Bóg się rodzi

Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką. Ujrzał, ale już po chwili pomyślał, że to mu się tylko wydawało. Po kilku dniach miał już gotową teorię naukową, która go uspokoiła – nic się nie stało. Umysł czuwa.

Pasterze mówili nawzajem do siebie: Pójdźmy do Betlejem. No właśnie, pasterze. Zawsze znajdzie się grupa ludzi, którzy bezmyślnie za czymś pójdą, w coś uwierzą. Im bardziej nierealne, tym bardziej przylgną.

I nagle przyłączyło się do anioła mnóstwo zastępów niebieskich. Teraz już nikt nie powinien mieć wątpliwości. Anioły przesądziły o wszystkim. Tu już chyba kończy się granica ludzkiej naiwności.

 

Tak sobie myśleli…

 

Tak myśli wielu. Tak myślałem kiedyś i ja. I pewnego dnia bez wielkiej światłości, bez pasterzy i bez aniołów mogłem Go doświadczyć. W małym listopadowym zdarzeniu. To byłem z pewnością ja i to bez wątpienia był On. Teraz przychodzi zwyczajnie, codziennie, czasem nawet tak, że nie zmąci spokoju, planów, grzechu. A jednak przychodzi. I to jest dla mnie najpiękniejsze Boże Rodzenie się dla mnie.

 

 

Memento mori

UT VIVAS, DISCE MORI!

 

Panie gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. Te słowa wypowiedziała kiedyś Maria, kochająca siostra, po śmierci brata, Łazarza. Gdybyś tu był śmierć nie odniosłaby zwycięstwa. Gdybyś tu był… To, jakże ludzkie myślenie, łączy życie z obecnością. A kiedy z horyzontu znika osoba, pojawia się pustka rodzona przez śmierć. Ale czy śmierć zwycięża również miłość?

Pozornie Cię nie było a jednak jesteś. Jesteś pomimo śmierci. Bo śmierć jest tylko próbą naszej miłości, jest etapem na drodze do miłości dojrzałej. I gdyby nie śmierć, nie poznalibyśmy potęgi miłości, tej za wczesnej i tej spóźnionej. Ale właśnie dlatego, że ona JEST nigdy nie jest na nią za późno…, nawet jeśli ludzie odchodzą.

Trzeba więc pytać inaczej: nie pytać czy odchodzą, ale gdzie odchodzą? Odejście ku Miłości przez śmierć, uczy kochania przez śmierć. A pustka rodzi się nie ze śmierci, lecz z drogi bez celu. Odchodzą nie tyle ci, co pomarli. Odchodzą ci, którzy nie poznali miłości. Te listopadowe dni nie są więc o tych, którzy umarli, lecz o tych, którzy zostając nie potrafią kochać. Śpieszmy więc kochać ludzi, tych którzy odchodzą, ale też i tych, którzy zostają.

Ut vivas, disce mori – jeśli chcesz żyć, ucz się umierać… KOCHAJĄC!

 

Jarosław A. Sobkowiak

Dorosnąć – czyli umieć przeprosić za dorastanie

Zbliża się październik. Dla mnie kojarzący się on z początkiem kolejnego roku akademickiego, dla wielu zaś studentów zapewne z pierwszym tak ważnym początkiem kolejnego etapu w ich życiu. Jakby koniec dorastania a początek dorosłości. Wielu z nich doświadczy, jak bardzo denerwuje, kiedy ktoś tego dorastania nie chce zauważyć, uznać, docenić. Z dorastaniem jest jednak trochę tak, jak ze świętością. Jest świętość istotowa (wystarczy zrozumieć: istotna) i świętość przypadłościowa (wystarczy: przypadkowa). Wielu z nas próbuje wyprzedzić pewne etapy, i wtedy zaczyna się całe to zamieszanie.

                Wielu pierwszaków przyjedzie spoza Warszawy, by objąć w posiadanie ziemię obiecaną, w której zacznie się dorosłość. Piszę o tym z perspektywy czterdziestu lat pustyni (niech się egzegeci kłócą, dla mnie okres pobytu narodu wybranego na pustyni nie jest przypadkowy). Do ziemi obiecanej trzeba bowiem gdzieś dorastać, a najlepsza wydaje się pustynia – szkoła życia, czasem przetrwania. Nie można (usłyszę zapewne: nie mów mi co mam robić), a więc dobrze – nie warto dorastać zbyt szybko, bo wtedy nasza dorosłość staje się przypadłościowa, zmienna, bardziej burzliwa niż samo dorastanie.

                Trzeba poczekać i znosić kolejne przypomnienia, że jeszcze jest się uczniem, że dorosłość to siwe włosy. I zapewniam, nie warto ich farbować, żeby dorastać szybciej. Trzeba po prostu cierpliwie budować, znosić mędrców. Trzeba też pogodzić się z tym, że dorastający krzywdzi… również siebie. Nie ważna zatem jest dorosłość przypadłościowa, lecz istotowa. Ta, w której człowiek już będzie wiedział, że jest dorosły, bo nie będzie musiał już być już sam. Dorosłość to zgoda na to, że idzie się dokąd nie chce, że jak w dzieciństwie inny mnie opasze, moje plany, ambicje. Dorosłość to nie zgoda na inność – inność to jeszcze dorastanie. Dorosłość to zgoda na Innego w moim życiu, planach.

                Dorastanie niewątpliwie zaboli, zwłaszcza to, które trzeba będzie ciągle burzyć, by budować dorosłość. Ale na tym właśnie polega istota dorosłości – wyjść z egoistycznej relacji z sobą i zgodzić się na relacje z innymi. I jeszcze jedno – nie można zapominać kim się jest i skąd się jest. Nie można zapominać, że – jak powiedział Ch. Chaplin – kto nigdy nie był dzieckiem, nie może stać się dorosłym.

                Dorastajmy więc wspólnie w nowym roku akademickim, a najlepszym zadośćuczynieniem za naszą ciągłą nie-dorosłość niech będzie prosty akt pokutny: przeprośmy na początek wszystkich, których krzywdzimy naszym dorastaniem. To niezbędne, by stać się dorosłym.