Lepiej być grzesznikiem niż hipokrytą

Hipokryta a grzesznik – fundamentalna różnica. Pierwszą płaszczyzną, która powinna zaniepokoić człowieka w perspektywie pytania o bycie hipokrytą, to jego odniesienie do prawa. Kontekst w jakim używam słowa „prawo” jest ściśle biblijny, więc nie odnosi się do rozumienia prawa w ogóle. Prawo w kontekście biblijnym zyskuje szczególną interpretację w Listach św. Pawła. Jedną z nich jest prawo jako wychowawca. Zaś wychowawca to był najczęściej niewolnik, którego zadaniem nie było nauczanie młodego człowieka, ale bezpieczne doprowadzenie go do nauczyciela. Prawo miało więc prowadzić i chronić, a nie zastępować edukację. Jeśli jednak człowiek nie chce się rozwijać, wtedy bardzo chętnie wybiera prawo, ponieważ pozornie jest ono zamkniętym systemem, wystarczy opanować odpowiednie reguły i człowiek może zacząć panować nad prawem, a przynajmniej być w porządku wobec prawa. Nie oznacza to jednak, że przez sam fakt uczynienia z prawa jedynej wyroczni, człowiek staje się bezgrzeszny. Przeciwnie, prawo ujawnia grzech, tylko nie daje rozwiązania. A skoro człowiek przez prawo poznaje grzech, ale prawo go nie zbawi, zaczyna je interpretować w sposób, który można określić hipokryzją czy graniem prawem. W takim rozumieniu hipokryzji lepiej być grzesznikiem niż hipokrytą. Grzesznik ma przynajmniej świadomość potrzeby dopełnienia prawa czymś więcej, hipokrycie wystarczy literalne zachowanie prawa.

Hipokryta – aktor. W czasie, o którym opowiadam słowa hipokryta i aktor właściwie się pokrywały. Hipokryta to ktoś, kto odgrywał to, co ludzie chcieli zobaczyć. W wymiarze moralnym hipokryzja nabrała szczególnego znaczenia, kiedy przestała być teatrem, a stała się świadomym wprowadzaniem drugiego człowieka w błąd. Można jeszcze dodać – w celu pozyskania korzyści majątkowych. Warto więc sobie postawić pytanie, na ile w moim życiu jestem hipokrytą, a jeśli tak, czy jestem hipokrytą amatorem, pasjonatem czy zawodowcem? Skąd jednak w człowieku ta łatwość wchodzenia w hipokryzję? Moim zdaniem, jednym z powodów jest oczekiwanie świata idealnego – idealnego małżonka, przyjaciela, towarzysza, pracownika… A skoro nikt z nas nie jest idealny, zaczynamy grać.

Terapia przeciw hipokryzji. Pierwszym pokładem jest usłyszenie swoich słów. Słów wypowiadanych o sobie, o drugim człowieku, o otaczającej rzeczywistości. Ile w tym jest słów zakłamania, słów bez znaczenia, słów wprowadzających w błąd. Kolejnym punktem terapii jest dostrzeżenie swoich czynów. Po co robię to co robię? Po co staram się być wytworem oczekiwań innych, dlaczego mam tak mały szacunek dla siebie, że jestem gotów być kimś innym? Nauczyć się milczeć – kolejny krok w terapii. W milczeniu zaczyna się lepiej słyszeć i widzieć siebie – bez rozproszeń, wprowadzających w błąd podpowiedzi. W milczeniu człowiek zaczyna się wstydzić wypowiedzianych słów i poczynionych zachować. Dlatego milczenie jest takie trudne, ponieważ nie jest ono nic-nie-robieniem, przeciwnie jest czasem szczególnej aktywności człowieka w odniesieniu do samego siebie.

Hipokryzja a słabość i grzeszność. Różnica jest szczególnie dostrzegalna w kontekście religijnym. Faryzeusze zwani hipokrytami nie dotykali osób chorych na trąd, grzesznych. Bez problemu zaś dotykali siebie, podając sobie ręce. Tymczasem Jezus nie chce dotykać faryzeusza hipokryty, zaś chętnie dotyka grzesznika w jego biedzie. Jaki zatem płynie z tego wniosek? Żeby być zbawionym, trzeba być dotkniętym przez Boga. Bóg brzydzi się hipokrytą, zaś z czułością dotyka grzesznika. Od odpowiedzi na pytanie czy jestem człowiekiem słabym i grzesznym czy hipokrytą zależy wiele, szczególnie w perspektywie wieczności.

Bezbożnie pobożny – hipokryzji ciąg dalszy

Dlaczego bezbożnie pobożny? Bo człowiek stawia sobie różne pytania. Wśród nich pojawia się i to, w którym próbuje zamknąć całą swoją tożsamość. Szczytem zaś takich prób jest sprowadzenie tego, co istotne w sobie do jednego określenia. Mamy ich sporo: święty, sprawiedliwy, prawy, pobożny. Przed niektórymi bardzo się bronimy, jak gdybyśmy chcieli powiedzieć, że oczywiście byłoby pięknie być taką osobą, ale to jeszcze nie ja, kto wie, czy kiedykolwiek. Sporo słów, a nie bardzo mamy czym siebie wyrazić. Może więc wprowadzę jeszcze jedno: bezbożnie pobożny. Bo w parze pojęć z pobożnością najtrafniej funkcjonuje bezbożność jako pobożność fałszywa. Oznacza ona, że człowiek tak naprawdę nie wierzy, bo jeśli nie daje się Bogu przemienić, to właściwie wierzy, ale w to, że Bóg go obnaży, czyli upodli i wyśmieje przed światem. I chyba najbardziej boimy się nie tego, że możemy być lepsi, ale tego, że byliśmy gorsi i ktoś może to odkryć.

Fałszywa, czyli bezbożna pobożność jest w istocie niesłuchaniem Boga. Przykładem może być nawet okresowa spowiedź. Co człowiek bardziej pamięta i na co bardziej się nastawia: na mówienie czy na słuchanie. Jakże często trzeba sobie wymyślić pokutę, bo człowiek po prostu zapomniał, czyli nie słuchał.

Ale jest też inna odsłona bezbożnej pobożności. Kiedyś publicznie wyznawano grzechy ciężkie. Cel był dość oczywisty – taki człowiek, jeśli miał choć odrobinę refleksji nie oczerniał drugiego człowieka za jego słabości. A dzisiaj, skoro oczernianie i oszczerstwo stało się cechą prawie narodową, to czy ci, którzy pilnują bezgrzeszności innych sami są bez grzechu? Może gdyby publicznie opowiedzieli swoje życie skończyłby się ten pseudonawróceniowy jazgot.

Może wtedy trzeba by coś odszczekać. Właśnie odszczekać. To słowo jest tak bardzo zakorzenione w naszej kulturze i w naszych porzekadłach. Jednym z nich jest „łże jak pies”. Niech wystarczy przywołanie tradycji szlacheckiej odszczekiwania oszczerstw. Kiedy udowodniono bezpodstawne oszczerstwo, wtedy szlachcic płacił karę grzywny i dodatkowo wchodził pod ławę i krzyczał: „zełgałem jako pies”. Tak właśnie oszczerstwo porównywano ze szczekaniem psa. Wymowny opis zostawia nam Jan Długosz, przywołując Gniewosza z Dalewic, który oczernił królową Jadwigę o niewierność. Może i dziś przydałoby się takie wchodzenie pod stół by odszczekać?

Kim jest więc człowiek pobożny? Człowiekiem umiejącym słuchać tego, co dotyczy własnego grzechu i pokuty. Fałszywa pobożność nie może być wymyślaniem pokut jako haraczu za milczenie Boga. Bóg nie obnaży i nie upokorzy. To tylko nasz fałszywy obraz Boga sprawia, że obnażamy innych i nie pozwalamy Bogu zbliżyć się do nas, by nas nie obnażył.

Pobożność i bezbożność stoją więc bardzo blisko siebie, a czasem nawet łączą się w parę bezbożnej pobożności.