Rodzina… czymś musi być silna

Rodzina… czymś musi być silna. Niedziela Świętej Rodziny sugeruje odpowiedź: „Rodzina silna Bogiem”. Gdyby jednak wyjść poza jej ujęcie hasłowe i symboliczne, rozum nakazuje, by zacząć refleksję od nieco niższego pułapu – rozumienia rodziny jako takiej. Oczywiście rodzina czymś musi być silna, tylko do tego, by naprawdę zaczęła budować swoją siłę na właściwym fundamencie, najpierw trzeba dać możliwość, by każdy człowiek mógł się wypowiedzieć jak rodzinę rozumie i jaką rodzinę chce tworzyć. To jest niezbędny etap uporządkowania dyskusji, by mogła przynieść jakiekolwiek owoce.

Rodzina jest wspólnotą. Zdanie prawdziwe i jednocześnie mało praktyczne. Prawdziwe, ponieważ człowiek, który ma budować wspólnotę w wymiarze społecznym, musi się gdzieś tej wspólnoty nauczyć. Wspólnota jest niewątpliwie skupiona wokół czegoś. I w tym miejscu rodzi się pytanie: wokół czego?

Elementy budowania wspólnoty rodzinnej. Niewątpliwie rodzina jest wspólnotą życia. To jest etap niezbędny do sensownego mówienia o pozostałych jej wymiarach. Oczywiście mówiąc „życie” nie mam na myśli wyłącznie prokreacji, ale przede wszystkim myśl o tym, co jest sensem życia. To przenosi człowieka w obszar miłości i relacji. Miłości rozumianej etapowo: małżeńska, rodzinna, braterska, międzypokoleniowa. Zachwianie kolejności czy odrzucenie jednego z wymiarów bardzo osłabia wspólnotę rodzinną. Relacje z kolei zakładają zależność, trzeba od razu dodać – jasno przeciwstawioną zniewoleniu. Relacje ukazują jednak potrzebę czegoś wspólnego, by za ostatnim Synodem nt. Rodziny nie być zmuszonym do powtórzenia zdania, że rodzina bez relacji jest w istocie „noclegownią egoizmów”. Dalej rodzina jest wspólnotą wartości i zasad. Warto dopowiedzieć, że zasad umieszczonych w pewnym kontekście: obyczaju, trendu lub mody. Nie trzeba nikogo przekonywać jak bardzo zmieniają znaczenie takie słowa jak wiara, wierność, miłość w zależności od tego czy są uważane za obyczaj, trend czy modę. Ważne jest również uświadomienie sobie, że częstym powodem konfliktów rodzinnych jest chory model prestiżu. Nie mam zamiaru obrażać kierowców którejkolwiek z marek samochodowych, ale to nie przypadek, że kierowców jednej z nich określa się jako „stan umysłu”. Wreszcie to co drażni, to słowa bez pokrycia, wśród których pierwsze miejsce zajmuje słowo „najdroższy”. Stopniowanie w języku jest po to, by widzieć gradację znaczeń i w sytuacji konfliktu wiedzieć co dla czego poświęcić. Stąd np. samochód jest drogi, dom droższy, a człowiek najdroższy.

Modele przyszłości. To co jednak jawi się jako najważniejsze, to stworzenie modelu rodziny przyszłości. Jest to o tyle trudne, że człowiek nie ma odwagi myśleć o przyszłości w sposób niezależny. Na wszelkich przygotowaniach do sakramentu małżeństwa zauważa się, że przez przyszłość osoby rozumieją raczej zadania, role, pragnienia. Nie rzadko zaskakują siebie nawzajem rozumieniem przyszłości, a zdarza się również, że kiedy próbują tę przyszłość nazwać, wtedy zaskakują nawet samych siebie. Jakie są więc podstawowe proponowane modele przyszłości, które znieczulają nasze myślenie na ten temat? Jednym z modeli jest ten, który kładzie akcent na wartości i odpowiedzialność. Jest on jednak na tyle ogólny, że niewiele mówi, a jeśli zostaje uszczegółowiony jawi się jako sporny. W innym modelu akcent kładzie się na technologie i edukację. Jeszcze inny to model wyboru pomiędzy tradycją a nowoczesnością. Wreszcie wszechogarniający umysły zniewolone model tolerancji, ekologii i różnorodności. Oczywiście to tylko wybrane.

A czego potrzebuje człowiek? Niezmiennie miłości, bezpieczeństwa, wzorców przyjmowanych i przekazywanych międzypokoleniowo oraz wartości i zasad gwarantujących stabilność poznawczą i emocjonalną. Bez tego wszelkie próby „ratowania” rodziny niewiele zmienią.

Jak ocalić rodzinę chrześcijańską?

Dużo mówi się i pisze dzisiaj o ratowaniu rodziny. I nie pomogą już ani diagnozy socjologiczne, ani magiczne zaklęcia. Niemniej pytanie pozostaje istotne: Jak ocalić rodzinę – a dla Kościoła – jak ocalić rodzinę chrześcijańską? Wielokrotnie pisałem już o tym, że nie pomoże proste przełożenie modelu Świętej Rodziny na rodzinę współczesną, ponieważ także ta pierwsza nie była wzorcową rodziną kulturową tamtych czasów. Może więc trzeba zacząć od innej strony, od tego co pierwsze, bo pierwsze jest zawsze pierwsze.

Rodzina chrześcijańska to rodzina na drodze wiary, tak jak rodzina w szerokim sensie, to rodzina na drodze kultury. I nie ma sensu nierozstrzygalny spór: gen czy mem? Trzeba w każdym przypadku zacząć od tego co pierwsze, czyli najważniejsze.

Chodzi więc o początek, ale nie w sensie czasowym. Chodzi o pierwsze w porządku przyczyn. A dopowiedzenie „chrześcijańska” podpowiada, że chodzi o wiarę. Zatem pierwsza w budowaniu rodziny chrześcijańskiej jest wiara. Co zaś jest pierwsze w wierze? Wiara w życie wieczne. Życie wieczne pokazuje zaś, że nie jest koncepcją jednopokoleniową. Żeby przetrwała rodzina chrześcijańska musi więc zrozumieć swoją funkcję w wielopokoleniowym budowaniu wiary.

Pismo Święte stawia nam dzisiaj przykład Abrahama. Jego ojciec, Terach, zaznajomiony w misją narodu wybranego opuszcza Ur Chaldejskie udając się w drogę do ziemi obiecanej. Nie jest to jednak wędrówka na jedno pokolenie. Kiedy dociera do Charanu jest już stary i ma pełną świadomość, że jego dni dobiegają końca. Postanawia zatem zawiesić swoją drogę wiary. I właśnie w tym momencie przychodzi do Abrahama Bóg i każe mu iść dalej. Nie byłoby drogi wiary Abrahama, gdyby nie zapoczątkował jej jego ojciec. Nie miałaby sensu droga wiary ojca Abrahama, gdyby nie znalazła kontynuacji w życiu syna.

Co z tego wynika dla nas? Po pierwsze to, że droga wiary ojców nie wyczerpuje obietnicy. Ona jest ważnym początkiem. Ale też pokazuje, że bez kontynuacji w synach nigdy nie znalazłaby dopełnienia. Nie jest ona jednak wyłącznie międzypokoleniową sztafetą w sensie ludzkim. Tak można zbudować co najwyżej rodzinny interes. Na drodze wiary, tej międzypokoleniowej, do każdego pokolenia musi przyjść Bóg osobiście, bo tylko wtedy człowiek znajdzie siłę na kontynuację – z jednej strony wiary ojców, z drugiej – własnej wiary. Pytanie pozostaje jednak zasadnicze: czy ojcowie nauczyli synów ludzkiej drogi wiary czy duchowej? Jeszcze inaczej – czy nauczyli praktyk religijnych czy osobistego pragnienia życia wiecznego?

Rodzina zawsze będzie miała kształt i formę właściwe danej epoce. Niemniej ciągle kryterium będzie pytanie: czy taka forma prowadzi do życia wiecznego? Abraham mógł przestać wierzyć, gdy nie miał potomstwa. Dzisiaj również wiele małżeństw jest wystawionych na podobne próby. Problem tylko, czy rozwiążą go „po swojemu”, czy też zaufają Bogu na drodze wiary. W tym właśnie wyraża się przyszłość rodziny chrześcijańskiej: czy bardziej zaufa ludzkiemu pragnieniu kontynuacji rodzinnego dziedzictwa czy pragnieniu życia wiecznego, które nawet jeśli przekazane w formie tradycji, musi się i tak objawić w życiu każdego człowieka w formie niepowtarzalnej.

Mamy więc diagnozę i rozwiązanie. Wybór należy do nas. A od wyboru zależy przyszłość rodziny chrześcijańskiej.