Słowo [nie]dotrzymane

Sztuka jest mową piękna, słowo jest wyrazem człowieka. Zdajemy sobie sprawę z tego, że każdy byt potrzebuje do swojej poznawalności środków wyrazu (jak mądrze wyraża to filozofia – inteligibilności). Jednym ze wspanialszych środków wyrazu człowieka są… słowa i czyny.

Kiedy obserwujemy siebie i ludzi wokół nas zaczynamy zauważać, że coraz bardziej nie rozumiemy tego co się wokół nas dzieje, tego co ludzie obok nas do nas mówią. Czy to nie dziwne? Człowiek nie rozumie człowieka. A może to nie dziwne, bo czyny i słowa, które docierają do nas nie wyrażają już człowieka.

Współczesna iluzja polega na tym, że człowiek wstaje rano i zaczyna nowy dzień. Niby w tym nic dziwnego. Tylko, że wraz z nowym dniem chce zacząć nowe życie. Jakby właśnie się urodził. I dlatego ciągle jest niedojrzały, dlatego nie można mu ufać, wierzyć, bo ma ciągle tylko jeden dzień.

Człowiek nie rozumie Boga, bo Bóg jest wierny słowu, które wypowiedział. Ale nie rozumie też człowiek siebie, bo odcinając się od wierności Boga zatracił własne źródło wierności. Nie może już człowiek ufać człowiekowi. A właściwie może, ale ufać tak jak ufa się dziecku, które ma dopiero jeden dzień. Ono może być wszystkim w przyszłości. Tylko co będzie przyszłością człowieka, który ma ciągle jeden dzień?

Coraz mniej liczą się słowa, coraz mniej czyny mówią o człowieku…

Nieograniczona niczym zmienność, która przybiera nowe nazwy: kreatywność, otwartość, brak schematów. A w rzeczywistości popadliśmy w żałosny schemat słów [nie]dotrzymanych, rzeczy [nie]dokończonych] a w perspektywie bytów [nie]spełnionych.

Bo jak spełnić coś co codziennie zaczyna się od nowa?

Nowy rok starych spraw

Jeden z moich dawnych pracowników powtarzał, że najchętniej wziąłby sobie jakiś wolny dzień 4 czy 5 stycznia, aby obchodzić Nowy Rok. Miał dość udawanych życzeń, wzruszeń, szczególnej magii dnia, po której wraca… stary rok.

Zapewne każdy z nas ma swoje osobiste doświadczenia z nowym rokiem. Statystyki podają jaki procent naszych postanowień ulega przedawnieniu. Ale też sami coraz mniej ochoczo jakiekolwiek postanowienia robimy. Doświadczenie chroni bowiem człowieka przed jednym – samookłamywaniem.

Nie mam zamiaru pisać o swoim życiu prywatnym, ani zachęcać do dzielenia się tym w komentarzach. Pozostańmy na gruncie bardziej neutralnym – życia publicznego. Zaczął się Nowy Rok a wraz z nim wróciły stare sprawy: wojna polsko-polska, Smoleńsk, nowe odsłony walki z Kościołem, wzajemna wrogość, nieufność.

Po co zatem Nowy Rok? Czy tylko po to, by stare sprawy zyskały nową moc?

A może jednak coś przegapiliśmy? Może to, że w Nowy Rok wchodzi stary człowiek – ten nieufny, podejrzliwy, pełen złych emocji. Może trzeba przestawić akcent z daty na człowieka. I kiedy narodzi się Nowy Człowiek (a chrześcijaństwo ma na to stary-nowy sposób), może i wtedy nasz Nowy Rok stanie się nowy.

Czego sobie i Drogim Czytelnikom z serca życzę – trzynastego dnia miesiąca.

Bóg się rodzi…

Po raz kolejny rodzi się Bóg. I zanim się narodzi nie jest najważniejsze wyrwanie kartki z kalendarza. Bo może już się narodził, może narodzi się za kilka dni, może też w tym roku dla kogoś się nie narodzi.

Człowiek może Go nie chcieć. Na tym polega Wielkość Boga.

Czasem nie chce dlatego, że przybija go szereg codziennych spraw. Czasem w przedświątecznej bieganinie nie starcza już czasu na Boga.

On się jednak rodzi. A ta szczególna noc Narodzenia Pańskiego jest po to, by po niej przyszedł nowy poranek – z Bogiem zrodzonym w sercu.