Czy wiesz, czego naprawdę chcesz, bym mógł ci to dać?

Jak prosić? O wiele bardziej wolimy pytać: czego chcesz? I zadowolić się tym, że najczęściej nawet proszący nie wie do końca, czego chce. A skoro on nie wie, to i ja nie drążę tematu, bo wtedy musiałbym nie tylko dać o co prosi, ale przejąć się jego problemem. Lepiej więc, że on prosi o prostą rzecz, ja w swojej dobroci mogę mu ją dać, on jest wdzięczny, ja jestem zadowolony… z siebie. Problem zaczyna się, kiedy chcemy podobny mechanizm zastosować w odniesieniu do Pana Boga. Ja proszę, Ty Boże możesz dać. Ja będę miał, Ty będziesz miał święty spokój. I wszyscy będą szczęśliwi. Niestety tak to nie działa, oczywiście nie na poziomie mojej prośby. Tak to nie działa na linii wysłuchania, bo Bóg po prostu nie daje, jeśli ktoś nie wie o co prosi.

Wiara i codzienność. Na tym polega droga wiary. Nie na płytkich prośbach i nie na magicznym wysłuchaniu. Trzeba się wysilić, by poznać, czego się naprawdę potrzebuje i dopiero wtedy prosić. Zakończył się Synod Biskupów na temat synodalności w Kościele. Niektórzy pytają: No i co z Synodem? Inni z uśmiechem odpowiadają: Nic! Odbył się! Jakby tego było mało, papież Franciszek zapowiedział, że nie wyda żadnego dokumentu końcowego, jak to było w zwyczaju. Na koniec bowiem każdego synodu biskupów powstawała adhortacja, czyli papieskie podsumowanie synodu w dokumencie wyższej rangi. Mieliśmy wiele synodów i mamy sporo adhortacji – dokumentów posynodalnych. Po synodzie na temat rodziny w 1980 roku mieliśmy adhortację „Familiaris consortio”. Po ostatnim synodzie poświęconym rodzinie mamy „Amoris laetitia”. Co te dokumenty zmieniły w moim życiu? Poza tym, po co czekać na inne, skoro od trzech dni mamy nowy papieski dokument „Dilexit nos” o sercu i miłości Boga do człowieka. Czytaliśmy go? Więc po co tak obłudnie czekać na dokument po synodzie? Franciszek nie podsumuje synodu, ale dał klucz: rozeznaj – oceniaj – działaj! To o wiele więcej niż dać niby gotową receptę na złożone problemy.

Oczekiwania zmarłych. W taki sposób zostajemy wprowadzeni na drogę wiary, bez łatwych próśb i łatwego wysłuchania. Żywi muszą zrozumieć siebie, ale musimy również zrozumieć zmarłych. W odniesieniu do nich najlepiej widzimy jak bardzo nie rozumiemy siebie. Bo przecież czego potrzebują od nas zmarli? Oczywiście zniczy i kwiatów. To są dwie rzeczy do zbawienia koniecznie potrzebne. A czy kiedykolwiek stawiamy sobie pytanie, czego oczekują ode mnie zmarli – ojciec lub matka? Żeby im pomóc, trzeba pomyśleć jacy byli, czego nie zdążyli zrobić, co zaprzepaścili, co zrobiliby inaczej. I wtedy zaczynamy się modlić i naprawiać w ich imieniu to, co da się naprawić. Wierzymy jednocześnie, że ktoś po nas naprawi to, czego sami nie zdążyliśmy naprawić.

A jeśli nie chcę prosić? W dzisiejszej Ewangelii pojawia się ślepiec Bartymeusz. Ma odwagę poprosić o wzrok. Skończy się więc wsparcie, trzeba będzie wrócić do pracy, już nie będzie można tłumaczyć się ślepotą. Ma odwagę zmienić życie. Pomyślmy o nas. Masz wadę wzroku, kupujesz drogie okulary i nagle ma ci się poprawić wzrok. To może za jakiś czas, gdy oprawki się trochę zużyją, filtr na szkłach się zetrze. Były drogie, trochę szkoda kupować takie okulary na dzień przed uzdrowieniem. Jakże podobnie przebiega nasze nawrócenie. W sumie to chcemy odzyskać wzrok, ale ostatnio trochę zainwestowaliśmy w to, by nie widzieć zbyt dobrze. Dostrzec chleb, niekoniecznie widząc niebo. Jeszcze trochę się pomęczymy, mamy okulary, nie wszystko musimy widzieć. A przynajmniej nie teraz…