Żyjmy „jakby Bóg był” – debata

Różne lektury różnie nas inspirują (wiedział już o tym św. Ignacy Loyola). Jedne dają chwilowe zadowolenie i spokój, inne przeciwnie – prowokują i nie pozwalają zasnąć. Dla św. Ignacego pobożna lektura pozostawiała pokój nawet po jej skończeniu. Jestem właśnie po lekturze kilku pozycji książkowych na temat roli Boga w życiu człowieka i nie bardzo odnajduję spokój, a jeśli nawet jest, to nie jest on na pewno święty.

Ale do rzeczy. Wiemy, co oznaczało zakłopotanie wielu myślicieli chrześcijańskich wyrażone w słynnym stwierdzeniu „jakby Bóg nie istniał”. Chodziło o ludzi, którzy układają swoje życie moralne bez Boga. Ale coraz częściej, także wśród teologów, pojawia się inne pytanie: jeśli człowiek nie wierzy, czy nie miałoby sensu ułożenie sobie życia tak „jak gdyby Bóg istniał”?

Skąd we mnie niepokój? Bo jeśli ktoś wierzy i układa sobie życie z Bogiem, jest to logiczna konsekwencja. Jeśli ktoś nie wierzy w Boga i układa sobie życie jak gdyby Boga nie było, to też jest to logiczna konsekwencja. Co zaś może oznaczać, że ktoś nie będzie uznawał Boga (nie chodzi o fakt Jego istnienia, lecz o rzeczywistą nieobecność w argumentacji i motywach działania człowieka), będzie zaś próbował żyć jak gdyby Bóg był? Czy to nie jest jakaś logiczna niekonsekwencja?

Wyobraźmy sobie świat wartości, do którego człowiek się odwołuje – wartości nazywanych chrześcijańskimi. Możemy zgodzić się, że większość z nich to wartości ogólnoludzkie, wpisane w rozumną naturę człowieka. Ale jeśli rozum wystarczy do odkrycia tych wartości, to po co w ogóle szukać Boga? A jeśli trzeba go szukać, to należy jasno powiedzieć, że wartości ogólnoludzkie są tylko namiastką prawdziwych wartości.

Co zatem zaproponować: Słabość wartości ogólnoludzkich i konieczność ewangelizacji współczesnego człowieka, czy też zgodzić się na to, że jeśli wartości chrześcijańskie będą realizowane przez niewierzących (jak gdyby Bóg był) to już w zasadzie wystarczy?

Przyznam, że życie wiarą bez wiary nie bardzo mnie przekonuje. To trochę przypomina udawanie bogatego przez biedaka.

I wreszcie fundamentalne pytanie o punkt wyjścia. Czy najpierw jest wiara, z której rodzi się działanie, czy też odwrotnie, najpierw jest życie „po Bożemu”, nawet bez wiary, a wiara zrodzi się sama? Rozumiem, a w gruncie rzeczy nie rozumiem. Kłóci się to we mnie. Spieram się z takimi propozycjami. I do tego wewnętrznego sporu z samym sobą moich Czytelników zapraszam.

Pomysł autorski ®: nazywam się… (ACTA ciąg dalszy)

Tak właśnie rozpoczynamy naukę języka obcego. Uczymy się tego, czego nie znamy, rozpoczynając od tego co znane: nazywam się… To sposób na podkreślenie swojej odrębności, tożsamości. Kiedy coś mówię, mówię to ja. Nie mówi się, nie pisze się.

Zauważyłem to kiedyś na swojej stronie. Kiedy nie wymagałem podania pewnych danych (oczywiście minimalnych, ale przecież imię i nazwisko to nie są sprawy wstydliwe ani nazbyt intymne), pojawiała się masa różnych komentarzy. Po czasie zaczęło się dziać podobnie jak na wielu forach internetowych. Każdy mówił co chciał, nie dobierając słów. Wtedy napisałem felieton o znaczeniu mowy, która nie jest prostym wyrazem treści żołądkowej.

Tożsamość. Może to jest właściwy filtr godzący wolność słowa z odpowiedzialnością za nie. To takie proste: imię i nazwisko. Wtedy automatycznie zaczynam odpowiadać za wypowiadane słowa, nawet jeśli kogoś obrażam, mam świadomość odpowiedzialności.

A jeśli ktoś miałby wiele do powiedzenia, ale nie chciał się przyznać do własnej tożsamości? Niestety, nie masz imienia i nazwiska? – twoje poglądy mnie nie interesują.

W taki właśnie sposób zgłaszam autorski pomysł na wolność słowa w Internecie.

Jarosław A. Sobkowiak

PS Dziękuję Wszystkim, którzy mają odwagę podpisywać się pod komentarzami.

 

ACTA ?!

W 2008 roku brałem udział w dyskusji na temat piractwa komputerowego. Przedstawiłem tam kilka dla mnie istotnych tez:

  1. Prawo własności nie jest prawem absolutnym – musi być zawsze rozpatrywane w kontekście zasady powszechnego przeznaczenia dóbr;
  2. Powszechność wskazuje jednak na powszechną dostępność, nie zaś na powszechną kradzież;
  3. W odniesieniu do piractwa komputerowego należy jednak zauważyć dwie sprawy: prawa twórcy i prawa odbiorcy;
  4. Kiedy mówimy o własności intelektualnej musimy mieć w pamięci rozróżnienie na prawa autorskie osobowe i prawa majątkowe;
  5. Osobowe prawo jest należne autorowi utworu – nie wolno np. pominąć nazwiska twórcy przy okazji wykonywania utworu czy też jego wykorzystania;
  6. Prawa majątkowe zaś, to dochód jaki powstaje w wyniku „użytkowania” utworu.

Jest sprawą oczywistą, że twórcy należy się zapłata za twórczość. Mam jednak obawy, czy podpisana umowa chroni twórcę czy producenta i dystrybutora reprezentujących twórcę (często na bardzo niekorzystnych zasadach dla samego twórcy).

Nie byłoby nic dziwnego w podpisaniu umowy chroniącej własność intelektualną, gdyby nie kontekst jej podpisania. Jeśli robię coś na sposób opatrzony klauzulą „PILNE” oznacza to, że czynność, którą podejmuję zmienia zasadniczo istniejący stan rzeczy. Dla mnie zastanawiający jest pośpiech temu towarzyszący. Jeśli nic nie zmienia, to po co się śpieszyć. A jeśli się śpieszę, to jednak coś zmienia. Co i dla kogo?

Czy więc chodzi o własność intelektualną (chroniącą twórcę), czy też o własność (chroniącą producenta i dystrybutora własności intelektualnej)?

Własność intelektualna to nie to samo co własność. Obawiam się, że ACTA jest bardziej ochroną własności niż właściciela intelektu, z którego własność intelektualna powstaje.

Właśnie o intelekt mi chodzi. O intelekt autorów małych blogów, na których plącze się trochę wolnej myśli. Czasem się do czegoś odwołają, doczepią link. Ale najbardziej niebezpieczne jest to, że myślą poza procedurami. Są jakby poza kontrolą. O tych właśnie obawiam się najbardziej. Kiedyś były „rozmowy kontrolowane”. Potem „pisanie kontrolowane”, dzisiaj „myśli kontrolowane”.

I chociaż nie jestem zwolennikiem dorabiania moralnych uzasadnień do kradzieży, zastanowiłbym się jednak, czy jest to prawo na złodzieja, czy na małą grupę „złodziejaszków”, by odwrócić uwagę od tego, co naprawdę dzieje się z własnością intelektualną.

Zaś dla przypomnienia osobom młodym kawałka historii polecam lekturę starej Ustawy o kontroli publikacji i widowisk… Nie wiem czy wiecie, że w praktyce nawet nekrologii w prasie podlegały cenzurze?