Abraham ojcem wiary w przyszłość

Już pobieżna lektura czytań na dziesiątą niedzielę zwykłą pozwala zauważyć, że chodzi o powołanie, szczególnie w wymiarze tajemnicy. Ciekawy jest kontekst – Abraham, który już stary nie spodziewa się niczego i Sara, której łono jest już niepłodne z powodu wieku. Czy to nie przypomina w jakimś sensie sytuacji Kościoła dzisiaj? Wystarczy spojrzeć na średnią wieku uczestników naszych spotkań liturgicznych czy też średnią wieku w zakonach. Jesteśmy jak przywołane postaci – każdy kolejny rok przypomina, że czeka nas już tylko przyszłość ludzi niepłodnych.

Przejawem takiego spojrzenia jest ucieczka od pytania o przyszłość. W wielu miejscach próbuje się odgrzewać tradycję, obchodzić kolejne rocznice postawienia krzyża przydrożnego czy figury świętego. Jeśli chce się ukazać owocność życia Kościoła, z reguły ucieka się do tradycji i przeszłości. Pytanie o przyszłość paraliżuje. Ale czy słusznie?

Ewangelia ukazuje powołanie człowieka, który nie był idealnym kandydatem na ucznia Jezusa. Mateusz może być raczej kojarzony z wymiarem materialnym i to pojmowanym w nie najlepszym świetle. Nie wyglądał na ucznia, ale powołany, odpowiedział bez wahania. Może to jest podpowiedź jak właściwie spoglądać w przyszłość Kościoła w kontekście powołań. Może już nie będzie można szukać kandydatów według starego schematu: po ministranturze, z dobrych rodzin, grzecznych i ułożonych. Może właśnie przyszłość Kościoła polega na stawianiu na osoby, które na święte nie wyglądają, ale święte są, a przynajmniej mogą być? Może trzeba częściej siadywać z celnikami i grzesznikami. Może trzeba zrozumieć, że przeżyła się opcja Kościoła dla grzecznych, a powraca z mocą opcja ewangeliczna bycia lekarzem dla chorych, bo ci grzeczni prawdziwego nawrócenia już chyba nie potrzebują. Wolą już tylko biadolić nad przyszłością i jak mantrę powtarzać, że na nich skończyło się to co najlepsze w Kościele.

Może dlatego Abraham jest dobrym przykładem wiary w przyszłość.

Procesja Bożego Ciała

Starsze pokolenie kojarzy Boże Ciało z manifestacją wiary. Przez całe dziesięciolecia starano się sprowadzić wiarę do kruchty kościelnej. Wierzono, że byłoby najlepiej, gdyby człowiek ograniczył swoją religijność do murów kościoła albo do zacisza domu. Pomiędzy domem a kościołem ma być przestrzeń wolna od wiary, Boga, Kościoła. Czy rzeczywiście tak wiele się zmieniło? Czy w świadomości wielu ludzi nasze ulice, życie społeczne nie powinny być wolne od przejawów wiary?

W Eucharystii nie chodzi jednak o manifestację czy próbę sił. Nie chodzi o to, ile ulic zawłaszczymy procesją, a z ilu świat nas wypchnie. Chodzi o głębię tego święta, a przede wszystkim chodzi o dziękczynienie. Przypomina mi to sytuację w czasie jednej z wizytacji, gdzie delegacja dziękowała biskupowi, który przybył do parafii. W pewnym momencie biskup chwycił za rękę jedno z dziękujących dzieci i zadał pytanie: A za co ty dziecko dziękujesz biskupowi? Dziecko niepewnie, ale szczerze odpowiedziało: Nie wiem. No właśnie, czy my wiemy, za co chcemy dzisiaj dziękować Bogu?

Może najpierw trzeba podziękować za pragnienia, szczególnie za te niespełnione. Bo dzięki nim Eucharystia wyznacza o wiele szerszy horyzont dla naszych pragnień. Przypomina nam mannę na pustyni, która ostatecznie nie zaspokajała głodu na dłużej niż jeden dzień. Przypomina nam chleb codzienny, który jemy tak często właśnie dlatego, że zaspokaja głód na chwilę. Przypomina nam przyjmowaną hostię, której moc nie wystarcza czasem nawet na pobożne dojście do drzwi kościoła. Te wszystkie przypomnienia niezaspokojonych pragnień są po to, by zrozumieć, że chodzi o największe pragnienie – duchową jedność z Bogiem.

Żeby pragnąć prawdziwie, trzeba najpierw pościć. Post pokazuje, że to nie chleb codzienny jest celem. Nawet komunia w swojej zewnętrznej formie nie jest celem. Celem nie jest też procesja, tak długo, jak długo nie poprzedza jej głęboka wiara i potrzeba jej wyznania.

To właśnie dlatego budujemy cztery ołtarze Bożego Ciała, które mają przypomnieć sens procesji. Pierwszy ołtarz to pytanie uczniów: Gdzie chcesz spożyć Paschę? I Bóg odpowiada – w twoim domu. Jak często nie możemy wnieść Boga tam, gdzie mieszkamy, bo w naszych domach zagościła już tolerancja światopoglądowa, a czasem nawet niewiara. Przy drugim ołtarzu pada pytanie o pustynię naszego życia. Procesja nie jest więc manifestacją naszej siły, ale znakiem codziennych słabości. Próbujemy zaprowadzić Boga na nasze pustynie. Przechodzi obok naszych domów, w których już często nie ma ani wiary, ani nadziei, ani miłości. Trzeci ołtarz pozwala Bogu powiedzieć wprost, czego się spodziewaliśmy, a w czym nas zawiódł. Czwarty ołtarz to wielka modlitwa Jezusa o jedność. Nie łatwo o tę jedność w kościele, a jeszcze trudniej na ulicach symbolizujących nasze życie społeczne. Przy wielu ołtarzach padną dzisiaj słowa wykluczające innych, nie będące wyrazem pragnienia jedności.

Taka jest procesja z naszą wiarą, czasem z niewiarą, z zawiedzionymi nadziejami. Procesja nieprzebaczenia, procesja braku jedności. Taka jest procesja, czyli droga Boga do człowieka. Taka jest procesja, czyli droga człowieka do Boga. Przemówi do tłumów tylko wtedy, kiedy przyznamy się, że tak wiele mamy jeszcze na tej drodze do zrobienia.

O przyjmowaniu, wyjaśnianiu i rozumieniu

W codziennych sprawach raczej ta zasada nie funkcjonuje. Przyjmujemy to, co byliśmy w stanie zrozumieć, a miarą rozumienia jest zdolność wyjaśnienia drugiemu człowiekowi. Kiedyś miałem taki właśnie zwyczaj przygotowywania się do sesji. Nigdy nie pozostawałem na tym, co przeczytałem, więc logicznie wiem. Sprawdzianem mojej wiedzy było powiedzenie o tym drugiemu człowiekowi. Dlatego chętnie uczyłem się z innymi, często tłumacząc to, czego uczyliśmy się wspólnie.

Z wiarą jest odwrotnie – w punkcie wyjścia nie rozumie się większości rzeczy, w które się wierzy. Rozpoczyna się od przyjęcia, potem człowiek stara się wyjaśniać innym to, co przyjął. I dopiero kiedy umie wyjaśnić, zaczyna sam rozumieć. Św. Tomasz w zdolności rozumienia daru widział podobieństwo człowieka do Boga. I właśnie tą zdolnością człowiek różni się od innych istot. Otrzymał życie biologiczne, którego w punkcie wyjścia nie rozumie. Ale z czasem zaczyna się odróżniać od zwierząt swoją zdolnością do poznania i rozumienia daru.

Czym jest więc wiara? Jest przyjęciem daru. A potem wiara szuka rozumienia. Gdybyśmy chcieli rozpoczynać w wierze od rozumienia nie przyjęlibyśmy żadnego daru. Większość osób z mojego pokolenia przyjęła po raz pierwszy komunię św. w wieku 8-9 lat. I czy z tego wynika, że przez prawie 50 lat od tamtego momentu rozumiem już wszystko z Eucharystii? Rozumiem zapewne więcej niż na początku, ale czy wszystko? A jednak przyjmuję. Podobnie jak życie, którym cieszę się od początku, a czy je rozumiem? Trójca Święta uczy, że wszystko jest darem wzajemnie ze sobą powiązanym. Nie ma więc sprzeczności pomiędzy wiarą, rozumieniem i wyjaśnianiem. Nie ma sprzeczności pomiędzy Ojcem, Synem i Duchem Świętym.

Ojciec daje, Syn przez wcielenie sprawia, że mogę ten dar zobaczyć, a Duch Święty wyjaśnia jego sens. Przyjąć Trójcę Świętą oznacza przyjąć Ojca, który jest wszechmocny i wszechwiedzący. Nie muszę opowiadać swojego życia, nie muszę się też martwić, czy Bóg sobie z nim poradzi. Przyjąć Syna, to przyjąć sposób w jaki Bóg do mnie mówi. Słowo staje się konkretem. Przyjąć Ducha Świętego, ponieważ w darze zaproszenia w życie Trójcy Świętej jest objawiony język w jakim rodzi się pierwszy dar dla wierzących – Duch Święty. Jednocześnie to On dekoduje każdy dar pochodzący od Ojca i Syna.

Bóg Trójcy nie jest Bogiem samotnym. To oznacza, że chrześcijanin nie rozpakowuje swojego daru w samotności i dla siebie. Eucharystia nie jest pokarmem jedzonym po kryjomu. Jest darem do podzielenia się z innymi. Trójca Święta nie potrzebowała człowieka do bycia w pełni szczęśliwą. Ale jest miłością, więc z natury jest otwarta. Podobnie wiara człowieka na wzór Trójcy pozwala zrozumieć, że „każdy” jest adresatem daru, a kryterium zbawienia jest uwierzenie, wiara zaś – jak już wiemy – jest przyjęciem daru. I nie ma sensu przejmować się tym, czy wszystko rozumiem z tego co w wierze przyjąłem. Na zrozumienie mam całą wieczność.