Zmiana w „Ojcze nasz” – nowa a już spóźniona

Kilka tygodni temu papież Franciszek zapowiedział zmianę w modlitwie „Ojcze nasz”. Chodzi o zmianę słów „i nie wódź nas na pokuszenie” na „i nie dozwól, abyśmy ulegli pokusie”. Zmiana nowa a już spóźniona. Spóźniona, zwłaszcza kiedy jest czytana w kontekście I Niedzieli Wielkiego Postu. Bo wydaje się, że powinna już brzmieć: „i spraw [Boże], abyśmy Cię nie kusili”.

Jesteśmy już chyba na trzecim etapie. Kusimy Boga tym, co możemy Mu dać, jeśli ulegnie. Jeśli przyjmie nowe rozumienie prawa i sprawiedliwości (odniesienie do prawa i sprawiedliwości jako podstawy Jego tronu – por. psalm czytany w Kościele katolickim w Święto Przemienienia Pańskiego), wtedy ogłosimy Go na przykład Królem Polski. Jeśli przyjmie to królestwo na naszych warunkach, oddamy Mu pokłon w każdej rodzinie. Jeśli zamiast naszej wiary w Niego, uwierzy w nasze pomysły, będziemy Go nosić na rękach w procesjach. Jeśli…

A może na to zło potrzeba potopu? Potop jest dobroczynny jak deszcz. Zabiera zło, nie człowieka. Chyba, że człowiek tak bardzo utożsami się ze złem, że będzie chciał być z nim jedno. W Kościele co pewien czas zachęca się do wyrzeczenia się zła. Złośliwi powiedzą, że wyrzekają się a czynią. Wyrzec się, nie oznacza nigdy nie popełnić, lecz zadeklarować, że człowiek nie chce do zła przylgnąć. To istotna informacja na wypadek potopu.

Słowa bez pokrycia? Teoria na pograniczu herezji? A dlaczego tak często powołujemy się na fakt, że złym dzieje się dobrze, że też nic ich jeszcze nie trafiło… No właśnie. Bo to jest czas oczekiwania na deklaracje: popełniam zło czy chcę być zły jak zło?

To ważne na wypadek potopu!

Ani chorych, ani zdrowych, ani lekarzy… (nie-biblijny komentarz do ewangelii o trędowatym)

Choroba sprowadza samotność – dość banalne, chociaż prawdziwe. Prawdziwe do tego stopnia, że zastanawiamy się, co było pierwsze. Jedno jest pewne: zarówno chorobę, jak i samotność przeżywa się w pojedynkę. A jednego i drugiego boimy się tak samo. Dzieje się tak z trzech powodów.

Nie ma chorych, jest choroba. Choroba jest trudną sytuacją graniczną. Najtrudniejsza nie jest ona sama, lecz człowiek w chorobie. Bo choroba – podobnie jak zdrowie – jest częścią prawdy o człowieku, z tą różnicą, że zdrowego się nie wyklucza.

Nie ma zdrowych, nie ma kryteriów. Bo zdrowie to nie tylko brak choroby. To potrzeba tej samej odwagi prawdy, której człowiek potrzebuje w chorobie. Boimy się więc samotności (choroby) i prawdy (o zdrowiu). Za jedno się wyklucza, za drugie oskarża o brak tolerancji.

Nie ma lekarzy, bo i po co? I nie chodzi o spór z rezydentami. Chodzi o bardziej egzystencjalną i społeczną perspektywę. Nie ma lekarzy, bo nie ma odważnych, aby kogoś nazwać chorym, gdyż nazwać drugiego chorym, to jednocześnie określić prawdę o sobie samym: chory albo zdrowy. Lekarz nie zawsze jest zdrowy i nie zawsze znosi chorobę własną lepiej niż chory. Tak samo boi się wykluczenia i samotności.

Społeczeństwa doświadczane przez historię wyrobiły w sobie maksymę: trzeba być silnym i zdrowym! Do tego stopnia staje się ona istotna, że w jej imię zaciera się prawdę o chorobie. Lepiej umrzeć (zdrowo!) niż przyznać się do choroby. I tak umieramy (zdrowo!) w naszej świadomości historycznej, w świadomości rodzinnej, jednostkowej.

Trzeba być silnym i zdrowym! To ważne, dopóki kojarzy się z nadzieją. Ale staje się małe, gdy prowadzi aż do wyparcia prawdy o tym, że wszyscy w jakimś sensie nosimy w sobie chorobę, a przynajmniej jej skutki.

A może trzeba mieć odwagę na przyjęcie prawdy, czasem nawet samotności? I wtedy życie na nowo stanie się zdrowe, bo będzie w nim miejsce, na chorych, zdrowych i lekarzy.

Wypalenie zawodowe według Hioba

W Księdze Hioba znajduje się tekst, który gdyby został przywołany w oderwaniu od Księgi, mógłby być dobrym wstępem do książki na temat wypalenia zawodowego. Spełnia on wszystkie istotne kryteria – brak zadowolenia z pracy, noc, która nie przynosi odpoczynku, początek dnia, który nie motywuje do działania. Skąd to się bierze? Może z braku równowagi pomiędzy miejscami „spalania się” a miejscami „ładowania akumulatorów”.

Przywołana równowaga dobrze oddaje „skład” tworzywa, z którego składa się człowiek. Jest on niewątpliwie kimś aktywnym, kto potrzebuje się spalać. Ale spalanie dotyczy czegoś w jakimś celu. Wypalenie pokazuje, że nie ma czego spalać, nie ma też motywu, w imię którego trzeba by się spalać. A przecież spalamy się: w sferze ducha (wielu z nas będzie w niedzielę w kościele), w sferze ciała (będzie kilka dobrych uczynków).

Są w człowieku dwie istotne tajemnice: tajemnica świętości i tajemnica nieprawości. Tajemnica świętości pokazuje, że jest „coś”, co nie daje się sprowadzić do kilku gestów religijnych i towarzyszących im dobrych uczynków. Tajemnica nieprawości pokazuje, że jest „coś”, co nie pozwala zredukować człowieka do kilku błędów czy popełnionych grzechów. Jedno i drugie jest tajemnicą, która potrzebuje szacunku i zrozumienia, ale potrzebuje też „czegoś” co jest motywem świętości i „czegoś” co jest motywem nieprawości.

Do bojowania podobne jest życie człowieka (Hiob). Ale nie chodzi o religijne wojny czy wojenki. Chodzi o bojowanie w imię motywu i celu, który spala, ale nie wypala.

Niedziela jest dobrym momentem do postawienia sobie pytania, do czego podobne jest życie człowieka? Do czego podobne jest moje życie? Bo wypalenie grozi nam wszystkim, zarówno w bezsensownym bieganiu do pracy, jak i w bezsensownym bieganiu do kościoła. A kiedy nabierają one sensu? Kiedy człowiek staje się „wszystkim dla wszystkich”. Wszystkim, czego drugi potrzebuje, a nie co chcę mu dać. Dla wszystkich, czyli dla każdego, kogo sobie nie wymyśliłem, ale realnie stanął na mojej drodze. Gromadzenie materiału do spalania, który nigdy nie da ciepła (moja kariera, moje pieniądze, moje…) staje się czynnością pustą. Spalanie się tylko dlatego, że człowiek musi uciekać przed sobą, podobnie sensu nie ma.

To właśnie w ogromnym skrócie historia wypalenia zawodowego według Hioba.