Myśli słabej ciąg dalszy…

Bez miłości również nauka traci swą szlachetność, gdyż tylko miłość zapewnia badaniom ludzki wymiar. Słowa te wypowiedział papież Benedykt XVI podczas przemówienia w jednym z włoskich uniwersytetów (3 maja 2012 roku). Miłość ma bowiem na względzie człowieka. Jest też zakotwiczona w określonym systemie wartości, który ją zabezpiecza i precyzuje.

Ostatnie lata przyniosły nam dostatecznie dużo dowodów na to, że obiektywność nauki, pozbawiona wymiaru etycznego, traci faktycznie swoją obiektywność, gdyż jedną z płaszczyzn istniejących w sposób niepodważalny jest płaszczyzna wartości. Przykłady można by mnożyć. Podobnie dzieje się w sferze tzw. obiektywnego dziennikarstwa. Szuka się prawdy, ale na wzór dziecka szukającego zapałek. Dopóki nie wie jak je wykorzystać, może byłoby lepiej, gdyby ich nie znalazło? Szukamy prawdy, z którą potem nie wiemy co zrobić. Bo bez miłości prawda staje się bezwartościowa.

Sporo napisano już o myśli słabej. Sam poświęciłem temu kawałek swojego życia. Natomiast Benedykt XVI, w swoim stylu (bardzo precyzyjnym), wyraził to następująco: [Człowiek – przyp. JS] oślepiony skutecznością techniczną, zapomina o podstawowym wymiarze pytania o sens, uznając tym samym za nieważny wymiar nadprzyrodzony. Pozbawiona wspomnianego wymiaru myśl staje się słaba i coraz bardziej szerzy się osłabienie etyczne, które przysłania podstawowe odniesienia do wartości. Myśl staje się słaba, gdy nie ma zakotwiczenia w realnym świecie. Podmiot staje się słaby, gdy relacje, w które wchodzi stają się wirtualne.

A zatem miłość – ta pozornie mało realna rzeczywistość – potrzebna jest również poszukiwaniom naukowym. Bo to ona urealnia i ukonkretnia to, co z natury może być dobre i piękne, ale tylko wtedy, gdy jest podejmowane z umiłowania człowieka i ostatecznej racji istnienia – zarówno świata, jak i człowieka.

Sumienie (nie)potrafi przeszkadzać

Już czwarta niedziela Zmartwychwstania. Prawie wdrukowało się w naszą pamięć zdanie, że jesteśmy tego świadkami. Może jednak warto postawić sobie pytanie: czego? Co widziałem, czego doświadczyłem, o czym mogę świadczyć?

Mogę wskazać bezpośredniego winnego – Judasz. Mogę też wskazać winnego pośredniego – konkretny naród. A ja? Oczywiście jestem świadkiem tej niesprawiedliwości.

Jak łatwo właśnie tak wytłumaczyć wszystko. Wskazać winnych a samemu być po tej właściwej stronie. Ale która strona jest właściwa? Czy nie odnosimy wrażenia, że uczestniczymy coraz częściej w jakimś (nie)swoim sumieniu? Przypomina ono trochę jakąś Inteligencję ze starożytnych filozofii. Zbiorowe sumienie zabezpieczone przez określoną grupę, do którego – po spełnieniu określonych warunków – mogę przynależeć.

Ale każdy z nas ma własne sumienie. I niedziela Dobrego Pasterza przypomina to w jednym prostym zdaniu: owce znają Jego głos, On zna je, a one idą za Nim. Tylko, że ten głos można usłyszeć tylko w sumieniu… własnym. Czasem zakłopotanym niepewnością. Tylko takie sumienie potrafi niepokoić. Ale też tylko takie sumienie potrafi odpowiedzieć na pytania najbardziej osobiste.