Ze śmierci do życia (Wielkosobotnia zaduma)

Triduum Paschalne. Przejście ze śmierci do życia. Niby oczywiste. A jednak…

A jednak ciągle ogólne, jakby nie dotykało istoty naszego życia. Może jest tak dlatego, że człowiekowi nie wystarczy bliżej nieokreślone przejście. Człowiek potrzebuje konkretu.

Jaka jest więc nasza śmierć dzisiaj, jakie perspektywy życia kreśli zmartwychwstanie Chrystusa?

Wyjść ze śmierci, to nie pytać Boga: quo vadis, Domine? Ale raczej zapytać siebie dokąd uciekam pozostawiając to co w życiu trudne? Bardzo łatwo pomylić ucieczkę z szukaniem zmartwychwstania. Wyjść ze śmierci, to uświadomić sobie ucieczkę od tradycji. Bóg – honor – Ojczyzna, brzmią jakoś dziwnie, jak hasła z minionej epoki. A przecież to w nich wyrażała się prawda o tym, że są wartości bezcenne, których nie można kłaść na szali z całą resztą spraw. Boga nie można porównywać z niczym, nie wolno Go zestawiać z podwójną niedzielną pensją. Honor przypomina, że nie wszystko ma cenę, że są rzeczy bez-cenne, których nie da się kupić. Wreszcie Ojczyzna, to przede wszystkim wspólnota osób, która wyklucza zestawianie kawałka nowej autostrady z życiem emeryta, człowieka chorego, dziecka. Wyjść ze śmierci, to w końcu uświadomić sobie brak cierpliwości wobec Boga (brak wiary wyrażony w niecierpliwości czekania na spełnienie próśb), brak cierpliwości wobec drugiego człowieka (brak miłości wyrażony w świecie opartym na wymianie: coś za coś), brak cierpliwości wobec siebie (brak nadziei, w którym nie akceptuje się prawa wzrostu, dojrzewania do prawdy).

Dopiero w tej śmierci rodzi się potrzeba zmartwychwstania. Oznacza ona powtórne narodzenie. To jednak nie to samo, co udawanie, że życie zaczęło się dzisiaj. Narodzenie się na nowo to nie nowy adres, telefon czy związek. Narodzić się na nowo można tylko ze starej śmierci. To z niej Bóg wybawia, gdyż zbawia osobę, a nie ideę.

Pozostaje tylko jedna przeszkoda: zło. Zło o które często pytamy nazbyt ogólnie, jak ateiści. Ale na ogólne pytania są tylko ogólne odpowiedzi. Zapytajmy więc konkretnie: dlaczego zło? Bo Bóg kocha człowieka. A autorem zła w świecie jest właśnie człowiek. Bóg kochając człowieka nie może tak po prostu zniszczyć zła, bo musiałby zniszczyć jego autora. Bóg więc czeka. Czeka na pragnienie zmartwychwstania, zarówno ofiary jak i oprawcy. I dlatego zło, i dlatego trwa tak długo…

Ale zmartwychwstanie jest silniejsze niż nasza śmierć. Silniejsze niż zło, jakie wyrządzamy. Jest silne jak miłość, życie. Tylko, że czeka, by dać szansę każdemu na pokonanie zła, nie w świecie, ale w sobie. To właśnie oznacza z-martwych-wstanie!

Bitwa o prawdę

Kościół potrzebuje oczyszczenia. Człowiek – każdy człowiek – również oczyszczenia potrzebuje. Jednak nie każde oczyszczenie prowadzi do prawdy, zwłaszcza wtedy, kiedy próbuje się oczyszczać wyłącznie innych ludzi. Oczyszczenie ma dwa pokłady: wewnętrzny i zewnętrzny. Pierwszy dotyczy grzechów i słabości człowieka wiadomych tylko Bogu. Drugi ma odniesienie do płaszczyzny zewnętrznej: grzechów publicznych, powodujących zgorszenie, podziały.

Czego się zatem obawiam w kolejnej próbie oczyszczania Kościoła (mam na myśli ostatnią książkę ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego)? Już samo twierdzenie „chodzi mi tylko o prawdę” brzmi dość dwuznacznie. W oczyszczeniu Kościoła nigdy nie chodzi tylko o prawdę. Zawsze chodzi o „prawdę w miłości”. Miłość zakłada drogę, trud, czasem wzięcie na siebie słabości drugiego człowieka. Gdyby więc nie rozgrywać sporu pomiędzy „chodzi mi tylko o prawdę” i „chodzi mi tylko o miłość”, można by dopowiedzieć „chodzi mi zawsze o człowieka”. O człowieka skrzywdzonego grzechem Kościoła, ale również o człowieka, który czyniąc zło zatracił w jakiś sposób siebie i potrzebuje również uzdrowienia.

Oczyszczanie Kościoła nie może też przypominać jakiejś niepisanej profesji. Obawiam się osób, które uczyniły z siebie dyżurnych „czyścicieli” Kościoła. Było już ich trochę w ostatnim czasie: Tomasz W., Stanisław O. czy Tadeusz B. Może warto zastanowić się przez chwilę do jakiego oczyszczenia się przyczynili? Nie stawiam oczywiście na równi z nimi ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Mam dla niego sporo szacunku, rozumiem też, że człowiek, który nacierpiał się w słusznej sprawie ma nieco inny stosunek do prawdy – inaczej mierzy czas jej poszukiwania. Ale w trosce o prawdę liczą się nie tylko intencje, ale również konsekwencje – te, które można i trzeba przewidzieć. Być może nie byłoby sprawy Galileusza czy Lutra, gdyby dali prawdzie czas, potrzebny czas na uczynienie jej w miłości.

Prawdy nie szuka się za wszelką cenę. Prawdy szuka się za cenę określoną, jaką jest miłość i dobro (prawdziwe!) drugiego człowieka. Człowiek nie jest bowiem miarą wszechrzeczy, a tym bardziej nie jest miarą prawdy.

Nie piszę tego przeciwko osobom poszukującym prawdy. Uważam, że wszelkie próby oczyszczania mają sens niezaprzeczalny. Umieszczając jednak na drodze do prawdy czas i miłość, pragnę tylko powiedzieć, że ja również cenię prawdę… Może tylko trochę inaczej rozumianą i szukaną.

Jak będziemy zwalczać przemoc?

Nikogo nie trzeba przekonywać, że wokół nas mnożą się postawy agresywne, nacechowane przemocą. Obserwujemy to w relacjach rodzinnych, zawodowych i społecznych. Wszelkie próby zwalczania tego typu postaw muszą więc znaleźć aprobatę u każdego myślącego człowieka.

Jest jednak pewien problem. Cel nie uświęca środków. Polska stoi przed ratyfikacją jednego ze sposobów zwalczania przemocy (cel słuszny), jakim jest Konwencja Rady Europy z 2011 roku (środek wątpliwy).

http://www.europapraw.org/files/2011/10/konwencja_PL.pdf

Dlaczego ten środek jest wątpliwy? 11 maja 2011 roku w Stambule przyjęto Konwencję Rady Europy w sprawie zapobiegania i zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej. Ważny jest jednak „szczegół” tej konwencji definiujący płeć. Zrezygnowano z definicji biologicznej na rzecz społecznej. W nowym wydaniu płeć to skonstruowane role, zachowania, działania i cechy, które dane społeczeństwo uznaje za właściwe dla kobiet i mężczyzn. Jeśli więc ktoś urodził się kobietą (rozumiem, że jest to przemoc biologiczna), można ten przejaw przemocy zwalczyć nadając społecznie nowe cechy tej „dotkniętej przemocą” osobie.

Przyznam, że trudno mi nawet komentować tę propozycję. Obawiam się tylko, by nasz rząd nie ratyfikował czegoś bez należytego namysłu, jak zrobiono to chociażby z ACTA. W tym zaś wypadku wydaje się to jeszcze bardziej istotne i niebezpieczne.

Nie trudno też zauważyć, że propozycja ta wpisuje się w samo centrum rewolucji genderowej, o której pisałem jakiś czas temu.

https://www.jaroslawsobkowiak.pl/wp-content/uploads/2009/03/30-gender-a-nowy-porzadek-moralny.pdf

Verified by ExactMetrics