż po oczywistą oczywistość euklidesowej geometrii. Od tamtego czasu runęło wszystko: zwątpiono w prostą prosto biegnącą w nieskończoność, punkt zaczął zajmować powierzchnię, rzeczywistość przestała wpisywać się w kwadraty. Nawet świętość i grzeszność stały się bardziej elastyczne.

Jutro powrót do przeszłości, na moment powróci geometria euklidesowa. Powróci podział na trędowatych i czystych. Tylko w naszych kościołach znajdziemy elastyczną mentalnie świętość i grzeszność, skupioną realnie w jednej ławce. I będzie ON, znający już wtedy przyszłość euklidesowej geometrii, błąkający się pomiędzy czystymi i nieczystymi, idący prostą nie prostą, bo prosta dla niego nie jest prosta w nieskończoność (jak mówią niektórzy On umie ją pisać po krzywych). Czy zabrakło Mu, podobnie jak wielu z nas, określonej jasno tożsamości? Czy nie wiedział, gdzie stoimy „my”, gdzie „oni”? Błąkał się jak walentynkowy zakochany…

A jednak wiedział Kim jest: czystych potępił, nieczystych uleczył. A co zrobi z nami jutro? Może warto pójść choćby po to, by zobaczyć czy rzeczywistość wpisuje się w schemat kategorii i czy w czystym miejscu można zarazić się nieczystością…

Może więc warto pójść choćby po to, by się przekonać, że dzień nie zagospodarowany do końca przez pracodawcę ma sens.

Ryszard Siwiec ma swoją ulicę w Pradze

Doniesienia agencyjne mogą podbudować dumę i honor Polaka. Ubiegły rok był bowiem okrągłą 40. rocznicą inwazji na Czechosłowację oraz samospalenia Ryszarda Siwca na stadionie narodowym. Nie chcę pisać, kto miał rację i kto po której stał stronie. W tyglu współczesnych sporów politycznych i patriotycznego bełkotu (patriotyzm oznacza bowiem umiłowanie ojczyzny a czegoś takiego we współczesnych sporach nie dostrzegam), pojawia się nagle ktoś, o kogo nie trzeba się spierać. Wiadomo bowiem, gdzie stał i gdzie oddał życie.

Praga zgotowała mu dzisiaj prawdziwe święto. Nazwano jego imieniem jedną z ulic Pragi i to szczególną, tę przy której znajduje się budynek instytucji upamiętniającej walkę z reżimem. My – myślę, że nie muszę podawać współrzędnych – mamy w sobie coś takiego, że najlepszego bohatera potrafimy ośmieszyć, wyszydzić. Może więc odezwą się głosy, że gdyby żył też nie miałby spłaconych kart kredytowych. Inni powiedzą, że to przecież samobójca, a więc co z jego zbawieniem? Potrafimy znaleźć coś na każdego, nawet na bohaterów. Jeśli więc nie stać nas na narodowe upamiętnienie Bohatera, to przynajmniej cieszmy się, że potrafią to inni.

A czy czyn był adekwatny do sytuacji? Zmarły ks. Józef Tischner, zapytany kiedyś właśnie o to, powiedział: Gdybym znał motywy, jakie kierowały sumieniem tego człowieka, musiałbym to uznać. I jeszcze jedno. Można pytać, czy samospalenie jest aktem moralnym, ale przynajmniej jest o co pytać. Ale można też pytać, czy po naszym spokojnym życiu, ktoś w ogóle postawi pytanie…