Radość Wielkiego Postu

W samym środku Wielkiego Postu w liturgii odkrywamy niedzielę radości. Mamy dwie takie niedziele w roku liturgicznym: w Adwencie i w Wielkim Poście. Można postawić pytanie: Co łączy te radości – adwentową i wielkopostną? Każda z nich na swój sposób jest przełomem: adwentowa – po oczekiwaniu i tęsknocie człowieka przychodzi Emmanuel; wielkopostna – w przypowieści o synu marnotrawnym, na nowo pojawia się obraz Ojca. Są to więc radości przełomu.

W Wielkim Poście czytamy przypowieść z 15 rozdziału Ewangelii według św. Łukasza. Ta, tak dobrze znana przypowieść jest nazywana ewangelią w Ewangelii. Główny grzech marnotrawnego syna nie polega na tym, że zgrzeszył, ale że odszedł. Miał wszystko, cały majątek, ale wspólnie z ojcem i bratem. Poprosił o swoją część, by – pomimo ewidentnej straty, otrzymał przecież tylko swoją część – odejść i przeżywać to w pojedynkę, egoistycznie. Jak bardzo przypomina to człowieka wierzącego, który ma wspólnotę z Ojcem poprzez łaskę i wspólnotę z Kościołem, a chce swoją część majątku (godność) przeżywać w oderwaniu od Boga i Kościoła.

Jest też drugi ważny moment w tej przypowieści. Ojciec – kluczowe pojęcie Ewangelii według św. Łukasza. Po raz pierwszy pada to słowo, kiedy Jezus zostaje odnaleziony w świątyni. „Powinienem być w tym, co należy do mojego Ojca”. Przebywanie z Ojcem stanie się kluczem Jego misji. Modlitwa na osobności, udawanie się w miejsca ustronne, by przebywać z Ojcem. I na koniec cała misja zbawcza oddana Ojcu: „Ojcze, przebacz im…”, „Ojcze, w Twoje ręce…”.

I trzeci zastanawiający moment, który stawia pytanie o to, skąd w synu marnotrawnym, sprowadzonym do poziomu życia świń, znajduje się inspiracja do powrotu. Przypomina to inną scenę z Ewangelii według św. Jana. Jezus mówi uczniom o tym, że przyjdzie powtórnie i zabierze ich z sobą. Uczniowie nie wiedzą, dokąd idzie i nie znają drogi. I wtedy Jezus nazywa siebie drogą, jednocześnie zapewniając, że nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przez Niego. Jest to bardzo czytelny obraz, który pokazuje skąd w człowieku pojawia się siła do powrotu. Powrót jest dziełem łaski.

Pozostaje jeszcze drugi syn. Co łączy go z synem marnotrawnym? Brak radości. Pierwszy stracił radość, ponieważ chciał przeżywać prawo do swojej części bez Ojca (dzisiaj bez Boga i Kościoła). Drugi jest w domu ojca, czyli jest w Kościele, a jednak nie ma radości, ponieważ nie potrafi cieszyć się z powrotu kogoś, kto upadł. Jest to więc niedziela refleksji o radości, zarówno dla tych, którzy odeszli „w dalekie strony”, jak i dla tych, którzy na pozór są w samym sercu Kościoła. Jest to jednocześnie wskazówka dla jednych i dla drugich, jak odzyskać radość.

Bóg powierza nam siebie

Możemy sobie wyobrazić scenerię pierwszego czytania na III Niedzielę Wielkiego Postu. Pustynia, a opodal naród wyzyskiwany przez Faraona. Wyzyskiwany i niszczony. Chciałoby się zapytać: Co jest? Nic nie ma, nie ma nadziei, nie ma radości, nie ma Boga. I nagle na tej pustyni zaczyna płonąć suchy krzew, płonie i się nie spala. Ziemia przeklęta staje się ziemią świętą, bo na niej pojawia się Bóg. Jakie jest Twoje imię? – pyta Mojżesz. Jestem, który Jestem, to znaczy jestem zawsze i jestem również tu, pośród tego udręczonego ludu. Wielcy myśliciele powiedzą potem, że to imię pokazuje, że Boga nie można wyczerpać, że On się nie wypali, nie przejdzie Mu miłość do człowieka, nie zniechęci się w czekaniu na człowieka.

Bóg jawi się w trzech wymiarach. Jestem, to znaczy byłem, będę, ale dla Ciebie przede wszystkim jestem. Niech Cię nie interesuje zbytnio historia innych z Bogiem, nie zaprzątaj sobie głowy myśleniem o tym, co będzie z Bogiem jutro. Pomyśl co dzisiaj – On jest, ty jesteś i co z tego wynika? Bóg wieczny jest Bogiem naszej teraźniejszości. Jest Bogiem, który przychodzi w konkretnym miejscu i czasie. W krzyżu, w codzienności. Ale jednocześnie objawia się jako osoba. To nie jest boska energia w świecie. To nie jest czerpanie łaski z promieni słońca. To jest znajdowanie miejsc, poprzez które Bóg przychodzi. Bóg jest wszędzie, ale nie jest wszystkim, tylko Bogiem. I wreszcie nie przychodzi do człowieka samego. Przychodzi do wspólnoty, bo sam jest wspólnotą.

Wiara. Z jednej strony to jakiś depozyt. Coś w co wierzę, coś co otrzymałem. Wszyscy byli pod obłokiem, wszyscy przeszli przez morze. My powiemy, wszyscy zostali ochrzczeni, przyjęli podobne sakramenty. Ale nie wszyscy wierzą. Nie wszyscy odpowiadają Bogu, który powierza się ludziom.

Bóg powierza nam świat. Jak łatwo patrząc na różne nieszczęścia i kataklizmy, interpretować je jako karę za grzech. Popełniamy podwójny błąd. Po pierwsze, przypisujemy to Bogu. To Bóg jest źródłem kataklizmów i nieszczęść. I po drugie, dlaczego kara za grzech? Bo ludzie są źli, a właściwie, bo inni są źli. Nieszczęście nie jest karą za grzech, ale jest skutkiem grzechu, nie zawsze dotykającym tego, kto grzeszy w pierwszym rzędzie, ale jest skutkiem grzechu. Nie pytajmy więc, z powodu czyich grzechów coś się dzieje, ale ile zła dzieje się z powodu moich grzechów.

Gdyby szukać różnicy pomiędzy moralnością świecką a chrześcijańską, można powiedzieć, że w świeckiej każdy człowiek jest dobry, trzeba go tylko do tego wychować. W moralności chrześcijańskiej uznaje się, że wszyscy zgrzeszyli i potrzebują nawrócenia, to znaczy, zakorzenienia na nowo w Bogu. Pamiętając tylko, że czas, nasz czas, czas człowieka jest krótki.

Miejsca zatrzymania w drodze

Człowiek potrzebuje zakorzenienia. Teza ta ma długą historię i nie ma potrzeby, aby ją zbytnio uzasadniać. Jednym z przejawów braku zakorzenienia jest płytkość relacji. Gdyby człowiek miał się co roku przeprowadzać, najpierw przestałby troszczyć się o otoczenie, później o swój dom, a na koniec o samego siebie. Po co się starać, skoro nigdzie nie jestem u siebie.

Można jednak postawić pytanie, czy dzisiejsze czytanie z Pisma Świętego, mówiące o tym, że nasza ojczyzna jest w niebie, nie przeczy właśnie zakorzenieniu. Jeśli przeczytamy je w kontekście perykopy o przemienieniu, chyba nie ma takiej obawy. Czytania nie nawołują bowiem do porzucenia czy niedoceniania drogi, ale do znalezienia na tej drodze miejsc, gdzie można się zatrzymać. Chodzi więc o takie zakorzenienie, które wyraża się w stwierdzeniu „być u siebie”. Oznacza ono, że to może być nie tylko miejsce przestrzenno-czasowe, ale przede wszystkim miejsce, gdzie czuję się dobrze. Ale czy mam prawo czuć się dobrze na drodze codzienności, skoro ojczyzna jest w niebie?

Kiedy jadę do jakiegoś celu, nie tylko w punkcie wyjścia czy w punkcie dojścia jestem u siebie. Jestem u siebie również wtedy, kiedy w połowie drogi w hotelu sprawdzam mapę. Jeśli podążam zgodnie z nią, jestem u siebie, to znaczy w miejscu, w którym w danym momencie powinienem być.

Po co nam więc te miejsca zatrzymania? Po pierwsze po to, by mieć czas się zachwycić. By trudy drogi nie zabrały radości podążania do celu. Zachwycić się i nabrać sił do dalszej drogi. Przypominam sobie wiele osób, których już nie ma, które zmarły. I nie mogę sobie przypomnieć, by wiele z nich zmarło w kościele. Można więc wyciągnąć wniosek, że do nieba nie idzie się z kościoła. W kościele raczej szuka się siły, by iść dalej drogą.

Ale przecież zmierzamy do nieba. Potrzeba więc miejsc weryfikacji swojego położenia względem celu. Tak jak trzeba było zejść z Góry Tabor, podobnie nie można przesiadywać w kościele czekając na paruzję. Trzeba zmierzać ku przeznaczeniu.

Czy można sprawdzić to, czy jestem na właściwej drodze? Można zapytać siebie, ku czemu się zwracam. Młodzi patrzą w przyszłość, ale raczej tę ziemską: szkoła, studia, dobra praca, rodzina. Starzy chętnie spoglądają w przeszłość. Jak często zapominamy, że najbliżej przyszłości chrześcijanina jest śmierć. To jest nasza meta, ku niej się biegnie. Podziwiam osoby biorące udział w maratonie. Nawet wtedy, kiedy nie mają już siły biegną do mety, a nawet obserwuje się postawę wzajemnego wspierania się uczestników. Dlaczego więc wierzący zwalnia przed metą. Dlaczego nie dopinguje innych do biegu aż do końca? A może jednak nie wierzymy w niebo, może nasza ojczyzna jest tu, a nasze miejsca zatrzymania służą jedynie zwykłemu odpoczynkowi i realizacji tradycji.

Może tak jest. Na to pytanie musi sobie odpowiedzieć każdy sam.

Verified by ExactMetrics
Verified by MonsterInsights