Pokusy

Są słowa, które rodzą w nas bardzo odmienne odczucia. Jednym z nich jest „pokusa”. Nie wdając się w szczegóły można powiedzieć, że w odniesieniu do tego słowa ludzie dzielą się na dwie grupy: tych, którzy pokus unikają i tych, którzy pokus szukają. Czy można jednak uniknąć pokus w ogóle? Czym one są?

Pokusa kojarzy się z brakiem. Iluż to rzeczy człowiekowi brakuje. Nie zaspokajamy jednak naszych braków w sposób zwierzęcy, instynktowny czy impulsywny. Staramy się nad zaspokajaniem braków zapanować. Okazuje się więc, że sama pokusa nie jest niczym złym. Niepokoi jednak zdanie z Pisma Świętego o tym, że drogi Boga nie są naszymi drogami i Jego myśli nie są naszymi myślami.

Z myślami Boga jest trochę tak, jak z językiem obcym. Niektórzy go znają, ale najczęściej wolimy porozmawiać w języku dobrze opanowanym. W takim właśnie języku zaczyna przemawiać szatan. Jego myśli i drogi są często naszymi. Nie proponuje przecież zaspokojenia braku rzeczy złych, jedynie sposób, jaki proponuje rodzi niepokój.

Pierwsza pokusa – kamienie chlebem. Może to pokusa dla zgłodniałych (których swoją drogą jest coraz więcej), ale nie dla nas, sytych. Może więc wystarczy świadomość, że chleb, który jem nie pochodzi z kradzieży, jest owocem mojej pracy, zawdzięczam go sobie. W tej pokusie wystarczy, że nie mam potrzeby dziękować za chleb.

Druga pokusa – królestwa świata. Większość z nas wie, że nawet posiadanie działki, to często niepotrzebne zawracanie głowy. Miało być pięknie, a czasem nawet nie można wyjechać w inne miejsca, bo przecież mamy działkę. Przyzwyczajamy się więc do tego, że królestw świata nie musimy zabierać do domu, wystarczy, że można tam pojechać, by je zobaczyć.

Oczywiście nie każdego stać na takie oglądanie. I dopiero tu pojawia się pokusa: jeśli upadniesz… Niewielka cena, jak za dobre wakacje. Kilka tysięcy nie do końca uczciwie zarobionych pieniędzy. Ale ta pokusa dotyka również bardziej wierzących. Wystarczy Putin, który czyni się władcą świata i już niektórzy są w stanie oddać mu pokłon. Dobrze, że mamy w historii św. Cyryla, bo możemy dzięki niemu kojarzyć to imię pozytywnie. Współczesny Cyryl, niestety oddał pokłon diabłu.

Trzecia pokusa – rzuć się w dół, a właściwie w wir życia. Nie bój się wszystkiego, jesteś zabezpieczony na wszelkie możliwe sposoby. Nie podejmuj ascezy, codziennej modlitwy. Życie jest Twoje i masz je tylko jedno.

To nie są słowa o pokusach dla innych. To przede wszystkim słowo o pokusach dla mnie, dla każdego. Proponuję więc wielkopostną modlitwę o ustrzeżenie od pokus.

Na pokusę pierwszą – Ojcze nasz, chleba naszego zdobytego uczciwie daj nam i naucz nas dziękować.

Na drugą pokusę – nie dopuść, byśmy ulegli pokusie zawierzenia wielkim tego świata, magicznej modlitwie czy rytuałom nie dającym życia.

Na trzecią pokusę – zbaw nas ode złego, nie popiołem i fałszywą pokorą, ale łaską.

I nie daj nam ulec pokusie, że czterdzieści dni wystarczy. Bo nawet jeśli te dni poświęcimy Bogu, komu damy pozostałe?

Jedyna skuteczna modlitwa

W ubiegłą niedzielę pisałem o wierzących, którym „nie przeszkadza” w ich modlitwie ani Bóg ani drugi człowiek. Nie potrafią uszanować ciszy, by wsłuchać się w głos Boga, nie potrafią też uszanować wspólnoty, by swoją modlitwę połączyć nawet z liturgiczną modlitwą Kościoła. Można się „zamodlić” na śmierć nie chcąc usłyszeć i nie chcąc zobaczyć. Modlitwa człowieka ślepego, który szuka podobnych ślepych przewodników, wszystko to nazywając wiarą w Boga.

Jak zatem ocenić, czy człowiek dobrze się modli? Po owocach, ale też po szczegółowych kryteriach. Pierwsze kryterium są same wypowiadane słowa. Jakie jest ich zabarwienie uczuciowe, ile w nich miłości, dobroci, a ile gniewu i złorzeczenia? Nie chodzi nawet w międzyludzkim sporze o to „czy” się spieramy, ale o to „jak”? Ile w słowach, a dalej w samej modlitwie potrafi być zacietrzewienia.

Drugie kryterium próbuje pogodzić słowa i czyny. Ubóstwo naszych zachować nie zawsze bierze się z bazowania na ograniczoności języka czy jakimś ograniczeniu człowieka. Często naszą nieposkromioną ludzką złość próbujemy ubrać w modlitewny żargon.

Kolejne kryterium, to słowa bezużyteczne. Bezwiednie powtarzane myślenie innych. Kiedy człowiek nie chce słuchać i myśleć, powtarza to co jest wypowiadane najgłośniej, z największą dawką emocji. Wierzy, że tylko głośne mówienie wskazuje na rzeczy ważne.

Czwarte kryterium pyta o moje słowo o drugim człowieku. Czasem jest tak, że gdy się wsłuchamy w czyjąś narrację, trudno doszukać się w niej chociaż jednego dobrego słowa o drugim.

Potrzeba więc piątego kryterium, jakim jest milczenie. Jak długo człowiek nie nauczy się mówić, lepiej milczeć. Ale milczenie to nie „cisza przed burzą”. Milczenie to czas na przemianę siebie, na odwagę pomyślenia o sobie, na zrozumienie swojej głuchoty i ślepoty.

Ostatnie kryterium zachęca do budowania własnych słów na Słowie Boga. Ale nie chodzi o to, by się nauczyć kilku biblijnych cytatów, których używa się zamiast pięści, miecza, kamienia. Chodzi o otwarcie na słowo Boże.

Cztery etapy „lectio divina”. Najpierw czytam, ale czytam po to, by zrozumieć. Jeśli słowo nie mówi mi czegoś od razu, czytam je po raz kolejny i kolejny. W końcu zaczynam widzieć. To w tym momencie przechodzę do medytacji. Szukam w tym słowie siebie, odniesienia własnego życia do Słowa Bożego. I dopiero wtedy zaczynam się modlić. Modlitwa jest wtedy oddawaniem Bogu wcześniej przyjętego słowa. Słowo nie pada bezowocnie, można je tylko bezowocnym uczynić. Wreszcie trzeba kontemplować, a więc odpocząć przed Bogiem. Jeśli szkoda mi czasu na niemówienie w modlitwie, jeśli szkoda mi czasu na kontemplację Boga i własnego życia, to właściwie nie umiem się modlić.

To jest bardzo ważne. Bo zdążyły wyrosnąć kolejne pokolenia, które odmawiając modlitwy, praktycznie się nie modlą. To tak, jak gdyby zasłonić ziemię przed deszczem i liczyć, że deszcz ją nawodni. Słowo Boże często odbija się od tego, co nas przed nim chroni: naszym parasolem są nawyki, uprzedzenia, pobożne formułki odmawiane według zasady „byle szybko i dużo”.

W 2006 roku Benedykt XVI dał trzy wskazówki młodym szukającym prawdziwej modlitwy:

1. Musi nastać nowe pokolenie apostołów, obierających za swój fundament „lectio divina”.

2. Lectio divina jest warunkiem prawdziwego wejścia w relację z Bogiem.

3. Lectio divina jest warunkiem budowania prawdziwej jedności między ludźmi.

Nie można bez Słowa Bożego budować słów, które miałyby stać się modlitwą. Chyba, że będzie to „nasza” modlitwa do „Boga urojonego”.

Wierzący i jednocześnie nie dotknięci wiarą

W tradycji katolickiej (szczególnie w nauczaniu św. Jana Pawła II) pojawia się rozróżnienie pomiędzy ortodoksją a ortopraksją. Pierwsza oznacza posiadanie określonego zasobu idei (teorii) na temat kierunku i kształtu życia człowieka wierzącego. Druga wskazuje na praktyczne zastosowanie tego, co się czasem nazbyt łatwo wyznaje ustami. Właśnie na styku tych dwóch podejść potrzebna jest roztropność. Można bowiem mieć w głowie, czasem nawet w sercu, piękne teorie, ale mogą one pozostać umieszczone – jak gdyby – w intelekcie biernym, w szerokim zasobie różnych elementów tego, co się wie, natomiast można mieć problem z ich wydobyciem w celu zastosowania w konkretnym miejscu i czasie.

Nie jest to problem nowy. Czytania na dzisiejszą niedzielę pokazują dwie postaci: Saula i Dawida. Jeden, przez swoje sprzeniewierzenie się Bogu, stał się postacią schodzącą, drugi zaczyna coraz bardziej być znakiem Bożej obecności i prowadzenia przez Boga. Saul ściga Dawida jako swojego politycznego rywala i jest gotowy rozwiązać sprawę po ludzku (praktycznie), chociaż jest człowiekiem wierzącym. Dawid, mając jeszcze większą sposobność, by potraktować Saula jak wojennego wroga, z szacunku dla jego wybrania wznosi się ponad „praktyczność” rozwiązywania po ludzku relacji z drugim człowiekiem. Daje mu tym samym dowód swoich czystych intencji, ale również wyraża szacunek dla uprzedniego wybrania go przez Boga.

W tym momencie dotykamy istoty roztropności, a więc postawy, która potrafi przegrać w małym, by wygrać wielkie. Postawy, która przychodzące do głowy typowo ludzkie rozwiązania potrafi wznieść na poziom wiary. Można by mnożyć przykłady z życia pokazujące rozdźwięk pomiędzy ortodoksją i ortopraksją. Wystarczy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak chrześcijański polityk traktuje swojego rywala, jak katolik odnosi się do konkurencji, co mówimy o ludziach, którzy myślą inaczej niż my. A przecież wracamy w niedzielę do ortodoksji, powtarzamy nasze wyznanie wiary, słuchamy słów o miłości nieprzyjaciół, a potem przychodzi praktyka życia, która potwierdza brak przeniesienia teorii w życie.

Jak zmniejszyć ten dystans, jak wyrobić w sobie nawyk łączenia prawd wiary z prawdą życia? Najlepszym sposobem jest modlitwa. Jeśli bowiem podejść do niej uczciwie, na początku przypomina bardzo człowieka ziemskiego. Prosimy po ludzku o rzeczy dobre po ludzku, czasem wymuszamy na Bogu takie czy inne działanie w stosunku do naszych nieprzyjaciół. Potrzeba wtedy czasu na dorastanie do drugiego etapu modlitwy, w którym nie człowiek mówi do Boga, ale Bóg zaczyna mówić do człowieka i pokazywać mu nowe rozwiązania. Czy uświadamiam sobie, że szczytem modlitwy nie jest mówienie, ale kontemplacja i zasłuchanie w głos Boga? Modlić się, nie oznacza produkować, modlić się to odpocząć; od tego był szabat, od tego jest niedziela, dzień spoczynku w Bogu.

Potrzeba więc ciszy i wspólnoty. Ciszy, by przestać mówić i móc usłyszeć. Wspólnoty, by zobaczyć, że w centrum mojej modlitwy nie mogę być ja sam. To nie jest sztuka odgrywana na kościelnej scenie,a my nie jesteśmy katolickimi aktorami. Modlitwa to nie akt oddawany sobie samemu, ale Bogu. Bogu we wspólnocie, razem z innymi, w otwarciu na ich potrzeby. Modlitwa to również uszanowanie potrzeby ciszy drugiego człowieka.

Niestety coraz częściej pojawia się „drugi obieg” w modlitwie wspólnotowej, nawet podczas Eucharystii. Są osoby, które mają jakby własną liturgię, własne modlitwy, które nawet ciszę potrzebną innym potrafią zakłócić własną mantrą wypowiadaną często jak w amoku. A przecież są miejsca w Eucharystii, gdzie można Bogu wypowiedzieć siebie, ale są też momenty, w których kulminacją jest wspólne wielbienie Boga. Czy wystarczy nam odwagi, by się temu przeciwstawić? Czy mamy dość siły, by powiedzieć, że najwyższy czas skończyć już z tymi magicznymi postawami w czasie wspólnych celebracji? Liturgia jest jedna, a w niej szczególnie mamy pokazać, że stać nas na jedność.

Verified by ExactMetrics