Ograniczona wolność warunkiem tolerancji

Słowo wypowiedziane jest jak królestwo, daje władzę temu, kto go używa do panowania nad umysłami innych ludzi. Jest to jednak władza, która czasem może zniszczyć również autora wypowiadanych, czy pisanych słów. W pewnym momencie zaczyna ono bowiem żyć własnym życiem. Takie wrażenie można odnieść w związku z niedawną publikacją zamieszczoną w „Rzeczpospolitej”, dotyczącą karykatur Mahometa.

Najpierw kilka niedogodności w ocenie. Trzeba być po stronie gazety, gdyż potępiając tę postawę, opowiadamy się za fundamentalizmem religijnym, a nie w taki sposób walczy się o cześć, godność i honor. Z drugiej strony trzeba być przeciw, gdyż nie można dopuścić do mydlenia oczu tzw. dziennikarską solidarnością. Można bowiem pytać, dlaczego solidarność właśnie w tej sprawie, a jeszcze lepiej, dlaczego właśnie z duńskimi mediami, i to przez „przypadek” właśnie „Rzeczpospolita”? Z jeszcze innego punktu widzenia trzeba być „za”, gdyż w przeciwnym razie wylejemy dziecko z kąpielą, podcinając skrzydła jednemu z nielicznych, w miarę obiektywnych dzienników.

A może nie opowiadając się ani „za”, ani „przeciw”, po prostu należałoby zapytać siebie, co oznacza wolność w mediach, gdzie są jej granice, czym są prawa człowieka, skoro nie ma stałości natury ludzkiej (jak chce współczesna antropologia). Może ten konkretny przypadek pokazuje, że nie umiemy korzystać z wolności. Z jednej bowiem strony skrajnością nazywamy protesty przeciw publikacjom dotyczącym Mahometa. Z drugiej zaś, czy nie należałoby nazwać skrajnością braku reakcji na propozycję okładki numeru zerowego „Machiny”? Jej redaktor naczelny twierdzi, co prawda, że intencją nie było obrażanie uczuć religijnych, lecz prawo do wolności artystycznego wyrazu. Czy jednak w imię takiej twórczości można obrażać?

Może więc powrócić do starej zasady mówiącej, iż krańcowości się stykają. Może właśnie z tego styku fundamentalizmu z artystycznym i dziennikarskim rozmyciem zrodzą się nowe kanony w sztuce, w mediach i w życiu? A może tylko w imię tolerancji „okopiemy się” jeszcze bardziej na swoich pozycjach – tych fundamentalistycznych i tych rozmytych? Tylko, co wtedy z tolerancją? Czy będzie odnosić się wyłącznie do nas samych?

 

Wolność zniewolona potrzebuje już tylko… wyzwolenia

Wolność jest ulubionym tematem współczesności. Najczęściej pokazuje się ją jako formę przeżywania własnej osoby, z jedynym zastrzeżeniem, iż nie można być wolnym w pełni, gdyż na horyzoncie pojawia się zawsze drugi człowiek, który staje się granicą naszej wolności. Takie rozumienie wolności rodzi jednak prostą konsekwencję: unikanie i omijanie drugiego w imię własnej wolności.

            W taki oto sposób człowiek zaczyna budować swoją wolność omijania i unikania człowieka. Kontakt z drugim zamienił na komunikację wirtualną i różnego rodzaju czaty, coraz częściej mówi też o nowych formach życia społecznego jak e-konta, cyberpolityka. Dopiero przy okazji dyskusji nad pozornie przypadkowymi sprawami jak prywatność poczty elektronicznej zauważa, że sam brak kontaktu z drugim nie zabezpiecza jeszcze własnej wolności.

            Współczesność jest dobrym przykładem usprawiedliwionego zniewolenia. Człowiek ma się bać, niezbyt mocno i nie za słabo. Ma to być lęk kontrolowany, oczywiście nie przez samego zainteresowanego. A kiedy człowiek zaczyna zauważać zniewolenie, wtedy daje mu się większą dawkę poczucia zagrożenia, by w wyniku prostej kalkulacji stwierdził, że zniewolenie się opłaca. Czego więc potrzebuje dzisiaj wolność? Ma już prawa, ma argumenty, ma też aparat administracji i siłę militarną. Ma już dzisiaj wszystko, właściwie brakuje jej tylko jednego – prawdziwego dialogu o wyzwoleniu, i to nie od… terroryzmu, ksenofobii, lecz dialogu o wyzwoleniu do... Zostaje tylko jeden problem – wyzwolenie do zmusza do pójścia nieco dalej niż strach i rodzone na jego fundamencie wolnościowe urojenia niektórych wielkich tego świata. A to jest już materiał na oddzielną refleksję.

Verified by ExactMetrics