Nadzieja i obietnica to nie tylko problem ludzi młodych. Przyzwyczailiśmy się do upatrywania kryzysu Kościoła wyłącznie w odniesieniu do nich. Młodzież nie wierzy, nie chodzi do kościoła, nie szuka Boga. Oczywiście zauważa się wzrost zagubienia, depresję, brak sensu życia. Ale to jest problem w skali Kościoła jako całości. Jest jednak inny problem, który dotyka osób starszych, które głównie są uczestnikami nabożeństw. Coraz częściej można usłyszeć: Po co ja jeszcze żyję? I nie chodzi wyłącznie o choroby, które czasem skutecznie zabierają radość. Chodzi o brak sensu życia. Dzisiejsze pierwsze czytanie ukazuje Abrahama, który miał prawo zwątpić w sens. Podeszły wiek, brak potomka z prawowitego małżeństwa, zachwianie wiary w obietnicę. I nagle scena, którą znamy jako gościnę u Abrahama. Trzech mężów przychodzi oznajmić, że Bóg pozostaje wierny i obietnica się spełni, niezależnie od kontekstu, który temu przeczy.
Czasem odkrywa się obietnicę dopiero po osiemdziesiątce. Skąd bierze się odczucie braku sensu u kresu życia. Bierze się stąd, że człowiek zapomniał już o obietnicy młodości, poświęcił się pracy, dzieciom, wnukom. Słowem, zainwestował w karmienie osiołka, czyli troskę o dobra materialne, codzienne, wychowanie dzieci, załatwianie bieżących spraw. I nagle odkrywa, że przez całe życie karmił tylko osiołka i stawia pytanie, czy to ma jeszcze sens? A może warto przyjąć na nowo Boga obietnicy i uwierzyć, że człowiek, każdy człowiek, usłyszał od Boga te same słowa, które wypowiedział Bóg do pierwszych ludzi: Bądź! Skoro zaś masz być, to w jakimś celu, trzeba tylko ten cel odkryć, czasem dopiero wtedy, gdy człowiek odegrał już wszystkie role w swoim życiu.
Modlitwa i praca. Maria i Marta oraz tzw. najlepsza cząstka. W miesiącach letnich warto odwoływać się do przykładów stosownych do pory roku i sytuacji. Wakacje zaś sprzyjają do przykładów związanych z formami spędzania czasu typowymi dla tego okresu. Odwołajmy się więc do łódek i kajaków. Wsiądź do łodzi, weź wiosła, jedno nazwij modlitwa, drugie praca. I obierz sobie jakiś punkt na drugim brzegu jako cel. Najpierw wiosłuj wiosłem modlitwy. Prawdopodobnie będziesz kręcił się w kółko. Potem spróbuj tylko drugim wiosłem pracy – efekt będzie podobny. A potem spróbuj je cierpliwie harmonizować. Dopiero wtedy zaczniesz płynąć w zamierzonym kierunku. Można też odwołać się do kajaków, one jeszcze bardziej wymagają współpracy. I wtedy zaczynamy rozumieć, że problem żywotności Kościoła, to nie problem liczebności grup, ale harmonizacji działań. Jeśli będzie nawet kilkanaście grup w parafii i każdy z uczestników będzie wiosłował nie zważając na innych, zrodzi to tylko zamieszanie albo kręcenie się w kółko.
Modlitwa jako lepsza cząstka. A jeśli już pytamy konsekwentnie, co lepsze – modlitwa czy praca – to zapytajmy o istotę dobrej modlitwy. Na różnych warsztatach przygotowuje się człowieka do jak najlepszego „sprzedania” siebie. Zwraca się uwagę na dwie istotne funkcje autoprezentacji: funkcję informacyjną i funkcję motywacyjną. Tymczasem w modlitwie chodzi o zupełnie coś innego. Nie musimy Boga informować, czego potrzebujemy, ani kim jesteśmy, ponieważ On to wie. Modlitwa nie ma też na celu motywowania Boga do działania. Jej językiem musi być język spotkania – liczy się bycie w kontekście Tego, który Jest. Może więc bardziej potrzeba spotkania i ciszy niż modlitwy jako formy informowania i motywowania Boga do działania. Wtedy ta lepsza cząstka nie konkuruje z pracą, ukazuje tylko, że trzeba dystansu do tego co się robi, a to daje bez wątpienia nieprzegadana modlitwa.
401