Ułatwienia dostępu

Czekamy na wybór papieża

Czekamy. Tegoroczne święta były bardzo nietypowe. Z jednej strony w wierze zyskaliśmy Zmartwychwstałego. Z drugiej – po ludzku – pożegnaliśmy zmarłego papieża. Czy to jednak nie dziwne, że Chrystus pozostał z nami, a nie umiemy się tym cieszyć? I przenosimy nasze paschalne nadzieje z Chrystusa zmartwychwstałego na nowy pontyfikat, jakby pascha miała dopiero nadejść. A przecież wystarczyłoby z uwagą przeczytać dzisiejszą Ewangelię. Czekamy na papieża – to prawda, ale w czasie paschalnym. Nasze oczekiwania muszą więc być paschalne.

Jaki powinien być przyszły papież? Niektórzy coraz głośniej mówią o tym, że po reformach papieża Franciszka potrzeba powrotu do Kościoła tradycji. Inni wskazują na potrzebę kontynuacji reform. Jaką jednak tradycję mają na myśli i jakie reformy? Jak wymownie brzmią słowa Piotra i uczniów, trochę rozczarowanych, którzy jeszcze nie potrafią uwierzyć w zmartwychwstanie i deklarują chęć powrotu do sytuacji sprzed? „Idę łowić ryby. Idziemy i my z Tobą”. Może byli zdolni wyremontować łódź, kupić nowe sieci, ale czy rozumieli, że nie chodzi o powrót do tego, co już było, ale o radykalnie nowy połów, którego skuteczność zależy od Boga.

Pytanie kontrolne. Czy miłujesz Mnie bardziej, aniżeli ci? Nie chodzi o ranking wśród kardynałów, o to, który z nich zadeklaruje bardziej przekonującą wizję Kościoła. Chodzi o to, czy Piotr naszych czasów zrozumie, że Owczarnia nie jest jego. Jednym ze szczebli pasterskiej kariery było przejście od wypasania cudzych owiec do posiadania własnego stada. Czy nie za bardzo zastanawiamy się nad przyszłym papieżem, trochę tak, jakby miał założyć swój Kościół? Owczarnia już jest, owce też. I te owce, niezależnie od tego czy zagubione czy nie, są owcami jedynego Pasterza. I to co Piotr musi umieć, to kochać je jak własne. Nie zmieniać na swój obraz, nie narzucać obrazów z przeszłości, ale przyjąć Kościół jaki jest w całej jego kondycji i owce jakie są, w całym bogactwie i ubóstwie owczarni.

Perspektywa niedzieli Dobrego Pasterza. Już za tydzień usłyszymy w czytaniach o Dobrym Pasterzu. Czy Bóg da nam w tym nadchodzącym tygodniu nowego papieża, czy też jeszcze trochę nas wypróbuje w naszych oczekiwaniach i naszym rozumieniu Kościoła? Bo Pasterza jedynego już mamy. Teraz trzeba tylko, by ten, który ma prowadzić Kościół w imieniu Chrystusa zrozumiał, że ma nauczyć się kochać owce, które należą do Boga. Kochać nie swoje jak własne.

Na jakiego papieża czekamy? Jedni upatrują siły nowego papieża w zdolności zreformowania Kurii Rzymskiej. Inni w sile języków, za pomocą których ma dotrzeć na krańce ziemi. Jeszcze inni źródła nadziei upatrują w Kościele Azji i Oceanii. To wszystko po ludzku jest jakoś ważne i zrozumiałe. Jednak papież musi umieć kochać Kościół jaki jest i szukać owiec zagubionych. Może więc warto postawić kandydatom na najwyższy urząd w Kościele – dopóki nie są nieomylni – kilka pytań wyprowadzonych z dzisiejszej Ewangelii: Czy rozumiesz, że daję ci owce, które nie są twoje? Czy będziesz kochał Boga, kiedy nic nie będzie Twoje? Czy będziesz kochał stado ze względu na Boga? Czy będziesz gotowy porzucić swoje plany sprzed, dać się przepasać i pójść dokąd jeszcze dzisiaj nie chcesz? Takiego papieża potrzebujemy, zdolnego kochać nie swoje owce, nie swoje plany i nie swoje przyzwyczajenia, ale gotowego rozpocząć na nowo, jak przystało na czas paschalny, licząc nie na siebie, ale na Jezusa Chrystusa, jedynego Pasterza.

Ciąg dalszy niewątpliwie nastąpi…

Wielki Post i Pascha z Franciszkiem

Wielki Post i Pascha z Franciszkiem. Rozpoczynając Wielki Tydzień napisałem, że wiele osób boi się tego „mocnego” okresu w liturgii, gdyż dokonują się w nim wielkie rzeczy, nierzadko bardzo rzeczywista Pascha, czyli przejście Boga pomiędzy nami. Mieliśmy wysyp pogrzebów, wiele osób pożegnaliśmy w te dni, kogoś dopadła poważna choroba, przyszła też pora na trudne decyzje. I zwieńczenie tegorocznej Paschy – śmierć i pogrzeb papieża Franciszka. Mocny okres, tak wiele ukazujący, zmuszający do wyciągnięcia niełatwych, aczkolwiek bardzo czytelnych wniosków.

Odwaga miłosierdzia. Wiele lat temu św. Jan Paweł II mówiąc o miłosierdziu Boga powiedział, że potrzeba nam odwagi miłosierdzia. Odwaga polega na tym, że sprawy trudne trzeba ponazywać. Również samo miłosierdzie. Ma ono swój przedmiot, cenę i sposób. Przedmiot miłosierdzia polega na tym, że zanim poprosi się, by Bóg dotknął nas swoim miłosierdziem, trzeba najpierw nazwać obszary chore. Postawmy więc sobie pytanie: Co Bóg w tym roku ma dotknąć miłosierdziem w moim życiu? Miłosierdzie ma cenę – pokazał im ręce i bok. To nie jest zagłaskanie spraw, o których nie chce się mówić, myśleć, pamiętać. Takiej ceny nie płaci się za mrzonki. Ale musimy również pamiętać, że kiedy modlimy się o miłosierdzie dla świata, my również musimy zapłacić cenę. Nie da się ewangelizować, jak gdyby człowiek rozdawał ulotki promocyjne na spotkanie z Bogiem. Skuteczna ewangelizacja ma również cenę w moim życiu. Ile jestem w stanie zapłacić za miłosierdzie dla świata? Ma ono również swój sposób. Dostąpić miłosierdzia, to trwać w nauce Apostołów – w nauce, a nie w biografiach i wycinkach prasowych. Przekaz wiary to nie przekaz plotek o ludziach wiary. Trwanie na modlitwie, ale nie z sobą samym, ale z Bogiem. Modlitwa musi być rozmową, ale moją, skierowaną do Boga.

Miłosierdzie nie jest zamiennikiem sprawiedliwości. Czasem próbuje się je ukazać jako Boga „ślepego zegarmistrza”. Trochę jak załatwiać przegląd samochodu po znajomości. Można tak zdobyć zaświadczenie, ale czy to da poczucie bezpieczeństwa? Czy udawanie, że Bóg jest ze mną i mnie akceptuje jest wiarą w miłosierdzie czy beztroską graniczącą z religijną brawurą?

Franciszek – pomiędzy biografią, gazetami a nauczaniem. Papież Franciszek jako pierwszy pokazał, że papież ma prawo do swoich prywatnych poglądów. Osławione „rozmnażanie jak króliki”, „szczekanie NATO”, to nie było nauczanie Kościoła. To był niewątpliwie Bergoglio z całym swoim temperamentem, impulsywnością i rozumieniem świata płynącym z własnej historii i historii swojego narodu. Trzeba więc oddzielić to za co można Franciszka (nie)lubić od tego, czego nauczał. Zwłaszcza teraz, kiedy w kontekście wczorajszego pogrzebu, będzie się gloryfikować lub pomniejszać jego Osobę i nauczanie.

Encykliki Franciszka. Pierwszą encyklikę „Lumen fidei” poświęcił wierze. Była pisana w oparciu o punkt wyjścia, jaki zostawił papież Benedykt XVI. Ale już w niej znalazł się rys rozumienia Kościoła właściwy Franciszkowi. Gdyby spróbować oddać ją w obrazie, można by powiedzieć, że światło wiary oświeca na tyle, że można stawiać kolejne kroki, ale oświetlając drogę ukazuje prawdę, która naszym krokom daje pewność. Kolejna encyklika „Laudato si”, krytykowana za zbytnie dowartościowanie ekologii idzie jednak dalej, mówi o „ekologii integralnej”, która ma łączyć troskę o środowisko z troską o sprawiedliwość społeczną. W encyklice „Fratelli tutti” Franciszek mówi o powszechnym braterstwie. Jakie to bliskie rozumienia sprawiedliwości przez Benedykta XVI. U niego „bliźni” to każdy kto stając na mojej drodze rodzi powinność moralną we mnie. Właśnie ów każdy Benedykta XVI, to brat i siostra papieża Franciszka. I ostatnia encyklika „Dilexit nos” o Sercu Pana Jezusa. Papież pokazał w niej, że Bóg ma serce, które uczy kochać. W encyklice mówi się o współczuciu, które papież wielokrotnie wyjaśniał mówiąc, że aby współczuć, trzeba najpierw czuć, czuć z drugim człowiekiem. I drugie słowo „czułość”, które nie jest jakimś rozrzewnieniem, ale przeniesieniem akcentu z tego co widzę ja, na to co widzi Bóg. Czułość to umiejętność kochania, przebaczenia i szacunku.

Adhortacje Franciszka. Pierwsza, wydana razem z pierwszą encykliką to „Evangelii gaudium”. Chrześcijanin nie ma innego źródła radości, od radości płynącej z ewangelizacji. Już w niej zapowiada to, co będzie przedmiotem reformy Kurii Rzymskiej – „misyjną transformację struktur”. „Amoris laetitia” chyba najbardziej podzieliła odbiorców. A przecież przypomniała to, czego nauczał św. Jan Paweł II w „Veritatis splendor”, że mamy obiektywną i subiektywną normę moralności. Obiektywna to Prawo Boże, subiektywna to sumienie, czyli miejsce aplikacji tego, co obiektywne w konkretną sytuację. Do tego zaś potrzeba rozeznania. Tylko tyle i aż tyle. Kolejna adhortacja „Gaudete et exultate” była poświęcona zagadnieniu świętości jako powszechnemu powołaniu człowieka. Ale i tym razem znalazła ukonkretnienie w świętości jako zwyczajności czy też „świętych z sąsiedztwa”, ukazując świętość jako coś dla człowieka, każdego człowieka. Rok później powstaje „Christus vivit”, poświęcona młodzieży, na którą nie można patrzeć wyłącznie jako na „przyszłość” Kościoła, ale jako na jego teraźniejszość i rzeczywistość. I ostatnia bulla otwierająca Rok Jubileuszowy „Spes non confundit” mówi o nadziej jako jedynej sile zdolnej przemienić świat. Nadziei silnej, gdyż to Bóg jest naszą nadzieją. Jednocześnie pyta nas o nasze „bożki” nadziei. I od pielgrzymowania po miejscach ułudy świata, skierowuje na pielgrzymowanie do „stacji”, gdzie człowiek może się zatrzymać i zapytać – dokąd dalej?

Co nam pozostaje? Po śmierci Franciszka po raz 266. pozostaje nam „trwać w nauce apostołów”, w nauce, a nie w plotkach i uprzedzeniach. Nowy papież utwierdzi – zgodnie z Pismem – naszą wiarę, oświeci na kolejny kawałek naszych poszukiwań i odsłoni nowy wymiar prawdy, która da nową pewność naszym krokom.

Logika Zmartwychwstania

Logika Zmartwychwstania. Do tej pory wszystko było bolesne, trudne do przyjęcia, ale jednak logiczne. Działalność Jezusa poprzez każdy kolejny etap prowadziła do napięć pomiędzy Nim a Sanhedrynem. Oczywiście, że – po ludzku – wolałoby się uniknąć takiego scenariusza. Jednak do tej pory wszystko było logiczne. Konsekwentnie, nawet wiara oparta na pustym grobie byłaby logiczna. Z pewnością jednak w tę logikę nie wpisuje się zmartwychwstanie. Istnieją oczywiście jakieś zapowiedzi, chociażby apokryf „Życie Adama i Ewy”, mówiący o tym jak syn Adama, Set, na prośbę chorego ojca udaje się do raju po „olej miłosierdzia”. Ale na tym ludzkie intuicje się kończą. I kiedy słyszymy słowa o zmartwychwstaniu, przypominają się słowa Rudolfa Bultmanna: „Jakie znaczenie ma ożywienie trupa, skoro nie ma z nami związku”.

Świadkowie zmartwychwstania. Im dalej od zmartwychwstania, tym więcej świadków. Można by nawet wyprowadzić zależność: rośnie liczba świadków, słabnie siła świadectwa. I tak naprawdę – jeśli policzyć świętych w danym momencie – nie mam ich więcej niż kiedyś uczniów po zmartwychwstaniu. Kilkanaście osób na świecie, którym można wierzyć, że wiedzą o czym mówią. Czy mam szansę spotkać prawdziwego świadka zmartwychwstania. Czy sam jestem świadkiem zmartwychwstania? To doświadczenie, które było udziałem uczniów, my otrzymujemy przez chrzest. A jednocześnie jest z nami jeden świadek tamtego zmartwychwstania – Duch Święty, Pan i Ożywiciel. Ożywiciel naszej wiary.

Twarz świadka. Kiedy Mojżesz schodził z góry Horeb, jego twarz jaśniała. Można postawić pytanie, jaka była twarz niewiast, gdy zobaczyły pusty grób? Jaka była twarz uczniów, kiedy usłyszeli od niewiast o zmartwychwstaniu? A jaka jest moja twarz, gdy uczestniczę w wydarzeniach liturgicznych opowiadających o zmartwychwstaniu? Przecież to moja twarz ma być świadectwem tamtych wydarzeń. Ma je dzisiaj uobecnić każdemu, kto na mnie spojrzy.

Może więc pusty grób? Może byłby lepszy, gdyż bardziej konkretny. Ile jednak mamy grobów zniszczonych, zdewastowanych, zapomnianych. Mamy bieżące doniesienia o odkryciach związanych z pustym grobem. My jednak mamy Eucharystię, której nie można zapomnieć, zniszczyć. Czy mamy świadomość, że jeśli będzie żył chociaż jeden kapłan, ciągle będzie Eucharystia? Będzie dowodem zmartwychwstania Chrystusa przez wieki. Dlaczego więc tak mała siła świadectwa, dlaczego nie jest to święto wszystkich ludzi wychodzących z różnych niewoli? Nie brakuje nam Ducha Świętego, Pana i Ożywiciela, nie brakuje możliwości chrztu ani Eucharystii. Czasem po prostu brakuje nam wiary, czyli przejęcia się tym, co posiadamy.