„A śmierć przyszła na świat przez zawiść diabła”. To zdanie z Pisma Świętego pokazuje najlepiej, gdzie tkwi słabość naszej wiary. Istnieje pokusa podziału świata na obszar wiary i obszar niewiary poprzez prostą, deklarowaną przynależność do Kościoła. Ale czy nie można znaleźć śladów niewiary również wśród wierzących?
O czym myślimy częściej: o Bogu czy o sobie? Człowiek myśli o problemach życia, Kościół instytucjonalny o materialnym przetrwaniu, życie zakonne sprowadza się do zdobywania środków na bieżące płacenie rachunków. Do Kościoła zło nie przyjdzie w czystej, prymitywnej postaci. Ale może przyjść pozbawiając człowieka czasu i siły do myślenia o nieśmiertelności i rzeczach wielkich.
Znajomość życia wiecznego sprowadza się czasami do myślenia o śmierci. Ale czy wiara w życie wieczne przekłada się na naszą wiarę w życie po prostu? Czy potrafię widząc grzech, walczyć nie z nim, ale walczyć o wyższą perspektywę, w której grzech jawi się jako coś, co nie jest warte wyboru? Czy potrafię na tyle zachwycić się wielkością, że małym zniewalającym mnie propozycjom będę miał odwagę mówić „nie”?
Nadzieja! Zabrać ją człowiekowi, to zabrać wiarę w nieśmiertelność, a w krótszej perspektywie zabrać wiarę w życie. Pokusa uwierzenia, że za chmurami nie ma słońca, że za naszymi problemami nie ma ich rozwiązania, że za doświadczeniem codziennego krzyża nie ma nadziei, że bez wsparcia cezara Bóg sobie nie poradzi.
Do nieśmiertelności Bóg przeznaczył człowieka. To ona sprawia, że zło nie jest ostatnim aktem życia świata, że nie musimy ulec królestwu małości i zastraszenia. Jeśli ocalimy nadzieję, ocalimy wszystko.